Kiedy nastroje społeczne zaczynają być systemowo podniecane i atmosfera gęstnieje, zdawać się może, że wypadki przyśpieszają, mijają się z intencjami sprawców i wystarczy zupełnie w innych okolicznościach niewinna iskra, aby nastąpił wielki wybuch. W marcu 1938 r., w narastającym przeczuciu nieszczęścia władze Polski spanikowały i podjęły decyzję, której zapewne przyklasnęła spora część społeczeństwa, ale która okazała się brzemienna w skutki. Obserwując nastroje panujące w III Rzeszy i stale, zauważalnie pogarszającą się sytuację Żydów, Sejm RP uchwalił ustawę pozbawiającą obywatelstwa wszystkich tych, którzy od powstania państwa przez pięć lat przebywali w sposób nieprzerwany za granicą. Ustawa ta skierowana była przeciw Żydom, obywatelom RP, zamieszkującym teren Rzeszy. Obawiano się ich masowego powrotu i jego następstw ekonomicznych i kulturowych. Dwa dni przed upływem terminu weryfikacji paszportów przez polskie przedstawicielstwa dyplomatyczne Reinhard Heydrich, szef służby bezpieczeństwa Rzeszy, wydał rozporządzenie o natychmiastowym wydaleniu z Niemiec wszystkich polskich Żydów. Nie wiem, jak tę sytuację opisywano w ówczesnych mediach – czy była to „szopka”, „prężenie muskułów”, czy już „wojna hybrydowa”. Kto ciekaw, niech poszpera w archiwalnej prasie. Mam jednak przeczucie, że język opisujący tamte wydarzenia będzie zadziwiająco dla nas zrozumiały. W ciągu kilku dni funkcjonariusze niemieckiej policji wręczyli wszystkim Żydom polskiego pochodzenia nakazy deportacji, niemal równocześnie ładując ich do wagonów i odstawiając na polską granicę. Tu jednak okazało się, że w przeważającej większości są oni „bezpaństwowcami”. Dla części utworzono obóz w Zbąszyniu, pozostali koczowali pomiędzy dwoma kordonami wojsk: z jednej strony niemieckich, z drugiej polskich. Do nieszczęśników dopuszczano jednak wtedy żydowskie organizacje pomocowe oraz Czerwony Krzyż. Przez kilka jesienno-zimowych miesięcy 8 tys. osób nie miało prawa przekroczyć żadnej granicy. Nikt nie jest przygotowany na taką sytuację. Tych ludzi z domowych pieleszy wyrwano nagle, często nocą, nie pozwalając zabrać najpotrzebniejszych rzeczy. Ostatecznie obóz w Zbąszyniu zamknięto w sierpniu 1939 r., ale przez poprzedzający to okres trwały spory i debaty o prawach koczujących i obowiązkach obywateli, z których część poczuwała się do odpowiedzialności za nieszczęśników, większość jednak wcale. Organizowano zbiórki, oferowano pomoc, ogłaszano akcje pomocowe. Z drugiej strony opluwano aktywistów i solidarnościowców, ubliżając im i odmawiając patriotyzmu. Z historii trzeba umieć wyciągać wnioski – w przeciwnym razie znajdzie się kolejny Herszel Grynszpan i dopiero rozpęta się piekło. Share this:FacebookXTwitterTelegramWhatsAppEmailPrint