Zbyt nieobecna

Lipcowe ciemności są jak studnia. Na dnie jest pragnienie, żeby czas się cofnął

– Ale przecież to nie może być pani sukienka. To znaczy pani nie jest panią Sokolską. To naprawdę nie jest pani sukienka… – dziewczyna z pralni najpierw zachichotała, potem pod twardym wzrokiem Katarzyny zaczerwieniła się i przestała dukać te, zdaniem Katarzyny, słowa bez sensu.
W tle dudniły pralki. Na ladzie pomiędzy kobietami leżała różowa, wąska sukienka, do niej różowy szal, superciuszek dla superlaski.
Kiedy Katarzyna miała osiem lat, matka przywiozła jej z Paryża, co było jeszcze wtedy hasłem jak “Sezamie otwórz się”, śliczny sweterek zapinany na niezliczoną ilość malutkich guziczków. Sprawne ręce babci zapinały sweterek.
Przy dziesiątym matka powiedziała: – Kupiłam największy rozmiar. Przy dwudziestym brat zachichotał: – Ale baleron.
Dwudziesty pierwszy guzik nie dał się zapiąć.
– To rzeczywiście nie jest moja sukienka – głos Katarzyny był lodowaty. Czuła swoje biodra, piersi, nawet ręce miała za duże. A dziewczyna wszystko to oglądała nad wąską sukienką. – No, wszystko się zgadza – powiedziała z wyrzutem. – Nazwisko i w ogóle.
Po godzinnej awanturze Katarzyna wybiegła z pralni. Niosła swoją czarną sukienkę, zgrabny worek, który oddała do pralni dwa dni temu. Na różowej sukience przyczepiono informację, że sukienkę oddała do pralni pani Sokolska. Było to dwa tygodnie temu. – Ale przecież ja wtedy byłam w Szczecinie – powtarzała Katarzyna, a pani w pralni rozkładała ręce.

Grzebanie w śmieciach

Dom był nieprzyjazny, bo ciotka wyjechała na miesiąc do sanatorium. Katarzyna tak już przyzwyczaiła się do obecności starej panny, która dbała o zakupy, pranie i ścieranie kurzy, że teraz bezradnie rozglądała się po mieszkaniu. Ze szczecińskiego zjazdu przywiozła tyle ciekawych notatek. Zamiast je porządkować, musiała chodzić do pralni.
Krzysztof miał dyżur. Pracowali w tym samym szpitalu, on na chirurgii, ona na okulistyce. Wielka przeszklona budowla z wieloma odnogami, po których chorzy wędrowali, tracąc nadzieję. Czasem tygodniami nie spotykała Krzysztofa. Do tego zjazd, dyżury, wyjazd na sympozjum do Sztokholmu – tak, od miesiąca nie była w domu. Że też ciotka musiała wyjechać.
W lodówce stały spleśniałe jogurty owocowe, których żadne z nich nie lubiło. Wyrzuciła je do kosza. Na dnie leżały zmięte kolorowe kartoniki. Zaproszenia. Krzysztof Sokolski z żoną zapraszany był na liczne party. Aż dziwne, że poszedł sam. A może nie był?
Grzebanie w koszu było czymś idiotycznym. Pod zaproszeniami zobaczyła kopertę. Jej adres, jej nazwisko, ale imię Anna na pewno nie jej. W kopercie krótka kartka od jakiejś Martusi, która cieszy się, że Annie Sokolskiej tak się w życiu poszczęściło. Koperta przykleiła się do brudnawego dna. Pewnie dlatego nie wyleciała z pozostałymi śmieciami.
Katarzyna siedziała na podłodze. Z tej perspektywy widziała kurz pod stołem i jakieś pismo kobiece, które zsunęło się za stół. Nigdy nie kupiła żadnego kolorowego pisma, tym bardziej ciotka, która twierdziła, że to wymysł szatana.
Musi z kimś porozmawiać. Z kimś, kto powie, że zwariowała. A różowa sukienka?
Bartek, przyjaciel Krzysztofa? Majka, jej przyjaciółka? Nie.
Ciotka wysłuchała jej chaotycznej opowieści. Cisza. – Halo, halo – wrzeszczała Katarzyna. – Słyszę – burknęła ciotka. – Nie sądziłam, że ona się tak daleko posunie. Biedna dziewczyna, zaczęła się podawać za ciebie, bo widocznie tak jej dokuczają w miasteczku.
– Biedna dziewczyna?
– Przecież Krzysztof ma ją za nic.
– Jakie “za nic”, jeśli śpi w moim łóżku, jak tylko wyjadę, jada obleśne jogurty w mojej kuchni, a w pralni podaje moje nazwisko. I nawet listy dostaje jako Anna Sokolska. Ale przecież ja żyję.
– Kasiu, uspokój się – głos ciotki oderwanej od kąpieli borowinowej brzmiał łagodnie. – Musisz ratować swoje małżeństwo.
– Ale dlaczego wcześniej mi nie powiedziałaś?
– Pojąć nie mogłam, że ty nic nie widzisz. I nawet myślałam sobie, że może ci już na Krzysztofie nie zależy. Sądziłam, że wiesz o tej Annie, ale cię to nie obchodzi.
– Bzdura. Przecież to mój mąż.
– No to się jeszcze zastanów, czy go kochasz.
Wiedzieli wszyscy poza nią. Bartek najpierw kręcił, ale potem przyznał, że na wszystkie przyjęcia, gdy nie było Katarzyny, Krzysztof przychodził z Anną.
Bartek też się dziwił, że Katarzyna godzi się na taki układ. I to przez tyle lat.
– Słuchaj, jak to długo trwa? – tylko przyjaciółce mogła zadać to pytanie.
– Parę lat – odpowiedziała Majka. – I co? Rozwiedziesz się?
– Chyba zwariowałaś. Kto to jest?
– Sekretarka dyrektora szpitala. Sto razy ją widziałaś. Taka małomiasteczkowa piękność. Ale trzyma się Krzysztofa. Widocznie coś jej przyrzekł. Jak to facet, który nie chce stracić kochanki.

Parada aktualnych żon

Krzysztof zastał ją przewracającą wszystko na półkach w szafie. – Zostaw porządki ciotce – pocałował ją gdzieś tak w okolicach ucha. W ciągu trzech godzin Katarzyna znalazła w domu obcą sobie parę rajstop, jeden kolczyk z bursztynem i dwa skasowane bilety całodobowe. No tak, te ślady powinna usunąć ciotka. Za to w szafie nie było nic podejrzanego. Nic poza tym, że jedna półka była pusta. Ktoś ją niedawno opróżnił.
Zapomniała zapytać ciotkę, co powinna zrobić kobieta, która chce ratować małżeństwo. Z pamięci wypłynął obraz z powieści przeczytanej przed laty. Tak, muszą wyjechać. Jest lato. Urlopy. Kiedy byli ostatni raz nad morzem? Dziesięć lat temu w podróży poślubnej. Para młodych absolwentów medycyny. Dwie kariery. Przy strzelistym Krzysztofie wyglądała jak mały czołg.
Wytargowała weekend. Powietrze od rana było szare z upału. Wrzuciła parę bluzek, spódnicę, dżinsy. Na wierzchu walizki leżała kupiona wczoraj w “Klifie” koszulka – różowa, z falbanką. – Podoba ci się? – Nie w twoim stylu – odpowiedział obojętnie. – A w czyim? – spytała. – Słodkich idiotek. – No to taka chcę być na urlopie. – Przecież jedziemy tylko na trzy dni. – Ale ja chcę ci się podobać. – Ty chcesz mi się podobać? Dotychczas chciałaś, żeby podobały mi się twoje badania. Zaproszenia, które dostajesz, pochwały i w ogóle.
Skręcili na stację benzynową. No tak, poszedł zadzwonić. Pewnie przeprasza Anię, że musiał wyjechać z żoną. Musi być sympatyczniejsza. Zaczepkami nie uratuje małżeństwa.
Sarbinowo wyglądało tak, jakby sezon nigdy tu się nie skończył. Rozleniwione rodziny snuły się po deptaku. Był początek lata, a wszyscy byli nieprzyzwoicie opaleni.
Następnego dnia zadzwoniła do Anny. Sekretarka przez chwilę nie mogła zrozumieć, że to nie jest żadne polecenie służbowe. Odczep się, weź ręce – Katarzyna nie wiedziała, co żona mówi w takiej chwili do kochanki. – Przyjechaliśmy nad morze, żeby się pogodzić. Zaoszczędzę pani szczegółów dzisiejszej nocy, więc proszę więcej nie używać mojego nazwiska i mojego ręcznika – wyrecytowała. Trzask odkładanej słuchawki. Katarzyna była rozczarowana. Tamta przynajmniej powinna zaszlochać.
Krzysztof z ulgą przyjął dwa wąskie tapczaniki, i jeszcze większą wiadomość, że Katarzyna marzy o śnie. Taka jest zmęczona. I że właściwie nie musi z nią rozmawiać.
Pierwszego wieczoru, tuż przed zaśnięciem, pomyślał o tym, jak się poznali. Katarzyna odbierała nagrodę rektora i potknęła się. Podał jej rękę. Pomyślał, że jest dobrą, mądrą dziewczyną. Dopiero po latach polubił seks. Ale wtedy była już Anna i jej zwariowane sukienki.

Chcę, żeby było tak
jak kiedyś

– Obudź się. Coś ty narobiła – w pokoju było szaro.
– Boli – powiedziała, bo Krzysztof ją szarpał.
– Annę też bolało. Po co do niej dzwoniłaś? Wczoraj wyszła z domu. Zostawiła jakąś chaotyczną kartkę. Bartek dzwonił, mówił, że policja nie chce jeszcze jej szukać. Dobrze, że mnie zawiadomił. Na głowę upadłaś. Czym ci ona zaszkodziła?
– Spała w moim łóżku i używała mojego nazwiska. Poza tym nosi wąskie, różowe sukienki. A ja chcę, żeby między nami było tak jak kiedyś.
– I po to mnie tutaj wyciągnęłaś? Przecież nudzimy się, a w domu mijaliśmy się i chociaż miałem nadzieję, że gdybyśmy mieli więcej czasu, byłoby całkiem fajnie. Teraz wiem, że już nic z tego nie będzie.
Krzysztof też sądził, że ona akceptuje sytuację. Tak jak wszyscy znajomi, jak ciotka. – Starałem się zachować pozory, ale do głowy mi nie przyszło, że ktoś ci nie doniósł. Miesiące mijały, a ty nic nie mówiłaś. No, przecież ktoś jej musiał powiedzieć, powtarzałem sobie. A jak tak ciągle ostentacyjnie wyjeżdża, to znaczy, że jest nawet zadowolona.
Zamilkł na chwilę, a potem dodał ze skrępowaniem: – I wreszcie mnie wciągnęło.
– Wciągnęło cię? A co to, jakaś topielica? I nie przeszkadzało ci, że ludzie pisali do niej – pani Sokolska?
– Przecież to było nieszkodliwe. Żebyś wiedziała, jak ona ci zazdrościła. Naprawdę.
Katarzyna wstała. Odruchowo opatuliła się szlafrokiem. – Jak najmniej nagości – to zawsze podpowiadało jej lustro. Miała dosyć. – Musisz wybierać – powiedziała. – I pomyśleć, że ciągnęłam cię nad morze, żeby postawić ci taki oczywisty warunek – przyglądała mu się prawie czule. Zjazdy, migające twarze, ci wszyscy ludzie, którzy powinni być jej obcy. A przecież wypełniali jej życie, bo byli kawałkiem kariery. Bez sensu.
Zawsze w sobie szukała winy. Jeśli Krzysztof zajął się dziewczyną w różowej sukience, to znaczy, że Katarzyna była zbyt nieobecna. Seks z pewną senną regularnością nie niepokoił jej. Wymyśliła sobie, że to przez jej grube nogi. I pojechała na kolejne sympozjum. Idiotka!
– Ona powiedziała coś jeszcze… – Krzysztof wstał, usiadł, wstał i powiedział. – Podobno chciała tu przyjechać.
– Nie wierzę – powiedziała Katarzyna, raczej odczytał to z jej warg.
– Ja też – odpowiedział mocno. – Ale pójdę, zadzwonię do Bartka. Może on coś wie. A dziecko?
– Poradzimy sobie – odpowiedziała, choć zupełnie nie wiedziała, co to znaczy.
Krzysztof pomyślał, że świat się nie zawalił.

Anna weszła do mieszkania Katarzyny i Krzysztofa. Lubiła ten dom. Na pewno taki będzie miała. Pełen zabawnych poduszek. Postawiła wielką kartkę: “Katarzyno, on cię zawsze oszuka, już ja go znam. I jeszcze jedno – nie jestem w ciąży.” Była bardzo dumna z tego “Katarzyno”. Zamknęła drzwi. Klucz odeśle. Z domu innego mężczyzny.
Krzysztof wyszedł. Widocznie nie chciał przy niej rozmawiać przez telefon. Katarzyna uśmiechnęła się do różowej bluzki. Ale cudo. Założy ją.
Po kwadransie zadzwonił Krzysztof. Czeka przy plaży. To co, że jest północ. – Anna odeszła w siną dal – powiedział. – Teraz będę cię przepraszać. Nie myśl o niej. Ona na pewno nie przyjechała do Sarbinowa.
Noc nad morzem jest atramentowa. Czerń jak studnia. Gęste chmury. Nawet wydmy są grafitowe. Na ciemnym piasku błysnął jadowity, różowy kolor. Katarzyna niepewnie poruszała się, stopy grzęzły w stromej wydmie. Poprawiła bluzkę. Źle się czuła w tym obcym kolorze, poza tym wzięła zbyt mały rozmiar.
Krzysztof czekał przy zejściu na plażę. W ciemnościach mignął mu różowy kolor. Tylko jedna kobieta uwielbiała róż.
– Anulek, jednak przyjechałaś – Krzysztof szedł od morza. – Ale musimy odejść. Zaraz przyjdzie moja żona.

 

Wydanie: 2000, 27/2000

Kategorie: Przegląd poleca

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy