Zderzenie dwóch nienawiści

Zderzenie dwóch nienawiści

Zachód ogarnia antyislamska histeria. Muzułmanie odpowiadają eksplozją wrogości Muzułmanie w krajach Zachodu żyją niebezpiecznie. Coraz częściej padają ofiarą napadów i szykan. Ma to być „zemsta” za barbarzyński zamach na Stany Zjednoczone, przeprowadzony przez islamskich fanatyków. W Arizonie zastrzelono Pakistańczyka i Sikha. Balbir Singh Sodhi, właściciel stacji benzynowej w miejscowości Mesa, nie miał żadnych szans. Napastnik niemal przyłożył mu pistolet do piersi i trzykrotnie nacisnął spust. Zaraz potem morderca pojechał do innej stacji benzynowej i usiłował zabić prowadzącego ją Libańczyka. Śmierć Balbira wywołała panikę wśród amerykańskich Sikhów. Z powodu swych turbanów i długich bród są powszechnie uważani za zwolenników Bin Ladena. Od dnia zamachu otrzymują obelżywe telefony i listy. A przecież Sikhowie nie są nawet muzułmanami. Ambasador Indii zwrócił się do władz w Waszyngtonie o zapewnienie bezpieczeństwa wszystkim Sikhom i Hindusom. Mimo to mnożą się incydenty przeciwko muzułmanom i ludziom w turbanach czy o ciemniejszym kolorze skóry. Na terenie Boston University w Massachusetts młody człowiek z Arabii Saudyjskiej został pchnięty nożem. Ledwie uszedł z życiem muzułmański student Arizona State University, którego „nieznani sprawcy” najpierw obrzucili jajami, potem pobili i skopali. Na uniwersytecie stanu Maryland dwa tysiące studentów i pracowników wyznających islam może odprawiać piątkowe modlitwy tylko pod silną ochroną policji. W Teksasie ostrzelano meczet, w Maryland usiłowano puścić z dymem „islamskie” sklepy z dywanami. W australijskim Brisbane rozjuszony motłoch obrzucił kamieniami i butelkami autobus wiozący muzułmańskie dzieci. Przewodniczący Islamskiej Wspólnoty w Bawarii żali się: „Codziennie odbieram telefony: „Wasz meczet trzeba wysadzić w powietrze!”, czy „Wynoście się, kasztany!””. Brytyjski dziennik „The Sun” opisuje tragedię 68-letniego Syeda, długoletniego pracownika Ministerstwa Handlu w Londynie. „Kiedy wychodzę na ulicę, spotykają mnie obelgi i złe spojrzenia. Ale ludzie nie wiedzą, że moja córka, Sarah Ali, zginęła w World Trade Center. Widzą we mnie po prostu Azjatę albo Araba. Dla nas, brytyjskich muzułmanów, to dopiero początek złych czasów”, mówi Syed, który jako młody człowiek przybył do Zjednoczonego Królestwa z Indii. Mahometanie narażeni są na nieustanne upokorzenia. Kareem Alasady, pakistański biznesmen lecący wraz z przyjaciółmi z Minneapolis do Salt Lake City, najpierw został poddany długiemu przesłuchaniu przez policję. Stróże prawa w końcu pozwolili mu wejść na pokład samolotu, ale Alasady został zatrzymany przez obsługę lotniska. Pracownica powiedziała: „Załoga i pasażerowie boją się z wami lecieć, a więc, chłopcy, zostajecie”. Prezydent George W. Bush i burmistrz Nowego Jorku, Rudolph Giuliani starają się uspokoić sytuację, wskazując, że za akty terroru odpowiada tylko garstka fanatyków, że przytłaczająca większość wyznawców islamu to ludzie pokoju. Prezydent przekonywał muzułmanów: „Szanujemy waszą religię… Terroryści są zdrajcami własnej religii, próbującymi porwać nawet islam”. Jednak – jak stwierdził poważny egipski dziennik „Al Ahram” – antymuzułmańskie nastroje podsycają świadomie lub nie, także politycy i media „głównego nurtu”, kreślące wizje „walki dobra złem”, „światła przeciwko siłom ciemności”, „cywilizowanego” czy „wolnego świata” przeciw „barbarzyńcom”, przedstawiające rzeczywistość w sposób manichejski, w czarno-białych barwach. „Al Ahram”, nie będący przecież organem fundamentalistów lecz trybuną egipskiej inteligencji, z gniewem przypomina rzeczywiście bezmyślne wystąpienie w rzecznika Partii Konserwatywnej brytyjskim parlamencie: „Przewodniczący Mao powiedział kiedyś: „Terroryści to ryby pływające w ludzkim morzu”. Naszym zadaniem jest więc wysuszenie morza”. „Czyżby majaczenia ludobójczego maniaka?”, komentuje zjadliwie „Al Ahram”. Z pewnością wiele błędów wynika z niezrozumienia przez ludzi Zachodu mentalności islamskiej. Prezydent Bush wywołał prawdziwą burzę, zapowiadając podjęcie krucjaty. Amerykański lider i jego doradcy nie mieli najwidoczniej pojęcia, że dla wyznawców Proroka krucjata kojarzy się z okrutnymi, frankijskimi rycerzami z Zachodu, którzy w XI w. najechali Ziemię Świętą i zdobyli Jerozolimę, dokonując okrutnej rzezi mahometan (podobnie jak Żydów). Jerozolimę odzyskał w następnym stuleciu sułtan Saladyn. Jeśli prezydent Bush mówi o krucjacie, nie powinien się dziwić, że niektórzy ekstremiści islamscy okrzyknęli już Osamę bin Ladena „Nowym Saladynem”, który odzyska Jerozolimę i zniszczy państwo nowych krzyżowców, czyli Izraelczyków. Bin Laden świadomie nawiązuje zresztą do tej postaci: „Widziałem Saladyna zstępującego

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2001, 40/2001

Kategorie: Świat