Gangsterzy „Mokotowa” mieli haki na funkcjonariuszy policji i byli w tym niezwykle skuteczni Jan Fabiańczyk, ps. „Majami”, był funkcjonariuszem stołecznej policji, kiedyś rozpracowywał gangi. Z czasem zaczął wyglądać i zachowywać się jak ci, których z ukrycia obserwował. Mówiono, że w starciach z gangsterami był bezkompromisowy. Zarzucono mu przekroczenie kompetencji, przeniesiono poza Warszawę i skierowano do zwykłej służby patrolowej. Dzisiaj już nie pracuje w policji. Jest aktorem. Jego losy (i fryzura) kojarzą się z filmowym policjantem „Majamim”, którego w produkcji Patryka Vegi zagrał Piotr Stramowski. Fabiańczyk spotkał się z nim na planie filmu „Pitbull. Niebezpieczne kobiety”. Zagrał gangstera z gangu motocyklowego. Janek „Majami” o kretach i gangusach Jak to się stało, że pan, były policjant, znalazł się na planie filmowym najsłynniejszej gangsterskiej trylogii w Polsce? – Udział w filmie zaproponował mi Patryk Vega. Powiedział: „Ty, Janek, całe życie zadajesz się z gangsterami, więc zagraj u mnie gangstera, dasz radę”. I tak znalazłem się na planie „Pitbulla. Niebezpiecznych kobiet”. Wcześniej produkowaliśmy się razem w kilku stacjach telewizyjnych podczas różnych programów i Patryk zauważył, że przed kamerą dosyć dobrze sobie radzę. Dzięki pracy operacyjnej na ulicy nabrałem trochę zachowań gangsterskich. Jak widać, przydało mi się to na planie filmowym. Fajniej być gangsterem czy policjantem? – Policjantem. Słyszał pan o mokotowskiej „liście”? Nie filmowej, prawdziwej. – Wielu o niej słyszało. Były na niej nie tylko nazwiska osób do uprowadzenia, czyli takich, na których można było zarobić, ale także osób niewygodnych, szkodzących grupie mokotowskiej, do spacyfikowania. Ta lista była swoistym planem pracy. W przypadku porwań dla okupu ustalano drzewo powiązań, np.: „Ten producent od blach, wyrwiemy od niego miliard złotych. Jak wyrwiemy? Uprowadzimy mu syna”. Dramat ofiar oraz ich rodzin polegał na tym, że autorzy listy nigdy nie brali pod uwagę, że oddadzą zakładnika, dlatego popełniali wiele błędów, np. byli bez kominiarek. Chodziło wyłącznie o wyrwanie kasy, czasami nawet kilka razy od tej samej osoby. Zdrowie i życie osoby uprowadzonej nie miało żadnego znaczenia. (…) Czy na listę trafiały nazwiska policjantów lub prokuratorów ścigających grupę mokotowską? Przestępcy byli na tyle silni, aby podnosić rękę na śledczych? – Bardziej bezczelni niż silni, właśnie dlatego mogli mieć takie plany. Z tym że raczej nie było to w kategoriach zabijania, ale postraszenia, zastraszenia. Jak to możliwe, że po doświadczeniach z „Pruszkowem” i „Wołominem” warszawska policja dopuściła do powstania tak niebezpiecznej i bezczelnej grupy? – Pamiętajmy, że to były odłamy różnych grup, zbieranina. Połączyli się niemal niepostrzeżenie, dlatego że całe policyjne siły skierowano do walki z grupą pruszkowską i wołomińską. Dochodzili do władzy z boku, wykorzystując całe to zamieszanie. Idealnie wpasowali się w miejsce zwolnione przez poprzedników. Proces wstrzeliwania się w ten rynek nastąpił w przypadku mokotowskich bardzo szybko, podczas gdy „Pruszków” budował pozycję przez lata. Grupa mokotowska niemal natychmiast osiągnęła taką siłę i władzę jak „Pruszków”. A jak to się stało, że współtworzyli ją policjanci? – Ech… Powodów zapewne było kilka, tak jak zawsze, gdy w grę wchodzi współpraca policji z bandytami. Jednym z nich był strach. Nie ukrywajmy: policjant też człowiek, boi się o rodzinę, o siebie. Boi się, żeby bandyci nie weszli mu do mieszkania, nie zastraszyli dzieci. Drugi powód to haki na funkcjonariuszy, a w tym „Mokotów” był niezwykle skuteczny. Materiały obciążające bywają przeróżne, pochodzą z agencji towarzyskich, popijawy… Scenariusz jest podobny: da się taki namówić na wspólną wódę, a potem z pijaństwa wychodzą cuda wianki. Gangusy skrzętnie to gromadzą i wykorzystują – żeby trzymać człowieka w szachu lub go kompromitować. Kolejny powód to oczywiście pieniądze. Zawsze się znajdą tacy, którzy dadzą się złapać na lep kasy. Ale w problemy można popaść nieświadomie. Jak? – Potrzebujesz gotówki, ktoś ci ją pożyczy, a potem nie chce zwrotu, tylko przysługę. Uczciwi policjanci nie czują, że mają kreta w szeregach? – Oni to wiedzą. Jeżeli jedna, druga czy trzecia akcja nie wychodzi, bo ktoś na przykład ucieka, wciąż wyprzedza policję o krok, to masz podejrzenie graniczące z pewnością. Raz może się nie udać, ale nie porażki całą serią, bo wtedy sprawa staje się oczywista, że masz kreta w wydziale. Wszyscy go wtedy szukają, bez względu










