Złotówki pikują, banki prosperują…

Złotówki pikują, banki prosperują…

Cuda w polskich finansach. Okazuje się, że opcje walutowe powodują dużo większe spustoszenie niż recesja To dobrze, że rząd i Narodowy Bank Polski nie zamierzają odgrywać roli Syzyfa, pchającego słabnącą złotówkę pod górę. Kosztowałoby to krocie, dając skutek taki sam jak syzyfowe zmagania. Przykładem Rosja, która w ostatnim półroczu wydała – bez rezultatów, bo rubel stracił w tym czasie ponad połowę swej wartości – ponad 200 mld dol. W Polsce mieliśmy już do czynienia z większymi wahaniami kursu złotego niż obecnie i przetrwaliśmy je bez dramatycznych konsekwencji. Pięć lat temu, 20 lutego 2004 r., euro kosztowało aż 4,91 zł. Dużo wcześniej, bo w listopadzie 1993 r., kurs euro startował z poziomu tylko 2,34 zł. Zdarzały się też bardzo wysokie zmiany w ciągu jednego dnia. Przykładowo 11 lipca 2001 r. kurs skoczył raptownie z 3,66 zł do 3,87 zł, a 12 grudnia 1994 r. z 2,39 zł do 2,94 zł. Całkiem niedawno zaś w ciągu sześciu dni, od 24 do 30 października ub.r., mieliśmy tendencję odwrotną, złoty zdrożał aż o 37 gr. Była to zmiana dziesięcioprocentowa – czyli więcej, niż dają roczne lokaty bankowe. Dla wielu ludzi i firm, zajmujących się handlem pieniędzmi na wielką skalę, takie wahania mają niezmiernie istotne znaczenie – i skłonni są dać wiele, by je wywołać. Zdaniem specjalistów, na początku roku wystarczyło sprzedać niespełna miliard złotych – co jak na kwoty, którymi obraca się na rynku finansowym, jest sumą bardzo niewielką – by zainicjować lawinowy spadek kursu polskiego pieniądza, z jakim mieliśmy do czynienia w ostatnich tygodniach. Oczywiście, przy stabilnej sytuacji gospodarczej w Polsce i na świecie, takie manewry nie mogłyby się udać. Tyle że do tej stabilności jest coraz dalej. Fałszywa opcja Warto przypomnieć, że w drugiej połowie roku bankowcy, przewidując przyszłość, najczęściej mówili o kursie wynoszącym na koniec ubiegłego roku 3,7-3,8 zł za euro, a na koniec 2009 r. zaledwie 3,75-3,85 zł za euro. Byli wprawdzie i pesymiści, uważający, że cena wzrośnie znacznie powyżej 4 zł, ale ich opinie nie miały oczywiście takiej wagi jak bankowe ekspertyzy, poparte badaniami analityków. Dziś, gdy złoty jest znacznie tańszy, niż prorokowali eksperci bankowi, trzeba uznać, że świadomie rozpowszechniali oni fałszywe prognozy. W ten sposób skłaniali przedsiębiorstwa do zawierania z bankami umów gwarantujących w przyszłości zachowanie określonego kursu euro przy wymianie walutowej. Firmy, które wiele miesięcy temu zapoznawały się z prognozami mówiącymi, iż złoty utrzyma swą siłę, a cena euro w tym roku nie przekroczy 3,9 zł, pożyczając od banków pieniądze, chętnie zawierały umowy przewidujące, że za jedno euro dostaną np. 4 zł. Tyle że dziś euro kosztuje ponad 4,6 zł. Wiele przedsiębiorstw zawarło z bankami takie umowy (opcji walutowych), licząc, że na nich zarobią. Dziś tracą gigantyczne sumy, a zobowiązania przedsiębiorstw wobec banków z tytułu opcji szacowane są, licząc w złotych, na ponad 5 mld. Takie działania prezesów i menedżerów bankowych stanowią przestępstwo nakłaniania do niekorzystnego rozporządzenia mieniem (kara do ośmiu lat pozbawienia wolności), ale oczywiście włos z głowy im nie spadnie, bo przecież prognozy zawsze mogły się nie sprawdzić. Złoty tonie w kryzysie Niezależnie od tego, że nasz pieniądz spadał już bardziej niż do poziomu 4,67 za euro, notowanego 4 lutego, nie można powiedzieć, że wszystko, co dziś przeżywa złoty, zdarzyło mu się już w przeszłości. Nigdy jeszcze tak wysoko nie powędrował frank szwajcarski, który osiągnął w lutym cenę 3,15 zł, podczas gdy sześć miesięcy temu oscylował wokół 2 zł. Odbiło się to na setkach tysięcy nieszczęśników spłacających kredyty we frankach. Ich raty, zależnie od wysokości kredytu i długości czasu spłaty, zdrożały w ciągu kilku miesięcy o 20-25% (ten wzrost byłby większy, ale zniwelowała go obniżka stóp procentowych w Szwajcarii). Euro wprawdzie jeszcze nie osiągnęło wierzchołka sprzed pięciu lat, ale od sierpnia ub.r. roku zdrożało prawie o 1,5 zł. Tak długi, nieprzerwany wzrost także boleśnie odbił się na portfelach, już nie tysięcy, ale ponad półtora milionów Polaków, którzy wzięli eurokredyty mieszkaniowe. Tu również spadkom stóp procentowych,

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 06/2009, 2009

Kategorie: Kraj