Zmrożone sady

Zmrożone sady

Klęska. Tragedia. Tak wszyscy określają spustoszenia w sadach, jakich dokonały silne majowe przymrozki. Straty sięgają 90, a nawet 100 procent

Nie spałem tej nocy, gdy zapowiadali duże przymrozki – opowiada Jerzy Strugała z Malic. – Już z samego rana wiedziałem, że coś się stało niedobrego. Wystarczyło, że poszedłem w miejsce, gdzie nigdy za mojego życia (a mam już 52 lata) nic nie przemarzło. Gdy zobaczyłem, co się tam stało, od razu wiedziałem, że w innych częściach sadu jest to samo. Wszędzie czarne zawiązki, słupki.
Z 30 ha sadu Jerzemu Strugale może tylko z jednego małego kawałka uda się coś zebrać. Śliwy, którymi obsadził 1,5 ha, przemarzły całkowicie. A za nie są dobre pieniądze. W poprzednich latach, żeby zasilić drzewa po kwitnieniu, sadownik musiał przywieźć dziewięć ton nawozu. Do drzewek, na których w tym roku nie przemarzły kwiaty, wystarczy mu 300 kg. – Wcześniej obsiewałem trochę ziemi pszenicą, ale potem wszędzie posadziłem drzewka i teraz leżę na obie łopatki – mówi.
Dzień i noc pracował, aby uchronić się przed kredytami. Spłaca tylko jeden, który wziął na zakup ziemi. Powiększył gospodarstwo o 15 ha. – To kosztowało mnie wiele wyrzeczeń – nie ukrywa. – Tym bardziej przykre jest to, co się stało. Oczekiwałem rezultatów, a tu nic z tego. Klęskę ponieśliśmy nie tylko my, ale odczują to zapewne zakłady i konsumenci.

Wystarczyła jedna noc

Nie lepsza sytuacja jest w sadzie Czesława Florkiewicza z Dębian. Tu również na drzewach pozostały jedynie pojedyncze kwiaty, które nie przemarzły, ale nie wiadomo, czy i z nich cokolwiek będzie. – Człowiek cały czas pracuje, chodzi koło drzewek, a tu wszystko w ciągu jednej nocy wzięło w łeb – żali się właściciel.
– Szkoda, że taki finał spotkał nas na samym początku sezonu.
Jacek Bryła z Milczan ocenia, że stracił wszystkie morele. Z jabłoni może da się uratować 5% owoców, tak samo z czereśniami i wiśniami. – Sadami zajmowali się jeszcze nasi dziadowie, ale nie wspominali, by kiedykolwiek doszło do takiej sytuacji – twierdzi.
Sadownik był spokojny o drzewka, bo zastosował środki, które polecano jako przeciwmrozowe. – Wydawało mi się, że wszystko będzie w porządku. Jestem bardzo rozczarowany tym, co się stało.
O dziewiątej rano, po feralnej nocy, do Jacka Bryły zadzwonił prof. Eberhard Makosz, prezes Towarzystwa Rozwoju Sadów Karłowych, by zapytać, jaka jest sytuacja. – Powiedziałem, że jest dobrze, że nic się nie dzieje. Dopiero jak o dwunastej poszedłem do sadu, słońce wyjrzało, zobaczyłem, co się naprawdę stało – opowiada. – Skontaktowałem się z profesorem i poinformowałem go, że jak 5-10% zostanie na drzewach, to będzie dobrze.
Jacek Bryła ma 60 ha sadów. Teraz myśli tylko o tym, by jakoś przeżyć ten rok. Nie liczy już na żadne, nawet najmniejsze zyski.

Smutne święto kwitnącej jabłoni

W niedzielę, 6 maja, zaraz po silnych przymrozkach, które zniszczyły sady, w Samborcu odbywało się święto kwitnącej jabłoni. Gospodarz imprezy mówił ze łzami w oczach, że myślano o odwołaniu święta. Wielu sadowników i tak się nie zjawiło. – To nie było święto, raczej dzień żałoby – twierdzi Czesław Florkiewicz. – Nie uczestniczyłem w nim, bo nie miałem nastroju po tym, co stało się w sadach.
Naczelnik Wydziału Rolnictwa Starostwa Powiatowego w Sandomierzu, Stanisław Kraska, przyznaje, że sadownicy są załamani zaistniałą sytuacją. Święta kwitnącej jabłoni jednak nie odwołano. – Nawiedzały ich przecież różne kataklizmy, powodzie, susza, i wszystko przetrwali – mówi. – Uznali więc, że trzeba zorganizować to święto, zwłaszcza że odbywało się po raz 20.
Rejon sandomierski jest drugim po zagłębiu grójeckim największym rejonem sadowniczym. Sady zajmują tutaj ponad 15 tys. ha, najwięcej jest jabłoni, z których rocznie zbiera się
350 tys. ton owoców. Kolejne obszary zajmują morele, wiśnie i śliwy. – Nauczyciele akademiccy z Wrocławia byli zaskoczeni, że u nas jest taki specyficzny klimat, w którym morele, brzoskwinie i nektarynki udają się dużo lepiej niż w ich rejonach, chociaż tam średnia temperatura jest korzystniejsza – wyjaśnia. – Niestety, tegorocznych przymrozków nasze drzewa nie wytrzymały.
Na liczenie strat, zdaniem Stanisława Kraski, jest jeszcze za wcześnie. – Teraz widać tylko uszkodzony kwiat, a uszkodzone zostały także szypułki – tłumaczy. – Nie wiadomo, czy się zregenerują, czy też padną. Mogą dotrwać nawet do św. Jana, gdy drzewa odrzucają to, czego nie będą mogły wyżywić. Niektóre szypułki żyją jakby z rozpędu, z nagromadzonego zapasu, ale nikt teraz nie może powiedzieć, czy nie są przemarznięte. Z czasem mogą zacząć karleć i opadać.
Straty zależą także od gatunku, odmiany drzewek. Najgorsze jest to, że silne przymrozki przyszły, gdy sady w pełni kwitły, a kwiat jest wtedy najbardziej wrażliwy na niską temperaturę. – Gdyby była to faza pąka lub mrozy przyszły za tydzień albo dwa, to straty byłyby mniejsze – uważa Stanisław Kraska.

Stracimy zagraniczne rynki

Sezon w sadach, jak wyjaśnia Adam Fura z sandomierskiego oddziału Świętokrzyskiego Ośrodka Doradztwa Rolniczego, zaczął się w tym roku dość wcześnie. Wiosną przymrozki wystąpiły czterokrotnie, na początku, w połowie i pod koniec kwietnia. Największy spadek temperatury wynosił wtedy minus 5 stopni Celsjusza. Ostatnia fala zimnego powietrza miała miejsce od 30 kwietnia do 4 maja. Największy przymrozek, sięgający minus 8 stopni Celsjusza, wystąpił w nocy z 1 na 2 maja.
Sadownicy byli uprzedzani o nadchodzących falach chłodnego powietrza i opryskiwali sady. Dzięki temu trzy pierwsze fronty zimna praktycznie nie wyrządziły szkód. – To samo zrobili przed majowymi przymrozkami – zapewnia Adam Fura.
– Jednak spadek temperatury do minus 8 stopni dokonał prawdziwego spustoszenia. Nie pomógł żaden ze stosowanych dotąd sposobów ochrony przed mrozowymi uszkodzeniami. Zawiodły wszystkie tak skrupulatnie przygotowywane wcześniej programy.
Adam Fura twierdzi, że są gospodarstwa, które nie mają szans na jakikolwiek zbiór. W wielu zbiory będą na poziomie 15%. Dlatego nie ma się co dziwić, że wśród sadowników panuje rezygnacja. Część z nich ma bowiem dawniejsze zobowiązania, kredyty, wykorzystane środki z SAPARD, a nie są one tanie. Jeśli nawet teraz sadownicy otrzymają kredyty, to na odnowienie gospodarstw i pielęgnację drzewek, a nie na utrzymanie rodzin. – Jeśli się teraz zadłużą, to kredyty będą spłacać latami – przewiduje Adam Fura. – A najgorszą rzeczą, o której nikt nie mówi, jest utrata zagranicznych rynków zbytu na wschodzie i południu Europy. Ich odzyskanie może stać się niemożliwe i tej straty nikt nam już nie zrekompensuje.
Najbardziej ucierpiały właśnie odmiany, które stanowiły produkt eksportowy sandomierskich sadowników, jabłka Szampion, Jonagold, Idared.

Tylko gdzieniegdzie białe kwiaty

Wicestarosta sandomierski, Mieczysław Sawa, przyznaje, że wielu rolników utrzymuje się jedynie z produkcji sadowniczej. – Stracili nadzieję na całoroczne utrzymanie – mówi. – Nietrudno więc się domyślić, w jakim znajdują się stanie psychicznym. Ze strony rządu padają słowa o kolejnej transzy kredytowej, zamrożeniu dawnych spłat. Kredyt ma jednak to do siebie, że trzeba go spłacić.
Naczelnik wydziału rolnictwa, Stanisław Kraska, słyszał już o tym, że KRUS ma zwolnić najbardziej poszkodowanych sadowników ze składek na ubezpieczenie. Ośrodek Doradztwa Rolniczego nie będzie pobierał opłat za wypełnianie wniosków o dopłaty bezpośrednie i uzupełniające.
Coraz głośniej jest także o obowiązkowych ubezpieczeniach sadów. – Jeśli często, co zapowiadają synoptycy, będziemy mieć do czynienia z takimi anomaliami pogodowymi, to nie ma innego wyjścia – twierdzi Jerzy Strugała. – Wtedy byłaby przynajmniej szansa odzyskania włożonych nakładów finansowych. Teraz nie wiadomo, czy cokolwiek się dostanie.
– Od każdej klęski powinno być ubezpieczenie, od przymrozków, suszy, gradu, burzy – wylicza Jacek Bryła. – Oczywiście w rozsądnych kwotach.
Z kolei Czesław Florkiewicz sceptycznie odnosi się do obowiązkowych ubezpieczeń. Zgadza się jednak, że takie ubezpieczenia powinny działać na zasadzie kasy koleżeńskiej w mniejszych grupach sadowników, w stowarzyszeniach. Jeśli któremuś koledze warunki pogodowe spłatałyby figla, wtedy od nas otrzymywałby pomoc – wyjaśnia.
Nie brakuje wypowiedzi o pomocy, którą otrzymają sadownicy. Pojawiają się też zapowiedzi wzrostu cen owoców i tym samym wzrostu inflacji. Trudno jeszcze dokładnie przewidzieć, jak przymrozki w sadach wpłyną na naszą gospodarkę. Jedno jest tylko aż za bardzo widoczne – w tym roku piękne sandomierskie sady, wyjątkowo o tej porze, tylko gdzieniegdzie pokryte są białym kwieciem.

————————————————————————————–

NIE PAMIĘTAM TAKICH PRZYMROZKÓW
Prof. Augustyn Mika z Instytutu Sadownictwa w Skierniewicach:
Zniszczenia w sadach spowodowane majowymi przymrozkami wystąpiły w całym kraju. Widoczne są na Mazowszu i na Podlasiu, ale także w Wielkopolsce i na Dolnym Śląsku. Najbardziej dały o sobie znać w rejonie grójeckim i sandomierskim, zwłaszcza w dolinie Wisły. Na razie zniszczenia oceniamy bardzo wstępnie, widoczne są bowiem przede wszystkim w kwiatach. Za dwa tygodnie będziemy mieć większe rozeznanie, pełne – w połowie czerwca. Być może czekają nas jeszcze nieprzewidziane kaprysy pogody. Nie pamiętam, by kiedykolwiek doszło do tak totalnych zniszczeń. Były duże zmarznięcia, ale tylko lokalne.

 

Wydanie: 20/2007, 2007

Kategorie: Kraj

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy