Z punktu widzenia psychologii zachęta do bycia sobą jest bezsensowna Prof. Wiesław Łukaszewski – psycholog, wykładowca Uniwersytetu SWPS w Sopocie i we Wrocławiu, autor licznych książek i publikacji, takich jak „Wielkie pytania psychologii” czy „Mądrość i różne niemądrości”. Specjalizuje się w psychologii osobowości i psychologii społecznej. Jan Jakub Rousseau napisał traktat o wychowaniu, a przecież własne dzieci oddał do przytułku. My wprawdzie nie piszemy traktatów, za to publikujemy różne rzeczy na portalach społecznościowych, wypowiadamy się w tzw. słusznych sprawach, wyrażamy poglądy itd. Co jest bardziej „nasze” – to, co mówimy, piszemy, czy to, co robimy? Czy nasze opinie i pobożne życzenia mają jakąkolwiek wagę, czy są tylko pozorowaniem siebie? – Język jest pełen takich utartych, wyświechtanych wyrażeń. Mówimy: „Moje dziecko”, choć żadne dziecko przecież nie jest własnością rodzica. Albo: „Moje serce należy do ciebie”, chociaż to nonsens. Nie można mówić o „ja”, a więc o jakiejkolwiek odpowiedzialności czy osobowości, nie mówiąc o wolności wyboru. Niewolnik nie ma osobowości, jest zwolniony z odpowiedzialności za siebie. Pytanie, jakie należy sobie zadać, brzmiałoby: na ile człowiek, który działa, czuje się wolny? Jeśli wcale nie czuje się wolny, ma do wyboru kilka strategii, które najczęściej są strategiami autoprezentacyjnymi. Taki człowiek może się starać przypodobać swojemu panu, zdobyć jego przychylność, albo starać się go przechytrzyć, tak żeby on tego nie odkrył. Gry „osobowościowe”, które tu się toczą, nie zależą od tego, „jaki” ktoś jest, ale raczej od tego, czy jest wolny, i od źródła ewentualnego zniewolenia. Często te gry opierają się na szukaniu kompromisu między tym, czego chcemy, a tym, czego się od nas wymaga – szukaniu luk w systemie, ważeniu strat i korzyści itd. Te strategie są bardzo rozpowszechnione w systemach autorytarnych, nakazujących posłuszeństwo. Tam, gdzie wymogiem jest posłuszeństwo, mówienie o „ja” czy „rozwoju osobowości” jest bardzo na wyrost. Co innego, gdy mamy swobodę wyboru – wtedy kierujemy się już nie ponoszonymi kosztami, ale cenionymi wartościami, życzeniami i potrzebami. Tylko że nakaz posłuszeństwa albo poczucie działania z przymusu nie jest jedynie domeną systemów autorytarnych. Rzadko się zdarza, żeby człowiek był zupełnie nieograniczony w swoich wyborach. – No właśnie. Często to zniewolenie ma źródło wewnętrzne. Jeśli ktoś mówi sobie, że coś musi np. jakoś wyglądać, to sam może się stać własnym ciemiężycielem. Niektórzy przystępują do sekt albo do fanatycznych ugrupowań politycznych, inni postanawiają gwałtownie się odchudzić, nie zauważając, że pozbawiają się tym samym podmiotowości. A robią to z wyboru. Wewnętrzne zniewolenie jest chyba o tyle groźniejsze, że samo siebie nie rozpoznaje. Rzadko ktoś sobie mówi: „Jestem wewnętrznie ograniczony”. – Oczywiście kiedy na własne życzenie pozbawiamy się wolności, uprawiamy zazwyczaj gry mające podtrzymać w nas złudzenie, że wciąż ją mamy. To tak jak z alkoholikiem, który powtarza, że pije, bo lubi, i że mógłby przestać w dowolnym momencie. To wyparcie jest formą zaklinania rzeczywistości, krzykiem resztek naszego „ja”. Często proszę swoich studentów o to, żeby wypisali wszystkie prowadzone aktualnie przez siebie przedsięwzięcia i podzielili je na te, które chcą prowadzić, i na te, do których czują się zmuszeni. Tych drugich jest zawsze więcej. Potem proszę ich, żeby wyjaśnili, na czym polega ten przymus. Na końcu zawsze okazuje się, że ludzie „muszą” znacznie mniej, niż im się wydaje. Przypomina mi się opowieść o władcy i dwóch sługach: pierwszy spełniał wszystkie, coraz dalej idące żądania króla, a drugi odmówił. Pierwszy stał się prawą ręką króla, drugi został wyrzucony z pałacu. Kiedy pierwszy odnalazł po jakimś czasie dawnego towarzysza, jedzącego wodnistą zupę w jakiejś lepiance, powiedział mu: „No widzisz, gdybyś słuchał poleceń króla, nie musiałbyś jeść teraz takiej chudej zupy”. Drugi odpowiedział: „Gdybyś umiał jeść taką zupę, nie musiałbyś słuchać poleceń króla”. Jeden i drugi coś wybrał i coś zyskał. Jak rozpoznać w sobie, że nasze wybory są rzeczywiście nasze? – Myślę, że warto co jakiś czas dokonywać bilansu podobnego do tego, którego dokonują moi studenci – sprawdzić, czy to, co musimy, rzeczywiście wynika z przymusu. Kiedy myślimy o ograniczeniu wolności, zwykle boimy się, że zostanie nam ona odebrana przez kogoś z zewnątrz. Rzadziej, że my ją komuś ograniczamy, a jeszcze rzadziej –