Byłam zaskoczona, że mimo takich doświadczeń mąż jest człowiekiem pełnym życia, energicznym, dowcipnym Halina Szpilman – (ur. w 1928 r. w Radomiu) doktor medycyny, bardzo ceniona jako lekarka. Autorka kilku prac naukowych. Ojciec, działacz PPS, był dwukrotnie prezydentem Radomia, a także posłem na Sejm przed wojną i po wojnie. Jak poznała pani Władysława Szpilmana? – W Krynicy, los nas wyraźnie kojarzył. W 1948 r. byłam tam z koleżanką. Jej mama prosiła mnie o wspólny wyjazd. Chodziłyśmy po górach. Wtedy zobaczyłam mojego przyszłego męża, próbował zaznajomić się ze mną, nie było to łatwe, należeliśmy do innych pokoleń. Wiedziała pani, że jest muzykiem? – Wtedy nie. Po roku znowu Krynica, sierpień, tym razem wyjechałam z ojcem – i ponownie spotkaliśmy się z Władysławem. Przedstawił nas sobie pewien literat, a Władek po trzech dniach się oświadczył. Powiedział, że zamierza się żenić, ze mną. Decyzja zapadła bardzo szybko i bez bliższej znajomości. Proszę sobie wyobrazić moje zaskoczenie, za mąż się nie wybierałam, studiowałam medycynę, ale tak drążył, że uległam. Załatwił mi przeniesienie z Krakowa, gdzie studiowałam, do Warszawy. Pobraliśmy się w następnym roku, w czerwcu. W 1947 r. na Boże Narodzenie moja mama dostała książkę – pamiętniki męża, które wyszły w 1946 czy 1947 r. Przeczytałam je, byłam zaskoczona, że mimo takich doświadczeń jest człowiekiem pełnym życia, energicznym, dowcipnym, innym, niż mogłam sobie wyobrazić po lekturze. Przeszłość poznana z książki Opowiadał potem więcej o swoich losach? – Mało, nie opowiedział całej swojej historii, którą znałam z książki. W naszym domu spotykało się mnóstwo ludzi, bywali też ci, którzy pomagali mężowi w czasie wojny. O tym się nie mówiło, bardziej o materiale, jaki trzeba kupić na pokrycie mebli. Nie wracano do dramatów wojennych, a przecież ci ludzie ryzykowali życie swoje i swoich rodzin. Nigdy nie mówili o swoim poświęceniu przy jego ratowaniu. Krzysztof mówił, że ojciec niczego mu nie opowiadał. – Kiedy Krzysztof miał 12 lat, znalazł przypadkiem książkę „Śmierć miasta”. Przeczytał i, jak to on, oczywiście słowa nie powiedział. Jego brat Andrzej przeczytał ją później. To milczenie nie było błędem? – Mało było rozmów między mężem a dziećmi, chłopcy wychodzili do szkoły, on siadał i grał; kiedy wracali, miał próbę albo nagranie w radiu. Nie było w domu jego rodzinnych zdjęć, wszystko przepadło. Mąż też nie znał historii rodzinnej, dzieci nie pytały, żyli moi rodzice. To im wystarczało. Mąż nie pomyślał, by chłopcom przekazać informacje o swoim pochodzeniu. Chodzili na religię, Krzysztofa chrzcił ks. Twardowski. Jak mąż przeżył 1968 r.? – Odrzucił od siebie kampanię antysemicką. Już w 1963 lub 1964 r. grupa kompozytorów wniosła na niego skargę do KC PZPR, że nie może być szefem muzyki rozrywkowej w Polskim Radiu, że promuje muzykę amerykańską, lekceważy twórczość polską. Chodziło o to, by nie miał bezpośredniego wpływu na decyzje dotyczące ówczesnej twórczości rozrywkowej. Mógł w tym być jakiś podtekst antysemicki. Pamiętam pani męża z różnych sytuacji – wyglądał na opanowanego i twardego człowieka, czasami nawet zimnego, ale to jedynie wrażenie. – Inaczej nie przeżyłby wojny. Był też jednak szalenie spontaniczny i bezwzględnie wydawał sądy. Miał świetne wykształcenie kompozytorskie, poza studiami w Warszawie spędził dwa lata w Berlinie, wiedział, kto umie komponować, a kto nie, kto ma talent. I mówił o tym wprost. Nie bardzo go za to kochano. Opowiadał pani o czymś z czasów okupacji, czego nie było w tej książce? – Wiele, ale więcej dowiedziałam się od tych, którzy go uratowali: państwa Boguckich, pana Lewickiego, pani Malinowskiej. Ona ciężko zachorowała, załatwiałam jej łóżko w Instytucie Hematologii, niestety zmarła. Dyrygent Lewicki był świadkiem na naszym ślubie. Tak, prawie wszyscy, którzy pomagali mężowi, byli potem przyjaciółmi i często moimi pacjentami. Mąż opowiadał mi, jak ktoś przeprowadzał go z Łowickiej w al. Niepodległości. Zwrócił się do tego kogoś: „Proszę iść z przodu, ja z tyłu, nie będzie dla pana bezpiecznie iść ze mną”, a on powiedział: „Skąd można wiedzieć, który z nas będzie żył dłużej?”. Zginął przed powstaniem, kupując broń dla powstańców. Czy mąż miał uraz na punkcie żydowskiego pochodzenia? Krzysztofowi nie powiedział
Tagi:
Tomasz Jastrun