Wojsko upomniało się o syna. Jak go tam wysłać, skoro ojciec zginął na przepustce “Kotań. 27 VII 1979. Kochany synu. List od ciebie otrzymałam jak również i kartki z życzeniami za które dziękuje. Synuniu bardzo mi przykro że tak zrobiłeś ale to trudno – jak sobie pościeliłeś tak się wyśpisz. Mogłeś poczekać jak przyjdziesz z wojska bo wiesz że i u nas cięszko bo wiesz że my się zadłużyli na ten samochód, a tu ciąża i wesele najmniej 40 tysięcy czeba. Ty o tym napszód nie pomyslałeś co to kosztuje. Mieciu odwlekać niema co bo wiesz że jak będzie już widać to nie ładnie byś tak szedł tylko jak najszypciej. Może dostaniesz jaką przepustkę choć 2-3 dni żebyscie sobie pozałatwiały przecież ja ci nie pojadę.(…) Na drugą niedziele może przyjedziemy no to pa do zobaczenia się z tobą – mama”. Mieczysław Maciejczyk, odbywający pierwszy rok służby wojskowej w jednostce w Jarosławiu, posłuchał matki. O tym, że jest w ciąży, Czesława M. poinformowała go wcześniej listownie. Gdy – niespokojna – jechała do Jarosławia na przysięgę, spotkała ją miła niespodzianka: Mietek nie posiadał się z radości, że zostanie ojcem! Czasu im brakło na miłosne wyznania i układanie planów na przyszłość. Więc: gdy urodzi się syn, to dadzą mu na imię Adam, gdy córka, Ewa. Zanim on nie odsłuży wojska, dzieckiem zajmie się babcia, Czesia wcale nie musi, jak nie chce, przerywać pracy, niech tylko czeka i będzie mu wierna, dwa lata przelecą, ani się obejrzy i wtedy będą już zawsze razem na samo dobre, bo złego w ich życiu nie będzie. On ma w ręku fach niezły, na rodzinę zarobi, zresztą i rodzice nie tacy, żeby nie pomogli, jednego go przecież mają. – Czekaj na mnie w sobotę na dworcu, przyjadę ostatnim pociągiem. – Będę czekała. Tylko czapka z orzełkiem 4 sierpnia 1979 roku Mieczysław Maciejczyk przyjechał do rodzinnej Kotani w gminie Krempna na 48-godzinną przepustkę. Na dworcu nie spotkał się z Czesią, jak było umówione, gdyż złapał wcześniejszy autobus; rozminęli się w drodze. Postanowił poczekać na narzeczoną w miejscu jej pracy – restauracji “Leśna”. Następnego dnia, w niedzielę, były w Skalniku, u jej rodziców, zaplanowane zmówiny. Do stolika wojaka zaraz dosiedli się koledzy, polało się piwo, a z nim wspominki. – A pamiętasz, Mietek – podkpiwali sobie z wojaka – jak się bałeś wracać wieczorami do domu przez las, bo cię coś straszyło? Bronił się: – Wszyscyśmy się bali, gdy w Wisłoce znaleziono ciało tamtego chłopaka z Kątów, ludzie mówili, że został zamordowany. Teraz, jak by mi kapral obiecał koszarniaka, to bym na cmentarz o północy poszedł. – Na cmentarz, jak na cmentarz, ale do Bernadki w Świątkowej byśmy pojechali, wesele robiła w zeszłym tygodniu, cztery skrzynki wódki zostały. A tyś, Mietek, na drużbę był wyznaczony. Nowożeńcy ucieszyli z się niespodziewanej wizyty, na stół wjechały kieliszki i zakąski. Towarzystwo była dobrane, damsko-męskie. Około godziny 23 zaczęli się rozchodzić; oprócz gospodarzy zostali Jan O., Kazimierz I. i szeregowy Mieczysław Maciejczyk, który – zmęczony podróżą – więcej podrzemywał, niż pił i rozmawiał. Jan O. obudził go koło północy, mówiąc, że czas iść. W chwilę później wyszedł także Kazimierz I. Przebieg wydarzeń do tego momentu nie budzi wątpliwości; został zgodnie i wielokrotnie opisany przez wszystkich uczestników. Rozbieżności w zeznaniach świadków, którzy jako ostatni widzieli Maciejczyka żywego, dotyczą drogi powrotnej do Krempnej. Według Jana O., po przejściu około 200 metrów kolega zawrócił w kierunku Świątkowej, twierdząc, że jeszcze musi się napić. Odmienne zeznania złożył Kazimierz I., twierdząc, że mimo iż wyszedł z przyjęcia później, dogonił kolegów w okolicy mostu na przepływającej tamtędy rzece i od tej chwili szli w trójkę aż do rozwidlenia dróg, kiedy to Mietek skręcił w kierunku swego rodzinnego domu w Kotani, choć miał. Miał do przebycia kilkaset zaledwie metrów. Nigdy jednak do niego nie dotarł. 6 sierpnia ekipa złożona ze “starszego sierżanta z psem służbowym” oraz 70 mieszkańców kolonii ruszyła na przeszukiwanie lasów w okolicach Krempnej i Świątkowej Małej. W notatce służbowej, zachowanej w aktach sprawy, napisano, że nie natrafiono na żadne ślady. Chorąży, który ją sporządził, dodał na marginesie, że Kazimierz I. “nie brał udziału w poszukiwaniach i nie przejął się zbytnio zaginięciem kolegi”. W połowie sierpnia,
Tagi:
Teresa Ginalska









