To nie tragedia, jeśli nasze plany się zmieniają, upadają miraże i nadzieje. Trzeba żyć i robić swoje Łukasz Najder – recenzent, redaktor, autor debiutu literackiego „Moja osoba” Jesteś kultowym twórcą realizmu anegdotycznego, czołowym śmieszkiem inteligenckiego Facebooka. „Moja osoba”, czyli twój debiut literacki, pokazuje drugą stronę twojej twórczości. Dlaczego postanowiłeś wydać swoje eseje i „przygody”? – Zaczęło się od tekstu o prokrastynacji. Do tego momentu pisałem – dla „Dwutygodnika”, „Tygodnika Powszechnego” czy innych tytułów – o książkach. Były to mniej lub bardziej rozbudowane recenzje. Czasami dawałem coś od siebie i o sobie, ale magazyny niechętnie patrzą na takie wtręty, no, chyba że jesteś gwiazdą prozy. W tekście o prokrastynacji dużo napisałem, jak wygląda życie prokrastynatora, którym sam byłem i jestem. Tekst spotkał się z wielkim odzewem! Ponad tysiąc lajków, kaskada udostępnień, wiadomości od czytelników, którzy dziękowali, że w końcu ktoś tak osobiście o tym napisał. Potem napisałem tekst o pracy z domu i podobna sytuacja. Gdy już miałem trzy eseje zaczęliśmy kombinować na linii Wydawnictwo Czarne i „Dwutygodnik”, żeby to może jakoś kiedyś wydać. Połowa tekstów była już publikowana. Drugie siedem napisałeś specjalnie do tego zbioru. Czy jako doświadczony redaktor, specjalista od cudzego pisania, wiedziałeś, jak te teksty mają wyglądać i jaka tematyka może się sprzedać? – Absolutnie nie myślałem w kategoriach: o, to się sprzeda! Wybrałem raczej tematy, które były dla mnie ważne, które siedziały we mnie od dłuższego czasu lub takie, które objawiły mi się nagle. Tekst o ciszy („Silent disco”) dotyczył moich rozmyślań o prawie do ciszy i tej ciszy naruszeniach. „Najzimniejszy dzień roku” był próbą napisania tekstu o śmierci bliskiej osoby, tekst o Głownie inną opowieścią o PRL. „Ikea to szczęście” to już efekt intensywnej epifanii, nagłego olśnienia podczas wizyty w tym megamarkecie, gdy nagle spojrzałem na Ikeę zupełnie inaczej i zrozumiałem, że ten sklep to wielki epos kapitalizmu, katedra religii dizajnu i opowieść o Polsce i Polakach na dorobku. Dla mnie najciekawszym, może najważniejszym i najtrudniejszym tekstem był ten o twoich stanach lękowych, nerwicy, rozczarowaniu i powolnym dochodzeniu do siebie. W eseju „Mysz” pokazujesz, kim jesteś, skąd się wziąłeś i dlaczego tutaj właśnie siedzimy i rozmawiamy. – Tak jak napisałem w „Myszy”, w okolicach 2005 r. znalazłem się na dnie. Nigdy nie sądziłem, że to się stanie. Myślałem, że trafiają tam zniszczeni aferami politycy, nałogowcy, czarusie od piramid finansowych, którzy utracili dar. Pięć lat wcześniej skończyłem studia i nie było dla mnie większej nadziei ani szans na rynku pracy. Przedłużające się bezrobocie, łapane od czasu do czasu gównoprace, zasuw w sieciówkach, unikanie znajomych, którym się wiodło, leżenie godzinami na kanapie, chodzenie do biblioteki, żeby przed światem i sobą udawać, że coś robię. W końcu ataki paniki. Studia polonistyczne nie zapewniły ci pozycji, przyniosły tylko frustracje. Żałujesz, że wybrałeś taką ścieżkę, nazwijmy to, kariery? – Nie żałuję, że poszedłem tą drogą. Gdyby nie studia polonistyczne, ostatecznie byśmy tutaj nie siedzieli i nie rozmawiali, prawda? Książki zawsze były moją pasją, ruszyłem więc za głosem serca. Inna rzecz, że nie było wtedy „pewnych” studiów, takich, po których stuprocentowo dostaniesz ekstrarobotę. Był szał na psychologię, socjologię czy kulturoznawstwo, dosłownie zabijano się o miejsce na tych wydziałach, bo wyrastające wówczas jak grzyby po deszczu agencje reklamowe i kreatywne miały zatrudniać kreatywnych, wrażliwych psychologów i socjologów, znawców człowieka i tłumu. Ale moda i zapotrzebowanie minęły i absolwenci tych kierunków również zostali z niczym. Poszedłeś na polonistykę, bo chciałeś być drugim Nabokovem, Kafką, bo zaczytywałeś się w „Ulissesie”… – Tak, wybrałem polonistykę, ponieważ chciałem pisać o literaturze i tworzyć literaturę. Ze szczerych chęci, bez kalkulowania. Wiedziałem, że po tych studiach nie dorobię się majątku, ale przynajmniej zostanę pisarzem. Od dziecka słyszałem, że mam talent, moje wypracowania były chwalone, na maturze dostałem piątkę, walczyłem o aliterację w zdaniach, dopieszczałem każdy akapit, pompowałem swój balonik. Nie liczyłem się z kryzysem, z rosnącym bezrobociem, ponieważ niezależnie od rzeczywistości wokół miałem być pisarzem wybitnym i uwielbianym! Wtedy wszyscy w świecie literackim żyli nagłym sukcesem Doroty Masłowskiej. Wierzyłem, że ja też nagle stanę się kimś uznanym i sławnym, kto










