Orbánowi bardzo zręcznie udało się podzielić Węgrów. Dla ludzi Fideszu wszystko jest czarno-białe Czy dzisiaj, kilkanaście miesięcy po objęciu władzy przez rząd Viktora Orbána, rozmawiając z ludźmi ze swojego otoczenia, dzielącymi pewną wizję społeczeństwa, zauważa pan jakieś wspólne, łączące ich spostrzeżenia? – Tak, tym uczuciem jest obrzydzenie. Moja była współpracownica, jedna z niewielu walczących niegdyś w węgierskim podziemiu antykomunistycznym, wraz z przejęciem władzy przez Orbána straciła posadę państwową. Ostatnio powiedziała mi, że nienawidzi obecnego systemu jeszcze bardziej niż komunistycznego. Ten drugi bowiem nie miał przyzwolenia społecznego, nie uważano go za prawowity. To, co dzieje się teraz, to decyzje ludzi wybranych praworządnie. No właśnie, jego i wszystkich pozostałych wybrano w demokratycznych wyborach. Sądzi pan, że społeczeństwo węgierskie zmieniło się w ostatnich latach i wynik wyborów jest tego odzwierciedleniem? – Nie mam na to jednoznacznej odpowiedzi. Fidesz odniósł wielkie zwycięstwo, ale było ono w dużej mierze prezentem od poprzedniego gabinetu, efektem jego marnych rządów. Przyczynił się do tego również kryzys gospodarczy, który przyniósł wiele zmian na politycznej mapie Europy. Zresztą wygrana, jeśli brać pod uwagę tylko procent głosów oddanych na Fidesz, nie była wcale przygniatająca. Węgierski system wyborczy preferuje zwycięzców, stąd ponad dwie trzecie mandatów przy nieco ponad 50% uzyskanych głosów. Społeczeństwa nie zmieniają się tak łatwo w krótkim czasie. Z powodu kryzysu zmniejszyło się poczucie bezpieczeństwa. W takiej sytuacji w umysłach części ludzi – i dotyczy to nie tylko społeczeństwa węgierskiego – rodzi się wiara w moc sprawczą silnego przywództwa. Jeśli nawet ostatnio uwidoczniły się negatywne cechy naszego społeczeństwa, nie jest to dowód, że powstały dopiero teraz. One istniały od zawsze. Dzisiaj za najistotniejsze uważam pytania o to, jak ważne jest, by jedna osoba nie miała władzy absolutnej, jak istotny jest podział władzy i to, żeby prawa człowieka obejmowały wszystkich bez wyjątku. Te kwestie nie mogą pozostać bez odpowiedzi. A dotąd nie były przedmiotem poważnej debaty publicznej. Obecny rząd wydaje się coraz mniej szanować prawa człowieka, pogardliwie traktuje kraje sąsiedzkie, jątrzy niepotrzebne konflikty. Czy takie postępowanie ma poparcie u Węgrów? No cóż, podobno każdy dostaje to, na co zasługuje. Wielki błąd Bardzo surowo ocenia pan węgierskie społeczeństwo. Czyżby znacznej jego części nie zależało na demokracji i wolności? – Przez ponad 20 lat należałem do bardzo reformistycznej partii. Mieliśmy wiele znakomitych pomysłów, ale nigdy nie mogliśmy liczyć na poparcie społeczne. Nie ma znaczenia, czy masz rację, czy jej nie masz – liczy się poparcie. Gdyby w kraju o silnych demokratycznych korzeniach kompetencje sądu konstytucyjnego zostały okrojone tylko po to, by umożliwić wprowadzenie prawa niezgodnego z konstytucją, taki rząd zostałby przez wyborców ukarany. Na Węgrzech nic takiego się nie stało. Widocznie zatem taka jest mentalność Węgrów. To właśnie ona musi się zmienić. A zajmie to z pewnością więcej czasu, niż się spodziewałem. Jeśli zapyta mnie pan o ogólne wnioski, to powiem, że zrobiono z nas głupców 20 lat temu. Wszyscy wierzyliśmy, że Węgry bardzo szybko staną się dynamiczną demokracją na modłę zachodnią. Byliśmy w wielkim błędzie. Jestem jednak pewien, że tak kiedyś będzie, nie wiem tylko, które pokolenie będzie zbierać tego owoce. „Zrobiono z nas głupców”. To mocne słowa. Czy może pan je uzasadnić? – Powinien pan zrozumieć, że jest wielka różnica między Polską, Rumunią czy nawet, do pewnego stopnia, byłą Czechosłowacją a Węgrami. W 1989 r. byliśmy bardzo dumni, że proces zmian na Węgrzech przebiegał pokojowo. Wszyscy nam tego zazdrościli. Polacy musieli walczyć, „Solidarność” była potężnym ruchem protestu, w Rumunii ginęli ludzie. Na Węgrzech nie było politycznych demonstracji. Największy protest, który miał tu miejsce, dotyczył nie demokracji, lecz sprzeciwu wobec planu budowy tamy na Dunaju. Na Węgrzech każdy chciał nowego życia, i to za darmo. Główne oczekiwania były takie, że Węgry staną się bogatsze, że trabanta będzie można zamienić na opla. Nie było procesu przemian, brakowało poczucia wagi zmian i debaty o przydatności Trybunału Konstytucyjnego albo o tym, dlaczego tak ważny jest podział i balans władz. Zmiany zostały nam podarowane. A jeśli
Tagi:
Krzysztof Pałosz









