Zyski z… zacofania

Polskie rolnictwo jest bardziej ekologiczne niz w krajach zachodnich Prof. dr hab. Jan Siuta, prezes Polskiego Towarzystwa Inżynierii Ekologicznej – Czy Polska pod względem ochrony środowiska bardzo odstaje od państw Unii Europejskiej? – Polska jest w specyficznej sytuacji, gdyż przez zapóźnienie gospodarcze udało się nam uchronić środowisko przed znacznym zanieczyszczeniem. To dotyczy głównie terenów wiejskich. Mamy stosunkowo słabo zniekształcone obszary mokradłowe, których brakuje np. w Europie Zachodniej. Kraje zachodnie, wysoko rozwinięte, dużo bardziej zdewastowały swoje środowisko naturalne. Ale oni zdążyli już naprawić wiele szkód ekologicznych. Olbrzymi postęp poczyniono w ochronie wód i powietrza atmosferycznego przed zanieczyszczeniem oraz w gospodarce odpadami. W Polsce natomiast procent zniszczonej, zdewastowanej ziemi w stosunku do całości powierzchni nie jest duży. To zysk z małego postępu Polski pod względem przemysłowym i rolniczym. W krajach Piętnastki spotykamy też mniejszą różnorodność biologiczną niż w Polsce, u nas jest ona niemal naturalna. – I nasze rolnictwo, mniej rozwinięte, jest bardziej ekologiczne niż zachodnie… – To prawda. Na Zachodzie wskaźnikiem, którym mierzy się „ekologiczność” rolnictwa, jest zużycie nawozów mineralnych – zwłaszcza azotu – na hektar gruntów rolnych. W Polsce zużycie to jest wielokrotnie mniejsze. – Ale może po wejściu do UE rynek zmusi naszych rolników do używania dużej ilości nawozów dla osiągnięcia wyższych plonów? – Mam nadzieję, że nie. Tym bardziej że obecnie na świecie mniej intensywna produkcja staje się bardziej opłacalna ze względu na to, że daje żywność lepszej jakości. – Jeśli jest tak dobrze, to dlaczego jest tak źle? W jakich obszarach mamy największe zapóźnienia wobec krajów Piętnastki? – Przede wszystkim w gospodarce wodno-ściekowej i pod względem zagospodarowania odpadów. Tutaj mamy rzeczywiście sporo do nadrobienia. Pocieszające jest jednak to, że częściowo naprawiliśmy zniszczenia dokonane w czasach PRL-u. Z każdym rokiem przybliżamy się do standardów unijnych. – Ale czy starczy nam tych lat na oczekiwane od Polski „dopasowanie”? – Wynegocjowaliśmy co prawda długie okresy przejściowe, ale nie ulega wątpliwości, że ustalenia zostaną jeszcze nieco zmodyfikowane, także co do czasu. Obawiam się, że możemy nie zdążyć z dostosowaniem się do wszystkich wymogów unijnych, zwłaszcza jeśli chodzi o oczyszczanie ścieków i rozwój systemów kanalizacyjnych. Zrobiono ostatnio olbrzymi postęp legislacyjny, ale mamy duże opóźnienie we wdrażaniu przyjętych zapisów. Podobnie się dzieje, jeśli chodzi o dostosowanie naszego prawa do unijnego – ciągle tu czegoś brakuje, niektóre zapisy rozporządzeń wykonawczych, a nawet ustaw są nieprecyzyjne. Ciągle występują jakieś niedopracowania: są na przykład podane normatywy prawne, a nie ma technicznych czy szczegółowych instrukcji. I nie można nikomu wytłumaczyć, że bez tych normatywów nie osiągnie się oczekiwanych rezultatów. – Z tego, co pan profesor mówi, wynika, że problem tkwi nie tylko w braku pieniędzy. Ale jeśli chodzi o fundusze, czy te 400 mln euro, które mamy otrzymać od UE, to wystarczająca kwota na poprawę stanu ekologii w Polsce? – To są środki skromne, jakkolwiek bardzo istotne ze względu na wspomaganie naszych inwestycji: wystarczy na dofinansowanie budowy jakiejś oczyszczalni, na realizację pewnego programu. Jednak w stosunku do potrzeb są to sumy niewystarczające. Chcę jednocześnie zaznaczyć, że pomoc unijna to nie tylko pieniądze, ale to też pomoc techniczna, intelektualna i naukowa. A także naciski na stronę polską, żeby pewne rzeczy robić często nawet wtedy, gdy chciałoby się je odłożyć „na potem”. – Czy przeznaczane na naszą ekologię fundusze unijne to ze strony państw Piętnastki pomoc, czy inwestycja? – I pomoc, i inwestycja. Im się opłaca finansować naszą ekologię z różnych względów. Na przykład dużą pomoc otrzymujemy od Duńczyków, ale i Duńczycy dobrze na tym wychodzą. Przyjeżdżają do Polski, opracowują nam projekty, plany, częściowo je finansują. A gdy dochodzi do ich realizacji, przystępują do działania duńskie firmy, bo zazwyczaj to one wygrywają przetarg. Zarabiają więc na tych inwestycjach. To jest układ złożony: my mamy korzyść i oni też. A jeśli jeszcze weźmiemy pod uwagę fakt, że morska granica Danii jest bardzo rozległa, zależy im, aby mieć czyste morze. A jeśli my je zanieczyścimy, to te brudy i do nich dopłyną. Share this:FacebookXTwitterTelegramWhatsAppEmailPrint

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 17/2003, 2003

Kategorie: Ekologia