Antysemityzm jest chorobą, którą trudno wyleczyć, bo sprawia ona przyjemność choremu Józef Hen – rocznik 1923, pisarz, dramaturg, scenarzysta, reżyser Jak panu się żyje w takim kraju, gdzie znów tłoczno od antysemitów? – Życie jest ważniejsze od nich. Mam dzieci, mam wnuki, przyjaciół. To wszystko jest udane. Twórczość… – Nie będę biadolił, że nie pisałem w innym języku. Niektórzy mówili: gdybyś to pisał po angielsku. Albo choćby po rosyjsku! Ale wyrosłem w polszczyźnie. W polskiej kulturze, w kulcie polskiej historii. Od dzieciństwa byłem „piłsudczykiem”. Czyli to było naturalne? – Tak, polszczyzna. Tuwim się z tym męczył, zwłaszcza jak się dowiedział o zamordowaniu jego matki. Jest na łódzkim cmentarzu, / Na cmentarzu żydowskim, / Grób polski mojej matki, / Mojej matki żydowskiej. – Sformułował to tak: moja ojczyzna-polszczyzna. Opublikował mocno emocjonalny tekst: „My, Żydzi polscy”. I napisał, że jest Żydem z powodu krwi. „Nie tej płynącej w żyłach, ale tej płynącej z żył”. A ja… cóż, było nas czworo, wszyscy czytali, Mama też, najchętniej czytała Dołęgę-Mostowicza i Wiecha. Odczuwałem potrzebę pisania od dziewiątego roku życia. Nie wiedziałem, że dobrze piszę, koledzy mi to uświadomili. W „Nowolipiu” jest scenka, kiedy kończę wypracowanie, streszczenie czytanki. I przychodzi Pani, czyli nauczycielka, która prowadziła nas w pierwszej klasie. Odwiedzała nas przez sentyment, patrzeć, co z nami dalej się dzieje. A my byliśmy już w czwartej klasie. I chłopcy mówią: „Niech pani przeczyta, co on napisał!”. Ona bierze to streszczenie, czyta i mówi: „No, no…”. Wtedy zrozumiałem, że mnie coś wyróżnia. Sława… – Często mówię – chciałem być sławny, ale jako piłkarz. Albo jako śpiewak. Bo śpiewałem repertuar Kiepury. O pisarskiej sławie nie myślałem. Co w niej jest, w tej literackiej polszczyźnie, że pana tak wciągnęła? – Romantyzm. Jednak! Miałem osiem-dziewięć lat, siostra moja dostała od jakiegoś chłopaka – ona była osiem lat starsza ode mnie, więc miała absztyfikantów – cztery pięknie wydane tomy Słowackiego. Wszystko przeczytałem. Te poematy. W pierwszej klasie, kiedy zachorowałem na szkarlatynę i nie wychodziłem z domu, mama przyniosła kupionego na straganie „Pana Tadeusza”. Zachwyciłem się. Słyszę, że dziś nie chcą tego czytać. A to jest wspaniałe! Boy pisał, że trzeba mieć wrażliwość na język, żeby to czuć. Język Mickiewicza jest nie do oddania, nie do przetłumaczenia. „Panno Święta, co Jasnej bronisz Częstochowy / i w Ostrej świecisz Bramie”. Wejście czasownika między dwa słowa! To jest coś nie do oddania w innych językach. Nie czuł pan, że wprawdzie język polski jest wspaniały, ale już ta polskość nie musi być dla pana miła? – Miałem nianię, którą dobrze pamiętam. Kiedyś wzięła mnie na spacer i poszła ze mną do kościoła. Ładnie tam pachniało. Jakby malinami. Nie wiedziałem, że to kadzidło. Ale do kościoła mnie nie ciągnęło. Chociaż, kiedy przeczytałem „Quo Vadis”, wydanie dla młodzieży… Ocenzurowane. – Bo Sienkiewicz był autorem bardzo erotycznym. Wydawano go więc też w wersji dla młodzieży. W takiej wersji przeczytałem „Ogniem i mieczem”. Więc po tym „Quo Vadis” czułem się tak, że chętnie zginąłbym za wiarę. Tylko nie wiedziałem jaką. A w gimnazjum trafiłem na wybitnego polonistę, Ludwika Ratha, który pisywał do „Wiadomości Literackich”. I na dobrych kolegów. W gimnazjum im. Magnusa Kryńskiego. – Róg Senatorskiej i Miodowej, naprzeciwko pałacu Prymasowskiego. Egzamin do Kryńskiego do dziś pamiętam. Było wypracowanie, temat: „Najważniejszy dzień mojego życia”. Akurat było po pogrzebie Piłsudskiego. Jako uczniowie mieliśmy oddać hołd jego zwłokom, trumna była jeszcze w Warszawie, myśmy czekali na placu Zamkowym, strasznie zziębliśmy, chociaż był to maj! Wtedy śnieg nawet spadł. Ja to jakoś opisałem i zachwycił się tą opowieścią szef komisji egzaminacyjnej, historyk zresztą. Usiadł koło mnie, jak był egzamin z matematyki. Podpowiadał. A ja i tak wszystko poplątałem. Zdałem do matematyczno-przyrodniczego gimnazjum z dwójką z matematyki! Ale uznali, że tak jestem dobry w pisaniu, że należy mnie przyjąć. Moi koledzy byli świetnymi matematykami, ja byłem jedynym w klasie humanistą. Oni to cenili. Żadnych zazdrości. A poza tym grałem w reprezentacji szkoły w piłce nożnej. I byłem sekretarzem klubu i przewodniczącym sądu koleżeńskiego. Kiedy pan się zetknął z polskim antysemityzmem? – W „Nowolipiu” jest dosyć dokładnie ta historia opisana. Chodziłem na Nowolipkach do czterooddziałowej