Archiwum

Powrót na stronę główną
Zdrowie

Zdążyć przed zawałem

Do Polski dotarła nowa metoda rozszerzania zwężonych tętnic – W kardiologii jest tak – co człowiek wymyśli, to natura stara się przechytrzyć – tłumaczy doc. Robert Gil, kierownik Kliniki Kardiologii Inwazyjnej w warszawskim szpitalu MSWiA. – Przełomów w leczeniu było kilka – dodaje prof. Witold Rużyłło z Instytutu Kardiologii w Aninie. – Jednym z najważniejszych było wprowadzenie zabiegu angioplastyki, czyli rozszerzenia zwężonej tętnicy. To właśnie profesor Rużyłło w 1981 r. przeprowadził pierwszy w Polsce tego typu zabieg. Było to cztery lata po światowej, szwajcarskiej premierze tego typu operacji. Rozszerzenie tętnicy odbywa się przy pomocy tzw. balonika. Niestety, okazało się, że przepchane tętnice znowu zarastały, zapychały się miażdżycowymi blaszkami. Wtedy wymyślono stenty. Co to jest? Stent to taka proteza, która po wprowadzeniu do tętnicy wieńcowej jest rusztowaniem umożliwiającym utrzymanie drożności naczynia. Jednak znowu sukces w wielu wypadkach jest połowiczny. Obce ciało często wywoływało stan zapalny i powikłania. – Wypróbowywano wiele leków, ale nie było sukcesu – mówi doc. Gil. – Wskutek powikłań, podrażnień, zapalenia dochodziło do kolejnego zamknięcia światła tętnicy. Dziś wydaje się, że i ten problem został zażegnany. Na rejestrację czekają w Polsce nowe

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony

Toksyczna śliczna

TELEDELIRKA Policjant Paweł Biedziak mówił z dumą do kamery telewizyjnej, że jego wysoko wyszkoleni ludzie udaremnili zatrzymanemu gościowi, którym był nie byle kto, bo były szef PZU SA vel Jamroży, zjedzenie dowodów w postaci notatek oraz chyba, choć nie było to całkiem jasne, także karty SIM. Konsumpcja trefnych materiałów bez popijania to powszechna w świecie kryminalnym praktyka. Ostatnio zjadła taką lekkostrawną kolację znajoma „Pershinga”, który zginął z rąk konkurencji pod hotelem Kasprowy w Zakopanem. Od tamtej pory rodziny mieszczańskie spacerujące Pod Reglami pokazują sobie: ooo, tam, widzicie dzieci, w tamtym miejscu padł. A mówiło się, że Sopot i Zakopane to święte miejsca, w których nie wolno się wybijać, i nagle taka plama! Co innego Klif, gdzie wykonano wyrok na oczach kilkuset osób. Jedna pani powiedziała potem w TV, że ludzie byli zajęci kupowaniem i mało ich to obeszło. Społeczeństwo jest okrutne we własnym interesie, cieszy się, gdy gangi wzajemnie się wybijają, bo policja ma znacznie gorsze giwery. To okazało się ostatnio w kawiarence internetowej, gdzie zginęli dwaj stróże porządku po cywilnemu: mieli gnaty sześciostrzałowe, a bandyci byli wyposażeni jak Sylwek Rumbo w Wietnamie. I po co cała ta strzelanina? Po co zabijać policjantów, kiedy można było dać się

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony Jerzy Domański

Zapomniana rocznica?

Niewiele jest krajów, które by przywiązywały tak wielką wagę do różnego typu rocznic jak Polska. Świętowanie stało się immanentną częścią nowego krajobrazu społecznego. Z jedną, choć zasadniczą poprawką. Świętowanie rocznic nie jest w Polsce wolne od aktualnych mód, trendów i doraźnego zapotrzebowania politycznego. Mamy bowiem do wydarzeń historycznych bardzo wybiórczy i wręcz skrajny stosunek. Od apologii, uwielbienia i wielkiej pompy po wstydliwe i prawie całkowite ich przemilczanie. Nie jestem naiwny i wiem, dlaczego tak się dzieje. A przynajmniej myślę, że wiem. Nie rozumiem jednak, dlaczego media mające rodowody sięgające 1989 roku prawie kompletnie przemilczały rocznicę wyborów z 4 czerwca? A przecież była to znakomita okazja do rozmowy na temat tego, jak wykorzystaliśmy swoją historyczną szansę. Czy skoro dziś tak wielu Polaków, w tym także głównych autorów ówczesnych zmian mówi, że nie tak miało być, to czy wówczas wiedzieliśmy, za czym głosujemy i co tak naprawdę oznacza wynik wyborów? A gdy sięgnie się do prasy z tego okresu, widać, że nikomu wówczas nie starczyło wyobraźni, by przewidzieć skalę zmian, które nadeszły. Bo czyż nawet najbardziej pesymistycznie nastawieni Polacy mogli przewidzieć, że transformacja ustrojowa będzie wypełniona tyloma skandalami i tak wielką korupcją? A bezrobocie sięgnie rekordowego poziomu. Stąd zasadne

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kultura

Głośne czytanie pod strzechy

Nawet wykształceni rodzice nie czytają dzieciom. Wyręczają się komputerem lub telewizją Rozmowa z Ireną Koźmińską – Kampania „Cała Polska czyta dzieciom” trwa już rok. Czy fundacja planuje jakiś termin jej zakończenia? – Nie, ponieważ daleko nam jeszcze do osiągnięcia celu. Pragniemy, aby każde polskie dziecko miało codzienny kontakt z książką, aby codziennie ktoś dorosły poczytał mu przynajmniej przez 20 minut. To zadanie głównie dla rodziców, ale namawiamy do czytania dzieciom także w szkołach, świetlicach, szpitalach, na koloniach, nawet w policyjnych izbach dziecka. Cieszymy się, że ludzie tak chętnie podchwycili ten pomysł. W szkołach podstawowych, w których wprowadzono głośne czytanie, zauważono, że dzieci lepiej się uczą, lepiej same czytają i bardzo pogłębiła się więź z czytającym nauczycielem. W Zespole Szkół Budowlanych w Tarnowie, w „rozczytanych” klasach chłopcy są bardziej skupieni, mniej jest bójek i złamanych nosów. Okazuje się, że wielu uczniom nikt w życiu nie czytał! Oni naprawdę to lubią! – Głośne czytanie jest im potrzebne, mimo że sami umieją czytać? – Problem nie w tym, że nie umieją czytać, ale że tego nie robią. Podobnie jak wielu dorosłych dzieci i młodzież spędzają wolny czas głównie przed telewizorem, bo to nie wymaga wysiłku i jest atrakcyjne.

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony

Na zakręcie

Kuchnia polska Telewizja publiczna ma nowy zarząd, wybrany przez radę nadzorczą Szczerze mówiąc, zarząd ten nie jest całkiem nowy, prezesem TVP jest nadal Robert Kwiatkowski, a wiceprezesem dotychczasowy wiceprezes, Tadeusz Skoczek. Różnica jednak polega na tym, że obecny zarząd jest dwuosobowy zamiast dotychczasowego pięcioosobowego. Ta redukcja jest postępem. Plagą dotychczasowej telewizji było to, że nawet ludzie siedzący w gmachu na Woronicza nie bardzo mogli się zorientować, kto za co odpowiada i kto czym kieruje, co znakomicie sprzyjało zamazywaniu wszelkiej odpowiedzialności za podejmowane w tym gmachu decyzje. Nowy, dwuosobowy zarząd nie będzie już mógł korzystać z takiego komfortu, istnieje także szansa, że decyzje podejmowane przez jednego z członków zarządu nie będą natychmiast dezawuowane przez czterech pozostałych, jak działo się to dotychczas. Na pozór jest to decyzja organizacyjna i obchodzić może tylko ludzi związanych tak czy inaczej z telewizją, myślę jednak, że nie jest to cała prawda. Telewizja publiczna znajduje się bowiem na zakręcie. Myślę, że właśnie teraz rozgrywa się interesujący także szeroką widownię mecz, którego stawką jest miejsce i charakter telewizji publicznej w Polsce. Istnieją w tym względzie dwie możliwości. Jedną, która zaznaczyła się dość niebezpiecznie w ostatnim okresie, jest ześlizgnięcie się telewizji

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony

Złoty złoty

Pan Dariusz Rosati zamieścił w „Gazecie Wyborczej” z dnia 5 czerwca artykuł poświęcony mocno już zaognionej sprawie kursu naszego złotego. Tekst ów przeorałem nie bez męki, ponieważ jest silnie nastroszony tajemniczymi wyrazami z finansowo-bankowego żargonu. Można z niego jednak wyczytać, że nasza waluta właściwie musi być mocna – a nawet coraz mocniejsza – dla bardzo wielu, bardzo skomplikowanych i powiązanych przyczyn. W gruncie rzeczy sprawa sprowadza się, aczkolwiek niewyłącznie, do tego, że nasze państwo ma dziurawy budżet i żeby go załatać, Ministerstwo Finansów rzuca ciągle na rynek dłużne papiery. Państwowe obligacje muszą być wysoko oprocentowane i przynosić wysokie zyski nabywcom, ponieważ w przeciwnym razie nie zwabiałyby portfelowego kapitału zagranicznego, który – jeśli można użyć takiego skrótu – świetnie prosperuje na niedostatkach naszego budżetu. Jest metoda oszacowania wartości złotego, znacznie prostsza i jaśniej przemawiająca do czytelników „Gazety”, którzy nie są przecież z wykształcenia ekonomistami. Polega ona na zestawieniu cen kilkudziesięciu artykułów w różnych krajach, poczynając od wyrobów żywnościowych, a kończąc na elektrycznych lokomotywach. Z tego rodzaju porównania wydatków sprowadzonych do wspólnego mianownika w postaci dolara czy euro okazałoby się, że na ogół w przeliczeniu płacimy za te same produkty więcej w kraju, aniżeli za granicą.

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony

Gejzery

Zapiski polityczne Media, szczególnie te inaczej inteligentne, uwielbiają sensacje. Ostatnio bawią publiczność sprawą szpitali dla VIP-ów, że niby są one takie nadzwyczajne, a te dla zwykłych ludzi takie nędzne. To nieuczciwa bzdura. Od kilku lat sporo czasu spędzam w szpitalach. Teraz znowu tkwię, w zwyczajnym, a nie VIP-owskim, chociaż mam do tego prawo. Tkwię zaś w zwyczajnym dlatego, że pobyt tutaj gwarantuje mi wysoki poziom leczenia. Bo to jest istotne. Nie muszę korzystać ze specjalnych wygód, trafiam zazwyczaj do pokoi wieloosobowych, bez odrębnych łazienek i temu podobnych ułatwień życiowych. Kiedy kilka lat temu miałem do wyboru lot helikopterem do tzw. szpitala rządowego, co jako wicemarszałkowi Sejmu dawało mi bardzo korzystne warunki leczenia i pobytu, to wybrałem pozostanie na miejscu, w szpitalu powiatowym w Kutnie, gdyż wiedziałem, że za chwilę zajmie się mną znakomity zespół chirurgów. Zeszłego roku potrzebną mi terminowo opiekę lekarską znalazłem w szpitalu w Suwałkach, dokąd specjalnie pojechałem z Warszawy. Są na pewno w Polsce także i kiepskie szpitale, ale można je znaleźć zarówno w stolicy, jak i na prowincji medycznej. Dlatego uważam za snobistyczne te ciągoty nowo mianowanych VIP-ów do leczenia się w miejscach uprzywilejowanych. Głupie to i bardzo krzywdzące zespoły ofiarnych lekarzy i pielęgniarek pracujących w tych zwykłych, rzekomo koszmarnych szpitalach.

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Nauka

Wielka inwazja meduz

Galaretowate, oślizgłe i parzą. Na światowych morzach i oceanach trwa… U progu sezonu urlopowego Minorka przeżyła prawdziwą plagę. Wzburzone fale wyrzuciły na plaże tej hiszpańskiej wyspy miliony fioletowych meduz. Piasek zabarwił się na niebiesko. Władze zmobilizowały wszystkie siły, aby usuwać z plaż tony cuchnącej, galaretowatej masy. Jak pisze dziennik „Ultima Hora de Menorca”, na jednej tylko plaży zebrano grabiami i łopatami tysiąc plastikowych worków pełnych meduz. „Takiej klęski nie mieliśmy od 30 lat”, żalą się biologowie morscy. Inwazji dokonały meduzy z rodzaju welella (Velella velella), zazwyczaj dryfujące na pełnym morzu, a więc rzadko badane przez naukowców. Nie wiadomo, dlaczego nagle zbliżyły się do Wysp Balearskich. Ale „desant galarety” na piasek Minorki to tylko jeden z epizodów niepokojącego zjawiska. Na morzach i oceanach świata od Australii po Adriatyk i Hawaje meduzy rozmnażają się z zastraszającą szybkością, wyrządzają szkody gospodarce morskiej, paraliżują całe ekosystemy i trwożą turystów. Jak pisze dziennik „Washington Post”, u wybrzeży Francji masy tych stworzeń, składających się niemal w 90% z wody, rozrywają lub zatapiają 300-kilogramowe sieci rybackie. W Japonii oślizgłe morskie istoty zatkały wyloty instalacji wodnych elektrowni nuklearnych. W Zatoce Meksykańskiej meduzy konkurują z ludźmi, pożerając larwy

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kultura

Mikrofilmy chronią zbiory

W ramach współpracy polsko-niemieckiej skatalogowano 40 tys. starych druków – Mikrofilmowanie, czyli zastosowanie techniki fotograficznej, jest dotychczas jedyną masową i sprawdzoną metodą zabezpieczania materiałów piśmienniczych. Tworzenie mikroform zbiorów bibliotecznych pozwala na ich zabezpieczenie na wypadek działań zbrojnych lub klęsk żywiołowych. Mikroformy chronią oryginał w przypadku częstego udostępniania oraz ułatwiają dostęp do materiałów bibliotecznych dzięki wypożyczeniom międzybibliotecznym oraz możliwości zakupu kopii lub odbitek kserograficznych. Dla bibliotek są szansą na uzupełnianie własnych zbiorów poprzez włączenie brakujących pozycji w postaci mikrofilmów lub mikrofisz – wyjaśnia Michał Jagiełło, dyrektor Biblioteki Narodowej, otwierający seminarium naukowe połączone z prezentacją wyników polsko-niemieckiego projektu pod hasłem „Ochrona wspólnego dziedzictwa europejskiego” (3 czerwca), gdzie zaprezentowano nowe perspektywy badawcze wynikające z opracowania i udostępniania druków, a także perspektywy badań nad spuścizną społeczności Żydów w Polsce. Polsko-niemieckie zabytki Projekt mikrofilmowania zainicjowała 10 lat temu niemiecka Fundacja im. Roberta Boscha. Od 1995 r. główny ciężar jego finansowania przejęła Fundacja Współpracy Polsko-Niemieckiej, dotując go sumą w wysokości dwóch mln euro, zaś Fundacja Boscha wspierała przedsięwzięcie, finansując koszty towarzyszące (250 tys. euro), np. prace polsko-niemieckiej Rady Koordynacyjnej. Dzięki

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Sport

Pozostała nadzieja

Prezes Listkiewicz: kilku zawodników podchodzi do występów w reprezentacji bez entuzjazmu Na ten mecz czekała cała, nie tylko futbolowa Polska. W czwartym dniu czerwca na wypełnionym do ostatniego miejsca Asian Stadium w Pusanie reprezentacja biało-czerwonych zmierzyła się z Koreą Południową i zeszła z boiska z przegraną 0:2. Wszystkich sympatyków naszych orłów zmartwił nie tylko wynik, ale i zaprezentowany przez nich styl gry. Najprzeróżniejsze komentarze można było sprowadzić do jednego mianownika – oj, nie tak miało być, nie tak… Szarganie świętości Zanim piłkarze przystąpili do rywalizacji, doszło do wydarzenia, które niezwykle poruszyło większość rodaków. Byliśmy świadkami upiornego wykonania hymnu narodowego przez Edytę Górniak. Piosenkarka zaprezentowała własną wersję (a cappella) zbliżoną do… marsza żałobnego. Były selekcjoner, Wojciech Łazarek, przyznał, że po wyczynie panny Górniak nie mogło go już do końca spotkania opuścić złe przeczucie. Wiele znanych osobistości naszego życia publicznego mówiło wręcz o sprofanowaniu narodowej świętości. Sprawy zaszły tak daleko, że tuż po meczu kierownictwo PZPN wydało specjalne oświadczenie. Można było między innymi przeczytać: „Kierownictwo polskiej ekipy na MŚ 2002 wyraża swoje zaskoczenie w związku ze sposobem wykonania hymnu narodowego Polski przez p. Edytę Górniak przed meczem Korea – Polska. PZPN przekazał organizatorom inne

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.