Archiwum

Powrót na stronę główną
Reportaż

Przezroczyści

Za dom pomocy społecznej elżbietanki zażądały 40 tys. zł czynszu miesięcznie. Dom idzie do likwidacji. Dla jego mieszkańców to koniec ich świata Nie krzyczą, nie skarżą się, nie umieją swojego żalu nawet ubrać w słowa, tylko patrzą pustymi oczyma gdzieś w przestrzeń korytarza, zastygli wzdłuż ścian jak w półśnie. Pensjonariusze likwidowanego Domu Pomocy Społecznej w Starogardzie Gdańskim, którzy w skrajnej desperacji zwrócili się z listem do senatora Andrzeja Grzyba z PO. Pisząc w nim, że zabiera im się wszystko, a zwłaszcza bezpieczeństwo po życiowych zawirowaniach, że starych drzew przecież się nie przesadza, bo umrą. Do listu dołączono ponad 30 podpisów – nieporadnych, skreślonych z wysiłkiem, niewprawnymi rękoma. Prawie 80-letnia pani Walentyna, która zbierała te podpisy dwa miesiące temu, jest rozżalona, że do dziś na list nie ma żadnej odpowiedzi. – Świat traktuje nas jak powietrze, jakbyśmy byli przeźroczyści – mówi. Ani siostry, ani starosta, ani radni nie znaleźli chwili czasu, żeby się z nami wcześniej spotkać, wysłuchać naszych racji, zrozumieć nasze położenie. O likwidacji domu dowiedzieliśmy się ostatni, od rodzin, z gazet i z radia. Czy z chorym, starym człowiekiem można robić, co się chce, czy nie mamy już żadnych praw? Przepracowałam wiele lat w stoczni jako

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kultura

Moje szczęście jest na scenie

Śpiewam zawsze tak, jakby to był mój ostatni raz, więc staram się dać z siebie wszystko, bo szanuję moich widzów EDYTA GEPPERT – Jak pani, artystka od lat wykonująca piosenkę literacką, czuje się w świecie popkultury? – Jest pan pierwszym dziennikarzem, który określa to, co robię, mianem piosenki literackiej. Rzeczywiście tak określam gatunek, który uprawiam. Dziękuję, że nie muszę tego tłumaczyć. A czuję się dobrze, choć jestem świadoma, że ten gatunek umiera. Zabija się to, co wartościowe. Po prostu gorszy pieniądz wypiera lepszy. – No, ale jednak piosenka literacka wciąż ma swoją publiczność. – Ależ tak, na szczęście. Do tej pory zaśpiewałam ok. 2 tys. pełnospektaklowych recitali, zawsze przy pełnych salach. Moim zdaniem, człowiek zawsze będzie szukał wartości, prawdy, przeżyć emocjonalnych, których w świecie opanowanym przez media zaczyna brakować. Jeśli ktoś wybiera mój recital, odczuwam ogromną satysfakcję. – Pani recitale są dość szczególne… – To bardzo specyficzna forma spotkania z publicznością, za którą ponoszę od początku do końca pełną odpowiedzialność. Taka sytuacja najbardziej mi odpowiada. Myślę, że moim wielkim sukcesem jest to, że już na samym początku udało mi się zbudować własny recital. Każdy kolejny ma formę spektaklu z wewnętrzną dramaturgią.

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Świat

Rok 2008 w krzywym zwierciadle

Czyli najbardziej zaskakujące, niesamowite, niewiarygodne, makabryczne, śmieszne i głupie wydarzenia ostatnich 12 miesięcy Myśliwy roku 50-letni Jack White z Nowego Jorku, który w styczniu wraz z kolegami i wiernym psem wybrał się na polowanie na kaczki. Niestety, zamiast uganiać się za ptakami, piesek bawił się znalezioną kością. Poirytowany łowca usiłował ją odebrać. Zwierzak, jak można się było spodziewać, nie chciał oddać łupu. Rozwścieczony Jack chwycił nabitą strzelbę i zaczął okładać kolbą krnąbrnego ogara. W pewnej chwili uderzył w ziemię. Rozległ się huk wystrzału. Ciężko ranny myśliwy został przewieziony helikopterem do szpitala, lecz ratunek przyszedł za późno. Jack zdążył jeszcze opowiedzieć policji o swoim pechu, dlatego jego towarzyszy o nic nie oskarżono. Pies nie został trafiony. Minister roku Matt Brown, zaprzysiężony we wrześniu jako minister policji australijskiego stanu Nowa Południowa Walia. Trzy dni później musiał ustąpić ze stanowiska, gdy okazało się, że podczas biurowego przyjęcia tańczył w oparach alkoholu i w samych majtkach na skórzanej sofie, a ponadto obmacywał piersi posłanki do parlamentu. Kierowca roku 68-letni Włoch Ivece Plattner, który w lipcu tak się spieszył w swym sportowym samochodzie Porsche Cayenne, że usiłował przejechać przez tory kolejowe, zanim

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Opinie

Instytut Polowania Narodowego

Po dziesięciu latach obowiązywania ustawy o IPN widać, że to katastrofa Od jakiegoś czasu IPN przysyła mi swoje książki. Otrzymałem tegoroczny hit, dzieło Sławomira Cenckiewicza i Piotra Gontarczyka „SB a Lech Wałęsa”, wcześniej – olbrzymi „Atlas polskiego podziemia niepodległościowego”, kiedy indziej – album Jacka Pawłowicza „Rotmistrz Witold Pilecki”, po drodze szereg mniejszych lub większych pozycji. Instytut zdaje się do mnie przemawiać: „Wciąż mnie krytykujesz, a patrz, ile dobrego robię. Ile spraw przypominam, które powinny ci być bliskie”. Rzeczywiście – powinny być bliskie. Książkę o Wałęsie otwiera wstęp prezesa Janusza Kurtyki, a w nim passus poświęcony pamięci ppor. Stanisława Dydy – „Steinerta”. Ten działacz WiN, stracony we Wrocławiu w roku 1948, był moim wujem – wprawdzie „przyszywanym”, ale pochodzącym z rodziny przyjaźniącej się z moją przez kolejne pokolenia, od połowy XIX w. O pamięć wuja upomina się IPN od lat – czy mam przejść wobec tego obojętnie? A czy nie powinienem zwracać uwagi na takie osiągnięcia Instytutu, jak wydany przed dwoma laty „Polski rok 1968” Jerzego Eislera lub praca zbiorowa „Wokół Jedwabnego”? I czyż nie warto pamiętać o niezliczonych materiałach konferencyjnych, ukazujących zjawiska, które były

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Wywiady

Siła rodziny

Rozmowa z Jolantą Kwaśniewską Nakręcajmy się pozytywną energią. Wystarczą drobiazgi – Pisze pani kartki świąteczne… – Piszę. Jest co pisać, lista adresów jest bardzo długa. – Kto na niej jest? – Są osoby, do których wysyłaliśmy życzenia przez dziesięć lat prezydentury mojego małżonka i od których życzenia dostawaliśmy. I są ci, do których kartki piszemy od zawsze. Zależnie od wyznania czy kręgu kulturowego – do jednych wysyłamy życzenia świątecznie i noworoczne, do drugich – tylko noworoczne… Nasze życzenia na pewno trafią do wszystkich domów panujących w Europie. Ale nie tylko – bo także do pary cesarskiej w Japonii. Właśnie napisałam życzenia do pani Putin, którą bardzo lubię, z którą osobiście parokrotnie spotykałam się, a także korespondowałam przez wszystkie lata prezydentury naszych małżonków. Otrzymałam od niej bardzo ciepły, sympatyczny list z podziękowaniami za wszystkie nasze spotkania, za ciepłe rady. – Wiemy, że bardzo ceni pani sobie korespondencję z Paulem Coelhem… – Spotykamy się raz, dwa razy w roku, dzwonimy na swoje imieniny, urodziny. Mam ciepły kontakt z Dagmarką Havlovą, widziałyśmy się niedawno, została babcią, jest dumna ze swej wnuczki. Mam stały kontakt z byłą dyrektor biura Hilary Clinton, Melanne Verveer. Współpracuję z nią w ramach Vital Voices – międzynarodowej

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony

Generał i jego agent

Teledelirka Amerykańskie służby CIA ujawniły raporty Kuklińskiego. I co? I nico. Każdy może je sobie tłumaczyć, jak chce, gazety bardziej obiektywne w tytułach wymieniają zasługi Jaruzelskiego, inne piszą wołami o jego tchórzostwie. Manipulacja jest bożkiem tytułu, potem w tekście drobnym drukiem mówi się, co dobrego widział Kukliński w generale. Obie te postacie, generał i jego agent, mają wymiar tragiczny, ale kto by się nad tym zastanawiał, gdy nadarza się okazja, przedświąteczny rabat na opluwanie, to opluwa się, ile wlezie. W programie Rymanowskiego „Kawa na ławę” spocony z emocji Michał Kamiński mówił, że generał polskim władcą nie był, polski był Gomułka. Tylko że ten patriota Gomułka wydał rozkaz strzelania do robotników! Za jego czasów żadna „Solidarność” nie mogła powstać, strzelanie było metodą załatwiania spraw. Dziewięcioletni Michał Kamiński z Kancelarii Prezydenta ucierpiał w dniu wprowadzenia stanu wojennego, bo nie było „Teleranka”. Jego trauma była tak wielka, że poprzysiągł zemstę na Jaruzelskim. Z tego też powodu gdy już podrósł i utył, pojechał wraz z Markiem Jurkiem do gen. Pinocheta z ryngrafem z wizerunkiem Matki Boskiej! Podobno gdy idol Kamińskiego Pinochet, morderca tysięcy ludzi, wziął ryngraf do ręki, Matka Boska nie wytrzymała i walnęła go na odlew w pysk. Dziwne, że w programie

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony Jerzy Domański

Trzy życzenia

Mało komu wigilia i święta są tak potrzebne jak Polakom! To jeden z tych niewielu momentów, gdy ulegając wielowiekowej tradycji, stajemy się, choć żal, że na tak krótko, bardziej wyrozumiali wobec bliźnich, sympatyczniejsi i życzliwsi. Na pierwszym planie pojawia się rodzina, przyjaciele, sąsiedzi, a i anonimowy współrodak też jest traktowany jak człowiek, a nie zawalidroga. Składamy sobie miłe życzenia, wierzący i niewierzący łamią się opłatkiem i śpiewają kolędy. I dobrze. Może ten okres zwiększonego altruizmu i uczciwszych relacji Polaków z Polakami zacznie się wreszcie powoli wydłużać. I to było pierwsze życzenie na nowy rok. Drugie wiąże się z palącą potrzebą radykalnej poprawy jakości życia politycznego w Polsce. Wszędzie na świecie spór jest naturalną częścią polityki. To oczywiste, bo społeczeństwa nie składają się z aniołów. Zawsze były i będą różnice interesów. Skłonność do egoizmu tkwi bowiem zbyt głęboko w naszej naturze, by nie było konfliktów. Dojrzałe demokracje znajdują na to lekarstwa. Problem jest więc nie w najgorętszych nawet sporach o meritum, lecz w bezrozumnych, chamskich kłótniach, które ograniczają się do kłamstw i poniżania ludzi, mających odmienne poglądy. Takie zachowania zawsze są wstrętne, a teraz gdy do polskich domów zagląda ogon światowego kryzysu, nie może być dla nich pardonu. Każdy, kto przeszkadza w skutecznej

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Blog

Tylko groźba inwazji ratuje stan wojenny

LICZNIK PREZYDENCKI Do końca kadencji „Prezydenta Swojego Brata” zostało 676 dni (mniej niż dwa lata). Wracam jeszcze do problematyki stanu wojennego. W środowej „Trybunie” była informacja o wizycie gen. Jaruzelskiego w redakcji i takie oto omówienie fragmentu jego wypowiedzi: „Generał ubolewał nad tym, że argumenty tych, którzy starają się w mediach bronić racji uzasadniających wprowadzenie stanu wojennego, są zbyt defensywne i nie sięgają do najważniejszych kwestii. Zwrócił uwagę, że nadrzędnym argumentem na rzecz decyzji wprowadzonej w życie 13 grudnia 1981 r. była konieczność uchronienia społeczeństwa przed groźbą zagłady biologicznej, która w obliczu nieodpowiedzialnych działań opozycji i zbliżającej się surowej zimy była bardzo realna”. Istotnie, kiedy czyta się rozliczne Jego wypowiedzi na temat 13 grudnia, to akcent w nich położony jest na zagrożenia wewnętrzne, dotyczące gospodarczego załamania, drastycznego pogorszenia warunków życia i zaburzeń społecznych. Jest w tym dużo prawdy, choć także przesady z nadmiernym przesunięciem odpowiedzialności na przeciwnika, czyli „Solidarność”. Nie piszę więc, by ten aspekt pomijać przy dyskutowaniu, czym był stan wojenny i czy był niezbędny. Ale jedno jest dla mnie absolutnie, bezdyskusyjnie pewne – nie wygra Generał bitwy o ocenę swego czynu tocząc ją głównie na, jeśli

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Obserwacje

Nie zostańmy pod śniegiem

Jak polecimy z lawiną, to koniec może nastąpić po kilku sekundach. Lepiej wcześniej przez kilka sekund pomyśleć, czy iść na niebezpieczny szlak Dawno temu w lutym 1980 r., gdy koło schroniska w Dolinie Pięciu Stawów uczyłem się jeździć na nartach, na zboczach górki zwanej Niedźwiedziem, podciąłem małą „deskę” śnieżną. Straciłem równowagę, zjechałem dwa metry na boku, wiązania się nie odpięły, bo nie było oporu, a śnieg natychmiast wypełnił niewielkie zagłębienie w stoku, unieruchamiając moje nogi z nartami. Poczułem się jak zakotwiczony, w parę sekund wyrósł nade mną gustowny biały sarkofag. Śniegu było jednak mało, od razu więc się wygrzebałem, zdarzenie wydało mi się dość zabawne. Przestało mi być do śmiechu, kiedy miesiąc później, niemal w tym samym miejscu, lawinka zasypała osiem osób. Odkopano je prawie natychmiast, całe schronisko rzuciło się na ratunek, ale trzy dziewczyny zostały zaduszone przez śnieg, którego wcale nie było dużo. „Nie była to nawet lawina, raczej przesunięcie się warstw śniegu. (…) Stok w pobliżu schroniska, spacerowe miejsce dla narciarzy. I trzy ofiary śmiertelne”, relacjonuje pisarz i ratownik Michał Jagiełło w swym „Wołaniu z gór”. Zabijają nie tylko potężne lawiny, łamiące drzewa jak zapałki i wzbijające białe obłoki kilkadziesiąt metrów

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Reportaż

W moim niewidzeniu

Gdy Ewa Lewandowska zaśpiewała „Ave Maria” w programie „Mam talent”, zachwyciła całą Polskę Ewa ma piękne, duże oczy. Niebieskie, czasem trochę zielone. Niestety, te oczy powoli umierają. Ale ona się nie poddaje. Jej brawurowe, a zarazem delikatne „Ave Maria” zrobiło wrażenie na wszystkich. Nawet Kuba Wojewódzki, juror programu „Mam talent”, już nie nabijał się z pieska, który wszedł z Ewą na scenę. Wyjąkał tylko: – Jestem na tak. Pozostałe jurorki nie kryły entuzjazmu. Agnieszka Chylińska: – Byłaś absolutnie fantastyczna. Małgorzata Foremniak: – Gdy śpiewasz, rozchodzi się światło. Widownia na stojąco długo biła brawa. Mama, Grażyna Lewandowska, stojąca w kulisach, rozpłakała się jak dziecko. To był moment największego triumfu 25-letniej Ewy Lewandowskiej z Bydgoszczy. I chyba wielka niespodzianka dla wielu… Na pewno zaskoczeni byli ci, którzy pamiętają ją z podstawówki. – Byłam wtedy chłopczycą biegającą po płotach i dachach, zapatrzoną w starszego brata Rafała – wspominała ze śmiechem tamte czasy śliczna, promienna, pozytywnie nastawiona do świata Ewa, gdy trzy lata temu rozmawiałyśmy w maleńkiej bydgoskiej kawiarence po raz pierwszy. – Byłam rozhukana, rozgadana, zawsze siadałam w ostatniej ławce. Zawsze w spodniach. Kochałam piłkę nożną i samochody.

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.