Archiwum

Powrót na stronę główną
Felietony Jerzy Domański

Co na to premier Kopacz?

Wstyd i bezradność. Ale też wściekłość i kompletny brak zaufania do ludzi, którzy pełniąc ważne funkcje publiczne, mogą postępować tak arogancko. I bezczelnie. W ten sposób postępowanie władz opisuje kilka tysięcy ludzi próbujących uratować Państwowy Instytut Wydawniczy. Uratować przed bezmyślnymi albo perfidnie interesownymi działaniami. Trzy osoby trzeba tu wymienić i wezwać do zajęcia stanowiska. Andrzeja Czerwińskiego, ministra skarbu, bo to jego resort podejmuje w sprawie PIW kolejne kuriozalne decyzje. Małgorzatę Omilanowską, minister kultury, bo wydawać by się mogło, że osoba, która podjęła się kierowania takim resortem, pierwsza położy się plackiem na Foksal i obroni PIW przed barbarzyńcami. I Grzegorza Gaudena, dyrektora Instytutu Książki, którego dość powszechnie wskazuje się jako główną sprężynę działań podejmowanych przez Ministerstwo Skarbu Państwa. A głównym powodem zainteresowania Gaudena PIW ma być nie jego ogromna spuścizna wydawnicza, ale warta miliony piękna kamienica przy Foksal. Sam Instytut Książki jedzie na wielkich stratach, które jakoś politykom PO w tym przypadku nie przeszkadzają. Próbowaliśmy znaleźć ludzi kultury zadowolonych z Instytutu Książki, ale ci znani albo nie chcą nic mówić, albo mówią wręcz źle. Zupełnie inaczej luminarze kultury oceniają PIW i jego właśnie odwołanego zarządcę, czyli Rafała Skąpskiego. Pani minister Omilanowskiej życzę,

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kultura

Open’er szuka nowej drogi

Festiwal zmienia charakter, staje się oknem wystawowym polskiej muzyki Dla polskich festiwali muzycznych – szczególnie tych, które celowały w największe światowe gwiazdy – nastały trudne czasy. Problemy nie ominęły gdyńskiego Open’era, jednej z największych i najpopularniejszych imprez tego typu w Polsce. Już w zeszłym roku, po 13. edycji, można było pomyśleć, że nad festiwalem zbierają się czarne chmury. Widać jednak, że jego twórcy wyciągnęli wnioski z ubiegłorocznych doświadczeń i wprowadzili program zaradczy. Otwarte pozostaje pytanie, czy działania te pozwolą Open’erowi zachować mocarstwowy status. Zmiany, zmiany, zmiany W tym roku organizatorom przede wszystkim udało się poprawić frekwencję. W 2014 r. pustka była wręcz dojmująca. Rzucała się w oczy zarówno na koncertach, jak i w strefach z jedzeniem i napojami. Jedynie koncert Jacka White’a zgromadził tłumy. Na tym tle Open’er 2015 wypadł o wiele lepiej, a to dzięki ofercie muzycznej, która wyraźnie była adresowana głównie do nastolatków oraz ludzi ze świeżutkimi dowodami osobistymi. Nadreprezentacja tej grupy była widoczna gołym okiem. Co przygnało ich na festiwal? – Years & Years, Disclosure, Elliphant, Hozier i Major Lazer – wymieniali ulubionych wykonawców. Czyli organizatorzy idealnie wpasowali się w bieżące muzyczne trendy.

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Reportaż

Studiowanie bez wytchnienia

Młodzi, a już entuzjaści pracy. W wiecznej pogoni za sukcesem Michał Maciejewski, absolwent Politechniki Łódzkiej na kierunku automatyka i robotyka, został najlepszym studentem RP – zdobył Studenckiego Nobla. Kiedy wychodził po odbiór nagrody, był cały czerwony. Nieśmiało pozował do zdjęć ze sponsorami. Na co dzień jednak jest pewny siebie. Jeździ z konferencji na konferencję – ma ich na koncie kilkanaście. Ostatnio udało mu się skonstruować robota przypominającego człowieka. To jego szczególna duma. Po Studenckim Noblu o Michale zrobiło się głośno. Najczęściej pisano: „Odpowiada za ochronę słynnego Wielkiego Zderzacza Hadronów”. Sam stworzył ilustrację, na której symbolicznie przedstawił swoje dokonania. Piątka pod mikroskopem oznacza tyle prac badawczych, szesnastka pod biretem – tyle stypendiów. Podczas studiów zdobył 40 nagród, ale szczegółów nie podaje. To 10 stron A4, więc za dużo, by mówić. Filip Ignatowicz, student malarstwa na Akademii Sztuk Pięknych w Gdańsku, nie chce, aby nazywać go kujonem. Co z tego, że zgarnął kilkanaście stypendiów, był swego czasu najlepszym studentem Pomorza. Uhonorowali go i minister kultury, i uczelnia. Prawie sto wystaw, na których pokazywał swoje prace, kilkadziesiąt nagród, spektakle teatralne, filmowe. Przyznaje, że jest zabiegany, ale jest artystą. Artyście wolno. Nie dzieli dnia na czas na pracę i czas wolny. Utrzymuje,

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony Jan Widacki

Przyczynek do dyskusji na temat nauki polskiej

Nie będę już wracał do spraw powszechnie znanych. Akademicką debatę zastąpiła akademicka biurokracja i buchalteria. To już wiemy. Wiemy to my, środowisko naukowe. Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego wciąż nie wie i wiedzieć nie chce. Co więcej, wymyśla w tym zakresie stale coś nowego. Na potrzeby ministerstwa i Państwowej Komisji Akredytacyjnej, tzw. PAK-i, tworzone są na uczelniach setki dokumentów, do których nikt nigdy nie zajrzy. Rozbudowywane są rozmaite fikcje: „systemy kontroli kształcenia” i „systemy kontroli systemów kontroli kształcenia”, o które swego czasu na kontrolowanym wydziale prawa jeden z wizytatorów PAK-i, skądinąd specjalista od inseminacji, natarczywie się dopominał. Uważał, że trzeba mieć system kontroli systemu kontroli, czyli taki metasystem. Może jest on niezbędny w hodowli byków, ale w kształceniu prawników? Zamiast rozważać poważne kwestie naukowe, profesorowie muszą się zastanawiać, jak oddzielić „wiedzę” od „umiejętności” w przypadku studiów humanistycznych czy prawniczych, bo wypełniając sylabus, muszą dokonać takiego rozróżnienia. Chyba się nie nadaję na profesora, bo mimo że uczę studentów od ponad 40 lat, do dziś nie wiem, gdzie się kończy prawnicza „wiedza”, a gdzie zaczyna prawnicza „umiejętność”. W Krakowie to rozróżnienie jest szczególnie trudne, bo już w XIX w. powołano tu Akademię Umiejętności, przez umiejętności ewidentnie rozumiejąc wiedzę, a nie sprawność

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Zdrowie

Jest lek na wirusa HCV

Przełom w leczeniu wirusowego zapalenia wątroby typu C To dobra wiadomość dla zakażonych wirusem HCV. W Polsce styczność z nim miało 730 tys. osób, a zakażonych jest 230-240 tys. (w Europie liczba zakażonych sięga 9 mln). Osób świadomych tego, że mają wirusa, jest jednak w Polsce znacznie mniej – zaledwie ok. 50 tys. – ponieważ tylko część zakażonych została zdiagnozowana. Dzieje się tak dlatego, że HCV bardzo długo – nawet 20 lat i więcej – nie daje objawów. W tym okresie człowiek nie jest świadomy zakażenia, nie wie też, że zaraża bliskich. W 90% przypadków wirus jest wykrywany przy okazji np. badań w szpitalu. Tymczasem zakażenie HCV ma bardzo groźne skutki. Wywołuje bowiem zapalenie wątroby typu C, które nieleczone powoduje włóknienie wątroby, co prowadzi do jej marskości albo nowotworu, a w konsekwencji do śmierci chorego. W 60% przypadków to właśnie wirusowe zapalenie wątroby typu C (WZW C) jest przyczyną nowotworu wątroby oraz przeszczepu tego narządu. Pożegnanie z interferonem Nie istnieje szczepionka na wirusa HCV. Jedyną drogą powrotu do zdrowia jest więc jego eliminacja z organizmu. Do tej pory zakażonym podawano interferon, lek o 40-procentowej skuteczności, nazywany przez pacjentów chemią, ponieważ wywołuje

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kraj

Czas Arłukowicza to czas stracony

Arogancja, obietnice bez pokrycia, autorytarne wprowadzanie niedopracowanych rozwiązań – takie zarzuty byłemu ministrowi zdrowia stawiają pacjenci, lekarze i eksperci Trzy i pół roku urzędowania byłego już ministra zdrowia Bartosza Arłukowicza to w zgodnej opinii naszych rozmówców czas stracony dla ochrony zdrowia w Polsce. Nie tylko nie udało mu się skrócić kolejek do lekarzy specjalistów, czemu miały służyć wprowadzone wbrew opiniom całego środowiska medycznego rozwiązania prawne nazwane pakietami (kolejkowym i onkologicznym), ale wielu pacjentom wydłużył wręcz drogę do nich, np. przywracając po wielu latach skierowania do dermatologa i okulisty. Z lekarzy rodzinnych obciążanych co rusz nowymi obowiązkami zrobił urzędników, którzy zamiast leczyć pacjentów, muszą wypisywać stosy dokumentów. A każdego, kto odważył się skrytykować jego decyzje, natychmiast stawiał po drugiej stronie barykady, uznając za swojego wroga. Nie przychodził na posiedzenia sejmowej Komisji Zdrowia, a na interpelacje odpowiadał zwykle zdawkowo, wymijająco i nieterminowo albo nie odpowiadał wcale. Z samorządem lekarskim spotkał się tylko raz – w grudniu 2011 r., tuż po powołaniu na urząd ministra. – Uciekał od dialogu, a nawet niejednokrotnie obrażał lekarzy swoimi wypowiedziami, przez co burzył ich relacje z pacjentami. Próbował wszystkim wmówić, że system jest dobry, ale nie działa z powodu złych lekarzy. Mam wątpliwości,

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Pytanie Tygodnia

Czy Stefan Chwin słusznie nazywa PiS prawicową lewicą katolicką?

Prof. Magdalena Środa, filozofka, UW Coś jest na rzeczy, ale nie do końca. Nie ma żadnych wątpliwości, że to partia katolicka, a nawet przykościelna. PiS szykuje się do wprowadzenia w Polsce ustroju opartego na fundamentalizmie religijnym. To również partia populistyczna, co bywa mylone z lewicowością. Obiecuje ludziom wielkoduszną politykę socjalną, choć nie mówi, że takie obietnice albo są nie do zrealizowania, albo zapłacimy za nie z naszych podatków. Jednak dla mnie lewica to nie socjalny populizm. To również nowoczesność, wolność, a przede wszystkim równość w wielu dziedzinach życia. No i laickość, a więc troska o życie doczesne, a nie wieczne. Nie ufałabym więc takim partiom. Prof. Zdzisław Krasnodębski, socjolog, Akademia Ignatianum Prof. Chwin powiedział w zasadzie prawdę. PiS przywiązuje dużą wagę do spraw socjalnych i nie jest taką partią, jaką stała się PO – formacją bankierów, przemysłowców i menedżerów pracujących w korporacjach – która reprezentuje 5% najbogatszych ludzi. W tym sensie PiS okazało się bardziej lewicowe, a jego katolicki charakter i pewien konserwatyzm też jest zauważalny. Używając retoryki podobnej do tej, którą posłużył się prof. Chwin, można PO nazwać partią skrajnie prawicową i antykatolicką. Prof. Mirosław Karwat, politolog, UW PiS ma pragmatyczną orientację, która przejawia się w haśle: dla każdego coś miłego. Po lewicowe hasła sięgała także PO, Tusk wspominał nawet

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony Piotr Żuk

Eksperci i biurokraci na usługach państwa stanu wyjątkowego

Kiedy aparat partyjny NSDAP chciał oczyścić zdrową tkankę narodową z Żydów, komunistów, gejów, Cyganów i całej reszty podejrzanej szumowiny, na początku próbował poprzez tajną policję organizować „spontaniczne” lincze i „oburzenie” rodaków o szczególnym „wyrobieniu narodowym”. Okazało się to niezbyt efektywne. W czasie dobrze zaplanowanej i zorganizowanej nocy kryształowej – jak odnotowywali aktywiści partyjni NSDAP – zginęło w całym kraju „tylko” 100 Żydów. Co więcej, wielu zwykłych Niemców – co stwierdzali ze smutkiem partyjni eksperci – było oburzonych bandyckimi wybrykami młodych faszystów, którzy napadali na ich sąsiadów. Aby „wyeliminować” 6 mln Żydów, noc kryształowa musiałaby się odbywać każdego dnia przez prawie 200 lat. Partia wyciągnęła z tego wnioski i zostawiła to trudne zadanie biurokracji i „ekspertom”. Ci podeszli do sprawy nowocześnie i metodycznie. Najpierw trzeba było naznaczyć na poziomie opinii publicznej tych, których chce się wyeliminować. Później odizolować ich od reszty zdrowej tkanki społecznej. Tak, żeby nie mogli liczyć na czyjąkolwiek pomoc. Nawet jeśli większość nie popierała polityki NSDAP, pod wpływem strachu wolała milczeć. A na pewno nie przychodziło do głowy całej „porządnej reszcie” budowanie społecznego oporu wobec represji spotykających tych, którzy „widocznie na to zasłużyli”. Kolejny krok

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Polemika

Spis treści nr 29/2015

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Od czytelników

O zaufaniu

Pani premier Ewa Kopacz po przeprowadzeniu czystki w rządzie oraz przyjęciu dymisji ministrów podsłuchiwanych w aferze taśmowej i kilku osób z innych osób pełniących ważne stanowiska państwowe solennie zapewniała wyborców i społeczeństwo, że rząd w nowym składzie będzie pracował