Archiwum

Powrót na stronę główną
Z dnia na dzień

Naukowcy kontra antyszczepionkowcy

Polskie Towarzystwo Epidemiologów i Lekarzy Chorób Zakaźnych (PTEiLChZ) apeluje do prezydenta, premiera i resortu zdrowia, aby nie słuchać argumentów, jakie podnoszą antyszczepionkowcy. Do apelu zakaźników dołączają się kolejni naukowcy. Stowarzyszenie „Wolne Wybory” napisało list otwarty

Agnieszka Wolny-Hamkało Felietony

Jabłko Benjamina

O wpół do siódmej do pokoju wchodzi opiekunka, żeby zapalić ogień – zaczyna się święto pieczonego jabłka. Ognie z kominka rozrzucają po parkiecie ruchome odblaski. Przedmioty wokół łóżka wyglądają inaczej niż zwykle. Chłopiec ostrożnie staje na podłodze – ona odbija coś jak rozgrzane druty, które przepychają się, nabiegają blaskiem. Na palcach podchodzi do ognia, otwiera drzwi szabaśnika. Sprawdza, czy jabłko zmieniło już zapach, czy puszcza pienisty sok. Młody Walter Benjamin w berlińskim mieszkaniu czuje coś, co opisze potem jako „ulotną wieść”, która może pochodzić z „głębszej i bardziej przemilczanej komórki zimowego dnia”. To zapowiedź świąt: wracając ze szkoły, chłopcy dostrzegają „zielone pieczęcie”, które zabezpieczają miasto jak świąteczną paczkę. Ale paczka i tak eksploduje – już teraz wysypują się z niej klocki, szaliki, książki. Niedoszły autor „Pasaży”, obok obfitości berlińskiego mieszczańskiego domu, pamięta także biedę: oto rodzice wysyłają dzieci, żeby kupowały od najuboższych wełniane owieczki i świece. Teraz kontrast jest największy. Nie tylko Benjamin wykorzystał obraz, który jest najbardziej uderzający – społecznie i, pardon, literacko. Oprócz wielkich kryzysów to święta w najjaskrawszy sposób pokazują skalę kontrastów między ubogimi a bogatymi, samotnymi a tymi,

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony Wojciech Kuczok

Pójdźmy wszyscy do stołu

Gemütlich, w święta musiało być gemütlich; może gdyby pradziady nasze żyły po ruskiej stronie Brynicy, w Boże Narodzenie byłoby ujutnie, ale mój śląski ojciec swoje niezaspokojone pragnienie przytulnego i bezpiecznego zaszycia się w domowych pieleszach określał z niemiecka. On sobie raj wyobrażał jako wieczne trwanie przy rodzinnym stole, najlepiej suto zastawionym; urodził się w pierwszą wiosnę wojny światowej, jego pokolenie wzrastało w przekazywanym z mlekiem matki lęku przed głodem i utratą najbliższych. Uwielbiał przedłużać w nieskończoność tzw. rodzinne posiłki; nie chciał jeść, chciał śniadać, obiadować i wieczerzać, otaczając się najbliższymi. Czas świąt, u katolików przykazany cykl uświęconego nieróbstwa, dawał mu rytualną władzę nad stołem, nad stadłem i stadkiem. Był dyrygentem jadalni, stolnikiem jako żywo, wprzódy zaglądającym do kuchni, aby ocenić, czy kobiety domowe (matka, żona, siostra) urabiają się po łokcie wedle tradycji, potem zaś wskazującym (obywał się bez batuty), gdzie dary Boże stawiać, jaką kolejność potraw zachować, a także jak dbać o temperaturę. Nie chodziło tylko o ciepłotę potraw, aby święta były gemütlich, kobiety domowe musiały emanować ciepłem i roztaczać wokół siebie błogi spokój – ojciec badawczo przyglądał się mojej matce-ciotce-babci za każdym razem, kiedy

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kraj

Takich ran nigdzie nie zobaczysz

Bezdomni im ufają, bo wiedzą, że Medycy na Ulicy traktują ich z uwagą i szacunkiem W centrum Warszawy przed Dworcem Centralnym w każdy poniedziałek i piątek wieczorem zbierają się bezdomni. Nie tylko ci, którzy od lat, od miesięcy czy dni mieszkają na dworcu. Przyjeżdżają z całego miasta, bo tu mogą znaleźć pomoc lekarską. Inicjatywa Medycy na Ulicy funkcjonuje już dziesięć lat. W czasach pandemii, kiedy ochrona zdrowia skupiła się na walce z covidem, jest tym bardziej potrzebna. Poniedziałek, ostatni dzień listopada, a zimno jak zimą. Dochodzi godz. 19. Na parkingu jeszcze nie ma ambulansu. Pojawi się przed godz. 20 i zatrzyma jak zawsze na rogu. Ale nieopodal już stoi uformowana w długą kolejkę przeszło stuosobowa grupa bezdomnych. Nie wszyscy mają problemy zdrowotne. Po prostu przyszli na kolację. Można ją zjeść raz w tygodniu. Wolontariusze z Fundacji Daj Herbatę już rozstawili na murku kilkanaście termosów z gorącą herbatą i kawą. Teraz szykują się do rozdawania paczek. Oceniają liczbę oczekujących i szacują, że z powodu zimna, jest mniej ludzi niż w ostatnich tygodniach, kiedy na posiłek przychodziło nawet 230 osób. Dlatego ci najbardziej wygłodzeni będą mogli stanąć po raz drugi w kolejce po dodatkową porcję. To dwie kanapki z wędliną i sałatą, pasztet w puszce, banan i pojemnik z gorącą zupą –

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Od czytelników

Listy od czytelników nr 52/2020

Co z tą policją Dr Krzysztof Liedel mówi, że problemem dla policjantów jest odbiór ich działań w lokalnym środowisku, wśród przyjaciół, znajomych. A co to za biadolenie? Jeżeli ktoś wybiera pracę w siłach prewencji, to idzie na służbę PiS, świadomie decyduje się wspierać autorytaryzm. Gdy kandydat na policjanta tego nie wie, to jest idiotą. A jak ktoś robi to z przekonania, to jego sprawa. Tak czy siak, powinien wiedzieć, że kiedyś może stanąć przed komisją weryfikacyjną. I będzie jak w filmie Pasikowskiego. Miron Piwowar Kiedy w 1990 r. zmieniano nazwę z milicji na policję, jakież to były nadzieje! Przez krótki czas funkcjonowało to na dobrych zasadach – policja służyła obywatelom i walczyła z przestępczością. Ugrupowania prawicowe szybko jednak doszły do wniosku, że tak nie może być, bo na stanowiskach muszą być ludzie, którzy będą nam służyć. Tak się stało, stąd czystki w policji. Dzisiaj na wszystko jest za późno, bo przyszli tacy ludzie jak ci na proteście kobiet. Oni będą pałkami okładać kobiety, byle podlizać się władzy. Teraz władza zyskuje, a obywatel traci. Andrzej Kościański Jakich zmian wymaga polska policja? Jedyną zmianą, jakiej wymaga polska policja, jest ciągłe przypominanie każdemu policjantowi, że zadaniem policji jest ochrona obywateli przed przestępcami – zarówno tymi z rynsztoka, jak

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony Roman Kurkiewicz

Pierogiem, bigosem polskość malowana

Ta rozmowa ma już kilka dobrych lat, choć odbyła się niespełna dekadę temu. Zapadła mi mocno w pamięć i sam już nie wiem, czy dlatego, że słusznie zrobiła na mnie wrażenie, czy jednak udowodniła moje uprzedzenia, potwierdzała obawy, wzmacniała i tak ugruntowaną niechęć. Toczyłem ją na nie do końca neutralnym gruncie z grupą mniej więcej 20-latek i 20-latków studiujących dziennikarstwo w Warszawie. Opowieść o niej upubliczniałem w ograniczonym stopniu, relacjonując zdarzenie różnym późniejszym rozmówcom i rozmówczyniom. W tej rozmowie niewątpliwie wykorzystałem swoją władzę symboliczną (mężczyzna, wykładowca, osoba sporo starsza). Nie chciałbym, żeby jej przywołanie zabrzmiało stygmatyzująco. Nie pamiętam zresztą dzisiaj żadnej z osób w niej uczestniczących, mam wspomnienie grupy. Pretekstem było pojawienie się w kilku pisanych na zajęcia tekstach, które potem analizowaliśmy i omawialiśmy, słowa i pojęcia polskość. Zaskoczyło mnie, że od tej polskości, bez specjalnej przyczyny zawartej w temacie zadania, zrobiło się jakoś gęsto. Nie wiem, dlaczego ta rozmowa przypomina mi się co roku w okolicach kolejnej, zbliżającej się do setki, rocznicy zamordowania przez polskiego nacjonalistę prezydenta Gabriela Narutowicza, o którym młodzież studencka uczestnicząca w tej rozmowie albo nie słyszała, albo z niczym go nie kojarzyła, bo przecież „Czego pan od nas chce, na historii doszliśmy do bitwy pod Termopilami”. W sposób okrutny i bezwzględny postanowiłem dowiedzieć się, czym jest dla nich

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kultura

Z dystansu niektóre rzeczy lepiej widać

W disco polo nietakt jest na porządku dziennym Michał Rusinek – literaturoznawca, tłumacz, pisarz Pańska najnowsza książka „Zero zahamowań”, biorąca na warsztat współczesną muzykę popularną, to trzeci tom cyklu o języku. Wcześniej ukazały się „Pypcie na języku” i „Niedorajda”. – Wydawnictwo zaproponowało mi kolejny tom, zacząłem wtedy się zastanawiać, o czym mógłbym napisać. Pierwsza część była bardziej językoznawcza, druga wiązała się z moją pracą zawodową, czyli dotyczyła „doradczej siły języka” (skupiłem się na omawianiu poradników). Tym razem przypomniałem sobie, co mam napisane na dyplomie – jestem literaturoznawcą! Zacząłem szukać niekonwencjonalnej literatury, którą mógłbym wziąć na tapet. Z początku chciałem wzorować się na audycji „Prawda nas zaboli” z radia TOK FM. To tam Piotr Najsztub i Tomasz Piątek recytowali patriotyczną poezję. Ale zupełnie inny czynnik sprawił, że udało mi się napisać „Zero zahamowań” – był to lockdown, a co za tym idzie, czas na przemyślenia. Wtedy kusiło mnie jeszcze, by przyjrzeć się tzw. mądrościom ludowym, czyli zobaczyć, co mówią znane przysłowia o świecie i w jaki sposób nas modelują. Skąd w takim razie pomysł na disco polo? – Zdałem sobie sprawę, że najbardziej irytującą literaturą jest

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Historia

Wojna kleru z Witosem

Mimo osobistej religijności prezes PSL „Piast” odróżniał religię od księży i nie ulegał ich wpływom 31 października 1945 r. zmarł w Krakowie Wincenty Witos – jeden z najwybitniejszych polityków polskich w XX w., niekwestionowany lider ruchu ludowego w II RP, współtwórca Polski niepodległej w 1918 r., trzykrotny premier II RP, więzień twierdzy brzeskiej i ofiara procesu brzeskiego, kawaler Orderu Orła Białego. Od 1895 r. działał w Stronnictwie Ludowym, a po rozłamie w 1914 r. w PSL „Piast”, którego był prezesem w latach 1918-1931. Wincenty Witos reprezentował konserwatywne skrzydło ruchu ludowego, mimo to przez długi okres był zwalczany przez kler katolicki. Jest to mniej znany i rzadko przypominany rozdział jego biografii, a zarazem historii ruchu ludowego. Pisząc wspomnienia na wygnaniu w Czechosłowacji w 1933 r., Witos zanotował: „Walki z Kościołem ani religią nigdy nie prowadziłem, uważając to za rzecz niepotrzebną i szkodliwą”. Jednak kilka zdań dalej stwierdził: „Nie cofałem się też ani na chwilę przed narzuconą mnie i ruchowi ludowemu walką, narzuconą szczególnie przez duchowieństwo diecezji tarnowskiej”1. Do pierwszego starcia przyszłego przywódcy polskich chłopów z klerem doszło już w 1891 r. 17-letni wówczas Witos został wezwany na rozmowę przez ks. Józefa Franczaka – wtedy jeszcze wikarego, a wkrótce proboszcza parafii w Wierzchosławicach

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kultura

W głowie mam cały czas głos Ferdka

Andrzej Grabowski: Byłem przekonany, że taki serial nie może chwycić i zniknie z anteny, zanim się pojawi BOŻE SKRAWKI. MAKING OF W 2000 r., kiedy byłem już nieźle rozpędzony w serialu „Świat według Kiepskich”, dostałem zaproszenie na casting do Warszawy. Zadzwoniła do mnie śp. Ewa Andrzejewska, specjalistka od wyszukiwania obsady do filmów dla wielu reżyserów. Powiedziała mi, że chodzi o nowy film Jurka Bogajewicza, który będzie koprodukcją polsko-amerykańską, ale żebym nie liczył na rolę, bo tak naprawdę szukają młodszego ode mnie faceta. Mówiła, że jednak warto przyjechać choćby po to, żeby poznać Jurka. Ten argument do mnie przemówił, bo o Jurku Bogajewiczu czy też Yurku Bogayeviczu – aktorze, scenarzyście, reżyserze i producencie filmowym – w branży krążyło wiele ciekawych opowieści (…). Spotkanie z nim na castingu było bardzo profesjonalne – był świetnie przygotowany i wiedział, czego chce. Przy okazji dowiedziałem się, że jedną z głównych ról ma zagrać Willem Dafoe. Fajnie, pomyślałem. Wracając do Krakowa, nie dotarłem nawet do Radomia, kiedy znów usłyszałem Ewę w słuchawce: „Masz tę rolę, Andrzej! Gratuluję! A może odpowiedniej będzie: congratulations!?”. Film „Boże skrawki” to przejmująca wojenna historia żydowskiego chłopca, który zostaje uratowany z krakowskiego getta. Ukrywa się na polskiej wsi

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Obserwacje

Gęś z kalafiora

Weganizm może być i tani, i niewyszukany. Przepisy proste, a lista składników krótka. Poza tym łatwo je zdobyć Marta Dymek – autorka roślinnego bloga Jadłonomia i książek pod tym samym tytułem; wszystkie doczekały się wielu dodruków, tłumaczeń i wyróżnień Które to już dla pani wegańskie święta? – Co najmniej dziesiąte, choć mięsa nie jem już od 15 lat. Nigdy go nie lubiłam, więc w zasadzie zawsze na Boże Narodzenie było u mnie dużo roślinnych potraw. A dla pani bliskich i znajomych? – Trudno powiedzieć, bo mąż od lat też je wegańsko. Moi rodzice z kolei zainspirowani tym, co gotuję, ładnych parę lat temu sami zostali wegetarianami, więc na stole od dawna pojawiają się u nas dania bez mięsa i wegańskie odpowiedniki tych mięsnych. Ale czy tylko? – Nie, bo rodzina to też dziadkowie oraz teściowie, którzy jedzą tradycyjnie. Mimo to nadal myślę o Bożym Narodzeniu jak o świętach przyjaznych weganom i wegetarianom. To jaka jest w takim razie pani definicja weganizmu? – To sposób jedzenia, w którym rezygnuje się z mięsa, ryb i wszelkich innych produktów odzwierzęcych, czyli jajek, mleka i serów. A wegetarianizm to niejedzenie mięsa. Dużo nie zostaje. – Ależ skąd! Są przecież owoce, kasze, strączki, nasiona, pestki, orzechy, warzywa liściaste,

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.