Mnożyły się przypadki sławnych i bogatych, którzy wracali z wczasów za granicą i nic sobie nie robili z ograniczeń Korespondencja z Ameryki Południowej Pierwszy przypadek zarażenia koronawirusem w Ameryce Południowej zarejestrowano pod koniec lutego. W Patagonii nikt nie podejrzewał, że coś takiego może tu mieć miejsce. Że światowa panika, z wirusem czy bez, dotrze na odizolowane prerie, daleko od wielkich miast i ważnych wydarzeń, przeszło tysiąc kilometrów od stolicy. A jednak: od Buenos Aires po Junín de los Andes, od San Salvador de Jujuy po Ushuaię, 44 mln Argentyńczyków siedzi w domach. Zaczęło się od nasłuchiwania wiadomości z Chin, z Hiszpanii, z Włoch. Te ostatnie miały szczególne znaczenie. Argentyńczycy w znacznej mierze są potomkami emigrantów z Półwyspu Apenińskiego, do dziś wielu utrzymuje kontakt z rodziną w Europie, inni wyjeżdżają do Włoch w poszukiwaniu lepszych warunków życia. Dla dobrze sytuowanych Rzym to jeden z wymarzonych celów turystycznych. I gdy w Argentynie potwierdza się pierwsze przypadki koronawirusa, powtarza się ta sama historia: człowiek właśnie wrócił z wakacji we Włoszech. Widmo nad Ameryką W poniedziałek 16 marca Junín de los Andes jeszcze tętniło życiem. Dzień wcześniej poinformowano o odwołaniu zajęć szkolnych do końca miesiąca i dzieciaki od razu zamieniły miejski rynek w boisko. W następnych dniach zaczęły spływać dyrektywy i zarządzenia, ulice wyludniały się coraz bardziej, a sprzedawczynie założyły gumowe rękawiczki. Ograniczenia zaostrzano stopniowo, ale z zaskakującą dynamiką – jeśli poniedziałek upłynął normalnie, to we wtorek do sklepów wpuszczano tylko dwie osoby jednocześnie, a w środę w supermarketach zaczęło brakować żelu do dezynfekcji i papieru toaletowego. Zaczęły również pojawiać się informacje o dalej idących restrykcjach wprowadzanych przez władze lokalne. Sąsiednie San Martín de los Andes ograniczyło wstęp do miasteczka wyłącznie do mieszkańców, a prowincja Chubut, w której jeszcze nie wykryto koronawirusa, zamknęła granice. Ruch międzynarodowy wstrzymali także sąsiedzi Argentyny: Chile, Brazylia i Urugwaj. Argentyńczycy, którzy wracali do kraju, mieli być poddawani 14-dniowej kwarantannie. Opinia publiczna wrzała, bo mnożyły się przypadki sławnych i bogatych, którzy wracali z wczasów za granicą i nic sobie nie robili z obostrzeń. Niejeden musiał zapłacić grzywnę w wysokości 150 tys. pesos (ok. 9,8 tys. zł) za złamanie kwarantanny. W czwartek rano pojawiły się plotki, że prezydent przyjął już rozporządzenie o kwarantannie totalnej. Władze w Buenos Aires dementowały te doniesienia, nikt jednak nie miał wątpliwości, że kwarantanna jest kwestią czasu. Zakaz wychodzenia z domów zaczął obowiązywać od godz. 00.00 w piątek 20 marca do końca miesiąca. Do wąskiej grupy wyłączonych z zakazu należą służby porządkowe i sanitarne oraz osoby pracujące przy produkcji i dystrybucji żywności. Argentyna miała w tym momencie 128 potwierdzonych przypadków koronawirusa i trzy ofiary śmiertelne. Pionierzy kwarantanny Pierwszym krajem regionu, który zdecydował się na kwarantannę totalną, było Peru. 15 marca, przy 71 przypadkach koronawirusa, prezydent Martín Vizcarra zamknął Peruwiańczyków w domach. Dzień później, z liczbą 33 zakażonych, kwarantannę ogłosił Nicolás Maduro stojący na czele pogrążonej w kryzysie Wenezueli. Stosunkowo mała liczba zachorowań w 30-milionowym kraju może zaskakiwać, zwłaszcza jeśli weźmie się pod uwagę bliskie kontakty biznesowe z Chinami. – Mówi się, że na dziś mamy tylko 70 przypadków, ale musisz pamiętać, że pandemia to też kwestia polityczna – tłumaczyła mi 23 marca Betsabe Montes, lekarka z miejskiego szpitala w Caracas. – Władzom nie jest na rękę przyznać się, ilu chorych mają naprawdę. W związku z kryzysem gospodarczym służba zdrowia już od lat cierpi na braki podstawowych środków, takich jak gumowe rękawiczki, bandaże czy spirytus salicylowy. – Nie notuje się większej liczby przypadków, bo brakuje odczynników, nie ma jak tych chorych badać – zapewnia dr Montes. W Ekwadorze pandemia roznieciła na nowo animozje między regionami. Andyjski kraj z niespełna 17 mln mieszkańców jest drugim po Brazylii największym ogniskiem koronawirusa w Ameryce Południowej. Do 24 marca zanotowano tam aż 1049 przypadków zachorowań; to więcej niż w Polsce i prawie trzy razy więcej niż w Argentynie. Ale z ponad tysiąca przypadków ekwadorskich aż 807 dotyczy prowincji Guayas ze stolicą w Guayaquil, najludniejszym mieście kraju. Nadmorska metropolia to odwieczny rywal Quito – w 200-letniej historii państwa zdarzały się epizody jej separatystycznych










