44 miliony Argentyńczyków siedzi w domach

44 miliony Argentyńczyków siedzi w domach

Makrina Anastasiadou and her tango partner "El Morocho" dance for the public at an almost empty restaurant after tango shows, classes and milongas, traditional tango gatherings, have been suspended for at least 15 days to prevent the spread of coronavirus (COVID-19), in Buenos Aires, Argentina March 16, 2020. Picture taken March 16, 2020., Image: 507192178, License: Rights-managed, Restrictions: , Model Release: no, Credit line: MATIAS BAGLIETTO / Reuters / Forum

Mnożyły się przypadki sławnych i bogatych, którzy wracali z wczasów za granicą i nic sobie nie robili z ograniczeń Korespondencja z Ameryki Południowej Pierwszy przypadek zarażenia koronawirusem w Ameryce Południowej zarejestrowano pod koniec lutego. W Patagonii nikt nie podejrzewał, że coś takiego może tu mieć miejsce. Że światowa panika, z wirusem czy bez, dotrze na odizolowane prerie, daleko od wielkich miast i ważnych wydarzeń, przeszło tysiąc kilometrów od stolicy. A jednak: od Buenos Aires po Junín de los Andes, od San Salvador de Jujuy po Ushuaię, 44 mln Argentyńczyków siedzi w domach. Zaczęło się od nasłuchiwania wiadomości z Chin, z Hiszpanii, z Włoch. Te ostatnie miały szczególne znaczenie. Argentyńczycy w znacznej mierze są potomkami emigrantów z Półwyspu Apenińskiego, do dziś wielu utrzymuje kontakt z rodziną w Europie, inni wyjeżdżają do Włoch w poszukiwaniu lepszych warunków życia. Dla dobrze sytuowanych Rzym to jeden z wymarzonych celów turystycznych. I gdy w Argentynie potwierdza się pierwsze przypadki koronawirusa, powtarza się ta sama historia: człowiek właśnie wrócił z wakacji we Włoszech. Widmo nad Ameryką W poniedziałek 16 marca Junín de los Andes jeszcze tętniło życiem. Dzień wcześniej poinformowano o odwołaniu zajęć szkolnych do końca miesiąca i dzieciaki od razu zamieniły miejski rynek w boisko. W następnych dniach zaczęły spływać dyrektywy i zarządzenia, ulice wyludniały się coraz bardziej, a sprzedawczynie założyły gumowe rękawiczki. Ograniczenia zaostrzano stopniowo, ale z zaskakującą dynamiką – jeśli poniedziałek upłynął normalnie, to we wtorek do sklepów wpuszczano tylko dwie osoby jednocześnie, a w środę w supermarketach zaczęło brakować żelu do dezynfekcji i papieru toaletowego. Zaczęły również pojawiać się informacje o dalej idących restrykcjach wprowadzanych przez władze lokalne. Sąsiednie San Martín de los Andes ograniczyło wstęp do miasteczka wyłącznie do mieszkańców, a prowincja Chubut, w której jeszcze nie wykryto koronawirusa, zamknęła granice. Ruch międzynarodowy wstrzymali także sąsiedzi Argentyny: Chile, Brazylia i Urugwaj. Argentyńczycy, którzy wracali do kraju, mieli być poddawani 14-dniowej kwarantannie. Opinia publiczna wrzała, bo mnożyły się przypadki sławnych i bogatych, którzy wracali z wczasów za granicą i nic sobie nie robili z obostrzeń. Niejeden musiał zapłacić grzywnę w wysokości 150 tys. pesos (ok. 9,8 tys. zł) za złamanie kwarantanny. W czwartek rano pojawiły się plotki, że prezydent przyjął już rozporządzenie o kwarantannie totalnej. Władze w Buenos Aires dementowały te doniesienia, nikt jednak nie miał wątpliwości, że kwarantanna jest kwestią czasu. Zakaz wychodzenia z domów zaczął obowiązywać od godz. 00.00 w piątek 20 marca do końca miesiąca. Do wąskiej grupy wyłączonych z zakazu należą służby porządkowe i sanitarne oraz osoby pracujące przy produkcji i dystrybucji żywności. Argentyna miała w tym momencie 128 potwierdzonych przypadków koronawirusa i trzy ofiary śmiertelne. Pionierzy kwarantanny Pierwszym krajem regionu, który zdecydował się na kwarantannę totalną, było Peru. 15 marca, przy 71 przypadkach koronawirusa, prezydent Martín Vizcarra zamknął Peruwiańczyków w domach. Dzień później, z liczbą 33 zakażonych, kwarantannę ogłosił Nicolás Maduro stojący na czele pogrążonej w kryzysie Wenezueli. Stosunkowo mała liczba zachorowań w 30-milionowym kraju może zaskakiwać, zwłaszcza jeśli weźmie się pod uwagę bliskie kontakty biznesowe z Chinami. – Mówi się, że na dziś mamy tylko 70 przypadków, ale musisz pamiętać, że pandemia to też kwestia polityczna – tłumaczyła mi 23 marca Betsabe Montes, lekarka z miejskiego szpitala w Caracas. – Władzom nie jest na rękę przyznać się, ilu chorych mają naprawdę. W związku z kryzysem gospodarczym służba zdrowia już od lat cierpi na braki podstawowych środków, takich jak gumowe rękawiczki, bandaże czy spirytus salicylowy. – Nie notuje się większej liczby przypadków, bo brakuje odczynników, nie ma jak tych chorych badać – zapewnia dr Montes. W Ekwadorze pandemia roznieciła na nowo animozje między regionami. Andyjski kraj z niespełna 17 mln mieszkańców jest drugim po Brazylii największym ogniskiem koronawirusa w Ameryce Południowej. Do 24 marca zanotowano tam aż 1049 przypadków zachorowań; to więcej niż w Polsce i prawie trzy razy więcej niż w Argentynie. Ale z ponad tysiąca przypadków ekwadorskich aż 807 dotyczy prowincji Guayas ze stolicą w Guayaquil, najludniejszym mieście kraju. Nadmorska metropolia to odwieczny rywal Quito – w 200-letniej historii państwa zdarzały się epizody jej separatystycznych

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 14/2020, 2020

Kategorie: Świat