Wyjący z wilkami

Wyjący z wilkami

TEGO LUTOWEGO DNIA 2011 r. szedłem więc na nartach na wilki na pewniaka. Tym razem prawie na pewno wiedziałem, że gdzieś tam są. Miałem nadzieję, że znajdę wilczy trop i w jego okolicy będę mógł się zaczaić. Jednak dzień był pochmurny i szary, a na dodatek nie mogłem wypatrzyć żadnych tropów. Nawet kruków nie było słychać. Z każdym przebytym metrem nabierałem pewności, że przekombinowałem. Dolina coraz bardziej się zwężała, a ja zbliżałem się do szosy prowadzącej z Pogorzelec i Teremisek do Białowieży. Jechał po niej samochód za samochodem i widoczne na horyzoncie budynki Białowieży stawały się coraz wyraźniejsze. A wilków ani widu, ani słychu. Aż nagle dostrzegłem z daleka coś, co wyglądało mi na bobra. Kawałek ciemnego futra wystawał nieco ponad śnieg tuż przy korycie rzeki. Zbliżałem się powoli i z każdym metrem dochodziłem do wniosku, że to coś jest jednak mało bobrze. Po chwili zobaczyłem, że futro należało do martwego cielaka. Młody jeleń leżał tuż przy brzegu rzeki zasłonięty śnieżnym wzniesieniem. Podszedłem bliżej i okazało się, że ma dziurę po kuli w okolicach łopatki. Jacyś myśliwi musieli do niego strzelać i zapewne nie chciało im się chodzić za rannym zwierzakiem. Ale było coś jeszcze. Coś świeższego niż rana po kuli. Tylne udo miał poszarpane, a w trzciny prowadziła ścieżka wydeptana wielkimi wilczymi łapami. Jakby tego było mało, nadleciał kruk, który zamiast krążyć nad zabitym zwierzęciem, krążył gdzieś nad trzcinami.

„Po co tam, a nie tu, nad jeleniem?”, zacząłem się zastanawiać. Miałem tylko jedną sensowną odpowiedź. Bo tam były wilki. Natychmiast wycofałem się na zamarzniętą równinę. Przed sobą miałem trzciny, spodziewałem się, że wyjdą z nich wilki, tymczasem ja byłem widoczny jak na dłoni. W dolinie nie widziałem niczego, za czym mógłbym się schować. Jedyne, co mi pozostawało, to białe ubranie, które natychmiast założyłem. I zawyłem. Raz i drugi. Tyle wystarczy. Albo wyjdą, albo nie. (…)

Z trzcin wyszły wilki. To znaczy wychodziły, chowały się i znów wychodziły. Choć były tuż przede mną, chyba do końca nie wiedziały, kim jestem. Dwa jadły sobie cielaka, a z boku stanęła charakterystyczna para. On wielki, z szerokim łbem i bardzo poczciwym spojrzeniem, trochę misiowaty – wyszedł, oblizał się, po czym usiadł i patrzył na mnie bez większego zainteresowania. Ona z nieco liskowatą aparycją też patrzyła w moim kierunku, ale z dużą rezerwą. W końcu podniosła do góry wyprężony ogon, którym delikatnie zamachała. Było to oznaką zaniepokojenia, ale też ciekawości. Czasami tak robią psy, gdy nie wiedzą za bardzo, jak się zachować wobec oponenta. Co mam zrobić: bawić się czy warczeć? Czyżbym wyglądał im na jakiegoś dziwnego wilka? Bo chyba gdyby uznały mnie za człowieka, toby zwyczajnie zwiały. Skurczony przypatrywałem się im przez obiektyw i powoli do mnie docierało, że wyglądają dziwnie znajomo. Tak, to były one! To były moje wilki, które spotkałem koło domu. Poznałem je po pyskach, a raczej po twarzach.

Tylko z pozoru wszystkie wilki wyglądają tak samo. Każdy ma bardzo specyficzny rysunek na twarzy albo, jak kto woli, na pysku i tak samo jak u człowieka wymalowany jest na nim charakter. Właśnie po tym miśkowatym, poczciwym i spokojnym wyrazie twarzy basiora i liskowatym, trochę sprytnym wadery je poznałem. Ponad dwa miesiące wcześniej wyszedłem z domu na narty. Nie na żadną wyprawę czy nawet wycieczkę, ale tak tylko, żeby się przewietrzyć. Miałem plecak z aparatem, bo aparat noszę ze sobą do lasu zawsze. Nieważne, czy idę na cały dzień, czy na pół godziny. Na łące przed domem zauważyłem świeży trop wilka, ale zupełnie nie zrobiło to na mnie wrażenia. Nawet nie marzyłem o tym, że uda mi się zrobić zdjęcie. (…)

PRZESZEDŁEM PRZEZ LAS i znalazłem się na moim ulubionym czarnym szlaku idącym po starym kolejowym nasypie ze wschodu na zachód, około kilometra na południe od Teremisek. Często spotykam tu żubry, jelenie, ale najczęściej dziki, które szczególnie zimą ryją po bokach nasypu. Podobnie jak wiele innych białowieskich dróg szlak na tym odcinku ciągnie się prosto przez blisko półtora kilometra. Można sobie stanąć gdzieś w środku i mieć znakomitą widoczność po kilkaset metrów w każdą stronę. Więc sobie stanąłem, a ponieważ nic specjalnego się nie działo, wyciągnąłem telefon i zadzwoniłem do Andrzeja Załęskiego, z którym robię przyrodnicze programy „Wajrak na tropie”, żeby pogadać o naszych planach telewizyjnych. Rozmawialiśmy w najlepsze, gdy kątem oka dostrzegłem gdzieś daleko – tam gdzie czarny szlak przecina drogę Grubolipną – stadko dzików. Niezbyt duże. Na oko pięć, sześć sztuk. Był grudzień, około trzeciej po południu robiło się już szaro i dokładnie nie widziałem ich sylwetek, ale byłem pewien, że to dziki. Bo co innego mogło to być? Co chwila zerkałem na dziki, gadałem z Andrzejem i znów zerkałem na dziki, które wyszły na drogę i powoli się oddalały. I tak im bardziej zerkałem, tym bardziej coś mi w tych dzikach nie pasowało. (…) Rozmawiałem z Andrzejem i powoli docierało do mnie, że chyba nie są to dziki. A skoro nie są to dziki, to co? Jakie zwierzęta średniej wielkości mogą sobie biegać po drodze? No jakie?

Strony: 1 2 3 4

Wydanie: 2015, 51/2015

Kategorie: Ekologia

Komentarze

  1. Kot Jarka
    Kot Jarka 26 grudnia, 2015, 06:17

    panie Wajrak, kiedy pan przeprowadzi do uszczęśliwionego Augustowa ? Proszę mi przypomnieć jak nazywał się minister środowiska, który odpalił panu 60 000 zł i pan pisał o nim dobrze. Swoją drogą Redakcja mogłaby podać statystyki ile osób, gine, zostaje kalekami, dzięki p. Wajtrakowi

    Odpowiedz na ten komentarz

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy