52 procent Ukrainy

52 procent Ukrainy

Jaki jest pożytek z wolności słowa i pluralizmu partyjnego, jeśli wszystkie media i wszystkie partie głoszą to samo? Problemy polityczne nigdy nie przedstawiają się tak prosto, ażeby wszystkie istoty myślące widziały je tak samo. Jednomyślność, jeśli zachodzi, jest w taki lub inny sposób wymuszona – przez konformizm, presję propagandową, zmasowane kłamstwo, zastraszanie lub w inny sposób. Jakie czynniki sprawiły, że w sprawie wyborów na Ukrainie polska opinia publiczna była jednomyślna? Czy Polacy lepiej widzieli i lepiej rozumieli to, co tam się działo niż sami Ukraińcy, którzy podzielili się mniej więcej pół na pół? Doprowadzenie ludzi do jednomyślności jest w Polsce może łatwiejsze niż w innych krajach, ponieważ Polacy są wprawdzie skrajnymi indywidualistami, gdy chodzi o interesy i interesiki, ale też skrajnymi kolektywistami w myśleniu. Rzadko spotyka się ludzi odczuwających potrzebę posiadania własnego poglądu wbrew i na przekór ogółowi, a zgodnego z rzeczywistością. Polak bardzo się czuje podniesiony na duchu, gdy myśli to, co wszyscy myślą, i sądzi, że bardzo cennych rzeczy się dowiedział, gdy czyta to, co czytał już sto razy. Dla propagandystów nie ma bardziej wymarzonego audytorium niż polska ludność. Tę skłonność do myślowego zatracania się w narodowym kolektywie, dostrzeganą już przez Norwida i publicystów z kręgu krakowskich Stańczyków, eksploatują i umacniają teraz masowe media. Telewizja TVN na przykład już nie przekazuje ocen od siebie, lecz przemawia w imieniu „nas wszystkich”. Jeżeli ta metoda wygaszania indywidualnego krytycyzmu na rzecz jednomyślności nie zostanie zarzucona, to będziemy się upodabniać do hordy pierwotnej, a nie pluralistycznego społeczeństwa obywatelskiego. Nietolerancja dla poglądów innych niż fanatycznie głoszone przez polskie partie i media objęła nawet publicystów i polityków zachodnioeuropejskich. Występ Wałęsy na wiecu w Kijowie w Polsce został uznany za wielkie wydarzenie – a czym był w rzeczywistości? Wałęsa wezwał manifestantów do wytrwania i dał do zrozumienia, że doprowadziłby sprawy do pożądanego końca, gdyby nie interes, jaki ma jutro w Portugalii. Mimo że bardzo nie miał czasu, pomyślał o tym, żeby pomarańczowej rewolucji nie zostawić bez opieki i mianował Zbigniewa Bujaka swoim pełnomocnikiem. Ta bufonada została przyjęta w Polsce jako wydarzenie patetyczne, milowy krok na drodze do wyzwolenia i zeuropeizowania narodu ukraińskiego. Geremek uznał pomarańczową rewolucję za „akt założycielski nowej Ukrainy”, poseł PO ogłosił, że dopiero w tym momencie naród ukraiński w pełni się ukształtował, gazety pisały, że trzecia tura jest „zwycięstwem narodu ukraińskiego w batalii o demokrację”, przedstawiciel polskiego rządu, już po trzeciej turze, oświadczył, że „naród ukraiński obdarzył Juszczenkę bezprecedensowym zaufaniem”. To ostatnie oświadczenie najtrudniej zrozumieć. Na Juszczenkę w trzeciej turze głosowało 52 procent wyborców. Takie samo poparcie w poprzednich wyborach otrzymał odchodzący prezydent Kuczma i nie chwalił się, że jest ono bezprecedensowe. Po wyborach trzeba skorygować w duchu ścisłości podniosłe słowa o narodzie: nie naród ukraiński wygrał batalię, lecz 52 procent narodu, a 44 procent batalię przegrało. Polska nie naród ukraiński wspierała, lecz 52 procent narodu, a przeciw była 44 procentom tego narodu. Dodajmy jeszcze dla lepszego zrozumienia naszego poparcia, że wśród tych 52 procent znajdowały się ugrupowania wywodzące swoją genealogię od ukraińskiego faszyzmu, od UPA i OUN i niewidzące powodu, aby się odcinać od ludobójstwa, jakie miało miejsce na Wołyniu i w Galicji Wschodniej, lub przynajmniej przyznać, że było ono faktem. W Polsce rozwija się mistyka Pamięci, która uchodzi za najwyższy nakaz moralny obowiązujący w stosunku do Niemiec i Rosji, ale już nie w stosunku do Ukrainy. Gdy Unia Europejska zdecydowała rozpocząć proces przyjmowania Turcji, co polski rząd powitał bez żadnych zastrzeżeń, zmartwiłem się. Marzy mi się Europa od Atlantyku do Uralu (i dalej); żeby dojść do Uralu, trzeba przedtem przekroczyć Dniepr. Przyjęcie Ukrainy do Unii wydaje mi się naturalniejsze niż przyjęcie Turcji, mimo że w tej chwili ta ostatnia jest ekonomicznie i politycznie bardziej do tego przygotowana. Unia obiera inny kierunek rozszerzenia niż przez Polskę pożądany, chce wypełnić przestrzeń pradawnego imperium rzymskiego, a przyjęcie Ukrainy odkłada się na czas będący poza granicą przewidywalności. Dla polskich polityków to żaden problem: słowa wystarczą za czyny. Co szkodzi Brukseli złożyć Ukrainie obietnicę? To nic nie kosztuje, a będzie wsparciem dla 52 procent narodu ukraińskiego

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 02/2005, 2005

Kategorie: Bronisław Łagowski, Felietony