Nie mamy potrzeby afiszować na każdym kroku, że w Warszawie Stany Zjednoczone zawsze mają rację i że jesteśmy – inconditionnels, bezwarunkowo za… “Gazeta Wyborcza” wystąpiła 28 czerwca z niezwyczajną inicjatywą “mobilizacji elit politycznych” w celu ratowania polskich widoków na przyjęcie do Unii Europejskiej. Unia, mianowicie, “się waha. Wielu polityków zachodnich – także nam życzliwych – zastanawia się, czy nie odwlec rozszerzenia Unii o co najmniej kilka lat, czy nie dać nam ograniczonego członkostwa drugiej kategorii, czy nie zawęzić rozszerzenia do kilku małych państw, a dzieło zjednoczenia Europy odłożyć aż do wielkiej reformy instytucji Unii”. “Każdy z tych pomysłów – ocenia “Gazeta” – jest fatalny, ostatni ukazuje ponurą groźbę (sic!), że Polska nie znajdzie się w Unii w najbliższej dekadzie”. Ponieważ autorzy takich pomysłów powołują się na argument o naszym nieprzygotowaniu, trzeba im jak najszybciej zadać kłam: przyspieszyć reformę prawa, pilnować dyscypliny budżetowej i rozpocząć “bolesną reformę rolnictwa” (nie czekając – jak wynika z kontekstu – na fundusze pomocowe). “Mobilizacja elit” miałaby się wyrazić “paktem dla Europy” czterech największych ugrupowań w Sejmie oraz “wyjęciem spod politycznego przetargu” MSZ i Urzędu Komitetu Integracji Europejskiej. “O polskie szanse mają walczyć najlepsi, ludzie obdarzeni międzynarodowym autorytetem”. “Do premiera Buzka i AWS apelujemy o podzielenie się z opozycją pracą i odpowiedzialnością za wejście Polski do Europy. Wymaga to rozwiązań niekonwencjonalnych – łącznie z wysokimi stanowiskami dla opozycji”. “Tylko tak desperacka manifestacja jedności może dać argumenty naszym przyjaciołom na Zachodzie, może być sygnałem, że z Polski nie można rezygnować”. Zreferowałem, spodziewam się, lojalnie. Przyznaję, że jestem zdumiony. Przede wszystkim tonacją alertu, nagłego odkrycia “fatalnych” zagrożeń. O tym, że Polska nie będzie przyjęta do Unii przed 2005 – 2006 r., wiadomo nie od dziś. Tylko bardzo naiwni dziennikarze lub bardzo zaślepieni dyplomaci mogli sobie z tego nie zdawać sprawy. Po drugie, jest wprawdzie prawdą, że na Zachodzie mówią o naszym nieprzygotowaniu, ale jest nieprawdą, jakoby to był główny powód oporów przed polskim akcesem. Jest – jak sądzę – znacznie gorzej. Elity polityczne w stolicach Unii nie widzą bowiem żadnych dobrych racji, żeby się decydować na rozszerzenie Unii, a w każdym razie na szybkie rozszerzenie. Po pierwszej euforii rozszerzania “pola wolności” na Europę Wschodnią nastąpiło… zaspokojenie. Politycznie i militarnie rozszerzenie to zostało skonsumowane przez przyjęcie Polski, Węgier i Czech (oraz, co istotne, dawnego terytorium NRD) do NATO. Gospodarczo korzyści z rozszerzenia “pola wolności” zostały, zwłaszcza w odniesieniu do Polski, skonsumowane jeszcze wyraźniej: polski handel zagraniczny jest przeorientowany na Unię i prawie całkowicie zliberalizowany, nie ma żadnych ograniczeń ruchu kapitału. J.K. Bielecki zauważył przed kilku miesiącami, że Unia nie ma się co spieszyć z przyjmowaniem nas, bo wszy- stkie korzyści już wyciągnęła. To nie znaczy, oczywiście, że Polska również nie odniosła korzyści. Znaczy jednak, że próżno byłoby oczekiwać, by jakieś zasadnicze decyzje na poziomie Rady Unii (szefów państw i premierów) zwolniły nas od żmudnych, drobiazgowych targów w Brukseli i że w szczególności nasze “desperackie manifestacje jedności” mogą przeważyć szalę. Polska w końcu będzie przyjęta do Unii, ale dopiero zreformowanej. Nasi partnerzy nie muszą się spieszyć również dlatego, że Polska, jak uważają, nie ma alternatywy i musi czekać. Notabene, wystąpienia w rodzaju alertu w “Gazecie Wyborczej” raczej ich utwierdzają w tym mniemaniu. Jest dość oczywiste, że przez “najlepszych ludzi, obdarzonych międzynarodowym autorytetem” autorzy z “Gazety” rozumieją ekipę z Unii Wolności z Bronisławem Geremkiem, któremu pospieszyłyby w sukurs znakomitości z innych stronnictw. W ten sposób udałoby się też wybrnąć z dylematu, jaki od początku kryzysu nurtował Unię Wolności, w jaki sposób przekonująco wyjść z rządu nie zabierając atutowego asa. Co więcej, ponieważ ministra wspierałoby kadrowo również SLD, udałaby się sztuka niezrywania z AWS i zarazem nawiązania sojuszu z SLD. Byłby to, niezależnie od skuteczności międzynarodowej, cenny zalążek przyszłego rządu (w razie bardziej, niż teraz zapowiadane, zrównoważonych wyników wyborów parlamentarnych). Oto, zaiste, dalekosiężne kombinacje strategów z “Gazety”. Ale ich szanse są znikome, przynajmniej do wyborów prezydenckich w październiku. Bowiem naturalnym niejako patronem “paktu dla Europy” musiałby być
Tagi:
Krzysztof Wolicki