Anioły śmierci przed sądem

Anioły śmierci przed sądem

Jak „łowcy skór” bronią własnej skóry Sala Sądu Okręgowego w Łodzi. Przed oszkloną klatką dla oskarżonych rząd adwokatów w togach. Naprzeciw prokurator i pełnomocnicy pokrzywdzonych. W ławach publiczność i dziennikarze. Ekipa telewizyjna ustawia stojak z kamerą. Policjanci wprowadzają do klatki byłych sanitariuszy łódzkiego pogotowia: Karola B. i Andrzeja N. Obaj w kajdankach, przywiezieni z aresztu w Piotrkowie Trybunalskim. Dwóch elegantów w garniturach zajmuje miejsce z drugiej strony klatki. To lekarze Janusz K. i Paweł W. – odpowiadają z wolnej stopy. Wchodzi sąd w składzie dwóch sędziów zawodowych i pięciu ławników. Przewodniczący sędzia Jarosław Papis otwiera rozprawę. Dlaczego tylko ich czterech W tzw. aferę pavulonową zamieszanych jest o wiele więcej osób. Nie wszystkie są oskarżone o zabijanie. W miarę rozrastania się grupy przestępczej handlującej informacjami o zwłokach wyłonił się podział zadań. Jedni brali pieniądze za organizację, drudzy za udawanie, że nie widzą, co się dzieje. Jeszcze inni za pomoc w umieraniu pacjentów bądź ich mordowanie. Odpowiedzą wszyscy, którym uda się udowodnić, że brali w tym udział. Jednak śledztwo jest żmudne. Prokurator musi zidentyfikować ofiary – a to, jak się okazało, jest trudne – i przedstawić sądowi dowody zbrodni. Śledztwo w sprawie tych czterech trwało trzy lata, obrosło w 40 tomów akt, a mimo to udało się niezbicie ustalić tożsamość tylko czterech ofiar Andrzeja N. spośród 12, o których sam szczegółowo informował podczas dochodzeń. Z tych powodów sprawę podzielono na odrębne śledztwa. Osobno odpowie m.in. Tomasz S. – były starszy dyspozytor wojewódzki i jednocześnie przewodniczący Krajowego Związku Zawodowego Pracowników Ratownictwa Medycznego. To on w pewnym momencie przejął kontrolę nad stroną organizacyjną tego przerażającego biznesu. Po ujawnieniu afery został przeniesiony do innego działu, a potem zwolniony z pogotowia. Sąd pracy nakazał jednak przywrócić go na stanowisko dyspozytora. Dopiero Sąd Najwyższy uchylił wyrok sądu pracy. To nie ja, to kolega Jak dotąd żaden z oskarżonych nie przyznał się w sądzie do uśmiercania pacjentów, wszyscy odwołują wcześniejsze zeznania. Sanitariusze potwierdzają tylko, że fałszowali recepty i brali łapówki. Sędzia przewodniczący odczytuje im obszerne protokoły ze śledztwa, zawierające makabryczne opisy konania pacjentów i towarzyszących temu okoliczności. Andrzej N. – 36-letni sanitariusz, w pogotowiu znany jako „Koń” lub „Doktor Ebrantil”, z wykształcenia technik włókiennik, oskarżony o cztery zabójstwa i przyjęcie 21 tys. zł korzyści materialnych – wszystkiemu zaprzecza albo nie potwierdza. Nie zna przypadków zabijania pacjentów z udziałem lekarza ani świadomego nieudzielania pomocy, ani też pozorowania reanimacji, odłączania od EKG, opóźniania przyjazdu karetki w nadziei, że pacjent umrze itp. – To skąd się wzięły te relacje w aktach prokuratorskich? – pyta sąd. – Wymyśliłem te metody, chcąc skrytykować lekarzy – odpowiada N. – Uważałem, że ich praca była nieodpowiednia, chciałem ich skrytykować i troszkę przejaskrawiłem. Byli lekarze, którzy działali prawidłowo, a Janusz K., Paweł W. i Grażyna M., „Lalka”, chcieli szkodzić i ich pacjenci faktycznie umierali. Cechowała ich niewiedza i świadome olewatorstwo. (Lekarz Paweł W. reaguje ironicznym śmiechem). Przyciskany pytaniami N. kluczy. Stara się całą winą obciążyć lekarzy, zwłaszcza Janusza K. (Pawła W. oszczędza). W kwestii zeznań złożonych w prokuraturze oznajmia: – Treść tych zeznań to była moja zabawa w medycynę; to są moje wyjaśnienia; poniosłem się opowieścią. Po chwili jednak stwierdza, że zeznania wymusił na nim prokurator, najpierw grożąc, a potem obiecując złagodzenie kary. – To nie są moje słowa – argumentuje – ja nie potrafiłbym użyć takich sformułowań. Wreszcie na konkretne pytanie: czy Paweł W. stosował świadome działania lub zaniechania dla uśmiercania pacjentów? – pada zdecydowana odpowiedź: – Tak. Dalej N. wyjaśnia: – Mam kłopoty z pamięcią i gdy odpowiadałem na ogólne pytania, to nie pamiętałem. Przypomniało mi się po odczytaniu protokołów. Karol B. – 38-letni ratownik oskarżony o zabicie jednej pacjentki i przyjęcie nie mniej niż 20 tys. zł łapówek – już w śledztwie zeznawał mętnie. Nie przyznawał się do morderstwa, ale też wyraźnie nie zaprzeczał. W sądzie zaprzeczył kategorycznie. Przyznał się tylko do fałszowania recept. Tłumaczył, że ampułki

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 20/2005, 2005

Kategorie: Kraj