Jakiej nam trzeba lewicy?

Jakiej nam trzeba lewicy?

Nam, to znaczy coraz bardziej rozwarstwionemu i sfrustrowanemu społeczeństwu, którego jestem znikomą cząstką. Tyle że ja z racji wieku (rocznik 1921) pamiętam dzieje Polski od międzywojnia po dzień dzisiejszy, który jaki jest, każdy widzi. No i dosłownie, od dzieciństwa, „miałam serce po lewej stronie”. A tak się stało dzięki pewnej rozmowie, która zapadła mi w pamięć na całe życie, więc jeszcze raz ją przypomnę.Otóż przed wojną moja babcia po kądzieli miała na Kresach, pod Zaleszczykami, nieduży majątek, którym zarządzali moi rodzice. Mieszkaliśmy na odludziu, z dala od najbliższych wsi. Byłam jedynaczką i moja mama zatrudniła „do pasienia gęsi”, a faktycznie by zapewnić mi towarzystwo, trochę starszą dziewczynkę – sierotę z ubogiej, chłopskiej, ukraińskiej rodziny. Szybko zaprzyjaźniłyśmy się i kiedyś Parasia powiedziała: „Bo ty masz wszystko, a ja nic”. Miałam wówczas co najwyżej osiem lat, nie orientowałam się w sprawach społecznych, ale skarga Parasi poruszyła mnie do głębi i poczułam się jakoś winna. Ja korzystałam z dobrobytu (umiarkowanego), a ona nie tylko utraciła rodziców, ale jeszcze z siostrami i bratem żyli w skrajnej biedzie. Tak być nie powinno!Z upływem czasu i dojrzewaniem intelektualnym coraz bardziej uświadamiałam sobie, jak niesprawiedliwe są stosunki społeczne panujące w II Rzeczypospolitej. Jako nastolatka – mimo agnostycyzmu rodziców – przeżywałam okres żarliwej religijności i bardzo serio traktowałam przesłanie zawarte w Nowym Testamencie, szczególnie w Kazaniu na Górze. I nadal przekonuje mnie głoszona przez Chrystusa radykalna krytyka kultu bogactwa.Od wiary, a tym samym od Kościoła, z jego mitologią i dogmatami, odeszłam w czasie wojny. Jak miłosierny, wszechmocny Bóg mógłby dopuścić do czegoś takiego, zwłaszcza do hekatomby Żydów?… W latach 1939-1944 zetknęłam się z rezultatami zarówno komunizmu, jak i rasizmu. I to raz na zawsze zraziło mnie do wszelkich ekstremizmów, radykalizmów, fanatyzmów. Mnie osobiście podczas wojny nie spotkało żadne nieszczęście (utratę „dóbr” uważałam za akt sprawiedliwości dziejowej – naprawdę!).Wiosną 1944 r. zostałam zmobilizowana do armii Berlinga i tam skierowana do prasy wojskowej, do redakcji reaktywowanej „Polski Zbrojnej”, dzięki czemu poznałam bliżej zarówno przedwojennych fanatyków „z nożem w zębach”, jak i dopiero napływających do Polskiej Partii Robotniczej (jak za okupacji przemianowała się partia komunistyczna), a potem do PZPR. Wśród świeżo kreowanych „marksistów” nie brakło osób, które podejrzewałam (jak się miało okazać, słusznie) o zwykły oportunizm. Ta mieszanka ekstremizmu z koniunkturalizmem była istotną przyczyną, dla której mimo autentycznych centrolewicowych poglądów byłam i jestem bezpartyjna.Niemniej faktem jest, że PZPR jakoś kontynuowała dwa główne odłamy rodzimej polskiej lewicy: radykalnej KPP i centrowej PPS. Ich najważniejszymi przedstawicielami byli, jak wiadomo, Władysław Gomułka i Józef Cyrankiewicz. O tym drugim opinia publiczna wie dziś niewiele, a wpływ Gomułki na nasze powojenne dzieje jest powszechnie znany i bardzo różnie oceniany.Moim zdaniem, eksponując istotne i fatalne błędy Gomułki, zapomina się o zasługach człowieka, który w Październiku 1956 r. dokonał zasadniczego przełomu. Po tej dacie nastąpił niebywały wręcz rozkwit polskiej kultury, a utrwalenie polskiej granicy zachodniej zawdzięczamy porozumieniu „realnego socjalisty” Gomułki z niemieckim centrolewicowym kanclerzem Willym Brandtem. Taka jest prawda.Obecnie rozstrzyga się przyszłość polskiej, i chyba nie tylko polskiej, lewicy. W Polsce toczy się bój o przywództwo na centrolewicy. W moim odczuciu do tego przywództwa w istocie – prócz szefa SLD Millera – aspiruje nie tyle Aleksander Kwaśniewski, ile Janusz Palikot, arcymistrz w manipulowaniu ludźmi.Moim zdaniem (może mylnym) Janusz Palikot to inteligentny, wykształcony i tym groźniejszy cynik, któremu nie wystarczają zgromadzone miliony – marzy mu się wielka kariera polityczna, z prezydenturą włącznie. Cały jego dotychczasowy życiorys dowodzi, że Janusz Palikot z lewicą nie ma nic, ale to nic wspólnego.Zamiast wiązać złudne nadzieje z palikocią „centrolewicą”, należałoby się przyczynić do reformowania SLD, partii mimo wszystko wywodzącej się z głównych nurtów polskiej lewicy, z całą jej złożoną historią.Czerwcowy kongres lewicy mógłby stać się okazją do odnowy SLD. Obecność na nim trzech byłych prezydentów widziałabym jako wyraz uznania dla historycznego Okrągłego Stołu, gdy „komuchy” rozmawiały z „antykomuchami” jak człowiek z człowiekiem, co niestety ostatecznie zaowocowało wojną dwóch wodzowskich partii prawicowych.Czy o to chodziło robotnikom – sile napędowej wielkiego ruchu społecznego, jakim była „Solidarność”? Przypuszczam,

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 19/2013, 2013

Kategorie: Opinie