Na szczycie nie dzieje się nic wielkiego

Na szczycie nie dzieje się nic wielkiego

Edmund Hillary, pierwszy zdobywca Everestu, ubolewał nad zanikiem etyki w wysokich górach   Edmund Hillary stanął na Evereście i dodał mu prawie 2 m swego własnego wzrostu. Wierzchołek jego kaptura znalazł się na wysokości 8850 m. Wyżej było już tylko niebo. Kiedy się patrzy o świcie na Everest z innej góry, na przykład ze szczytu Gokyo (5483 m n.p.m.) leżącego nieco na południe, wtedy wiadomo dokładnie, gdzie jest wierzchołek. Ostrosłup Everestu, w słońcu czerwonawobrunatny, wydaje się jak gdyby tylko przyprószony śniegiem. A szczyt ma postać punktu. Tymczasem z bliska rzecz wygląda zupełnie inaczej. Czubek góry jest zawsze biały. Himalaiści zmagają się z lodem i zmarzniętymi, zbitymi nawisami śniegu. Idą krawędziami w ekspozycji, czyli nad urwiskiem. Ściana spada z Everestu niemal pionowo na głębokość 2700 m. Pod szczytem jest tak trudno, że każdy krok może być ostatnim – ze zmęczenia, z niedotlenienia, z nagłej ślepoty, z powodu błędu technicznego. Spadnie ci czekan, to tak, jakbyś stracił rękę. Zgubisz raka, to tak, jak gdyby odpadła ci noga. W rejonie samego szczytu wspinacz ma wątpliwości, gdzie to właściwie jest, zwłaszcza wtedy, kiedy nikogo tam przed nim nie było. Przeczytajmy to w opisie Hillary’ego: Prowadziłem ślad od dwóch godzin bez przerwy (…) Rąbiąc stopnie na jeszcze jeden garb, zastanawiałem się dosyć smętnie, jak długo potrafimy to wytrzymać. Nasz początkowy zapał zniknął i marsz zamienił się w ponurą walkę. Nagle zauważyłem, że grań przede mną, zamiast wznosić się jak poprzednio, opada ostro, a daleko w dole dostrzegłem Przełęcz Północną i lodowiec Rongbuk. Spojrzałem w górę: wąska, biała grań spiętrzyła się w śnieżny wierzchołek. Jeszcze kilka uderzeń czekana w twardy śnieg i oto stanęliśmy na szczycie. Z notatki wynika, że pierwszy postawił nogę na szczycie Hillary. Ale przecież „stanęliśmy” – oznacza, że szczyt zdobyli razem z Tenzingiem. Nepalczycy czekający na nich na dole, choć dopiero w Katmandu, zażądali potwierdzenia od Tenzinga, że to on był pierwszy. Polski himalaista, Krzysztof Wielicki, który wraz z Leszkiem Cichym pierwszy wszedł na Everest w sezonie zimowym, twierdzi, że nie ma żadnego znaczenia, kto pierwszy postawił nogę na szczycie. Zdobyli górę razem, jako zespół dwu ludzi związanych liną. O takich rzeczach, kto był fizycznie o dwie czy trzy minuty wcześniej, nie dyskutuje się w gronie himalaistów. (…) Na tych wysokościach wyścigów nie ma. Dlatego po zejściu z gór, u premiera Nepalu, Tenzing i Hillary sporządzili dwa jednobrzmiące oświadczenia, że osiągnęli szczyt „prawie równocześnie”. KIEDY ZAPYTAŁEM Hillary’ego w Delhi, gdzie kiedyś był ambasadorem Nowej Zelandii, kto z nich dwu pierwszy… odpowiedział zgodnie z prawdą: „szczyt osiągnęliśmy prawie równocześnie”. Tenzing umarł kilkanaście lat temu, Hillary niedawno – nie ma już kogo pytać. I jak widać – nie ma o co. Gdzie jest szczyt? Tam, gdzie wyżej już niczego nie ma. Jeśli mamy pogodę – widać, że reszta jest niżej. Jeśli tkwimy w chmurach… jeśli tkwimy w chmurach, wtedy nie atakujemy. Według Wielickiego szczyt znajduje się w punkcie najdłużej oświetlanym przez zachodzące słońce. W przypadku Everestu jest to rzeczywiście „punkt”. Ma wymiary 2 na 2 m, może mniej. Na wszelki wypadek Chińczycy wynieśli tam triangel. Ale czasami szczytem jest długa, ciągnąca się poziomo grań. Albo jak na innym ośmiotysięczniku, Czo Oju (8201 m) – platforma wielkości boiska piłkarskiego. Pytałem Hillary’ego, co dzieje się na szczycie. Odpowiedział z rozbrajającą szczerością: na szczycie nie dzieje się nic wielkiego. Zostawiamy po sobie pamiątkę, robimy kilka zdjęć. I schodzimy jak najprędzej, bo zejście bywa trudniejsze niż atak. (…) Hillary zostawił na szczycie krzyżyk szefa wyprawy, Johna Hunta, Tenzing zaś złożył na szczycie dary bogom, którzy tam mieszkają: tabliczkę czekolady, biszkopty i kilka cukierków. HUNT NIE CHCIAŁ w ekipie wysokich wspinaczy, ale niemal każdy z wyselekcjonowanej przez niego grupy 13 himalaistów był mężczyzną o wzroście 180 cm plus. 13. Płk Hunt, oficer wojsk brytyjskich w Niemczech, nie był przesądny. Miał wtedy 42 lata, reszta znacznie mniej. Najmłodszy w ekipie, George Band, lat 23, ukończył właśnie Cambridge i był

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2014, 48/2014

Kategorie: Obserwacje