Nowi mieszczanie – rozmowa z dr Pawłem Kubickim

Nowi mieszczanie – rozmowa z dr Pawłem Kubickim

Z internetu w miasto

Czy miejska demokracja rodzi się w sieci?

– Ruchy miejskie zaczęły się tworzyć w niszy internetowej. Jeszcze kilka lat temu żadne media nie były zainteresowane taką dyskusją, kwestie miejskie nie były specjalnie medialne. Ogólnopolskie media są rozpięte między tandetną rozrywką a zacietrzewieniem ideologicznym. Media lokalne z kolei są uwikłane w sieci różnych zależności i popierania prezydentów, radnych, deweloperów. Dzięki internetowi zaczęła się tworzyć autonomiczna przestrzeń poza nimi. Krakowskie Stowarzyszenie Przestrzeń-Ludzie-Miasto jak wiele innych zawiązało się na Forum Polskich Wieżowców. Z internetu zaś wyszło do przestrzeni miejskiej. Kilka lat temu z tematami miejskimi bardzo trudno było się przebić do głównego nurtu, co najlepiej pokazuje historia budżetu obywatelskiego. Przecież anarchiści promują tę ideę od kilkunastu lat, ale byli ignorowani. A dziś?

Dziś politycy prześcigają się w przyznawaniu sobie zasług za realizację tej idei, przez nich samych uznawanej za oszołomską i utopijną. 

– Założenia są dokładnie takie same jak wtedy, nic się nie zmieniło, choć realizacja pozostawia wiele do życzenia. Nic się nie zmieniło. Tylko że teraz dzieje się to w 100 miastach w Polsce i każdy szanujący się prezydent musi mieć budżet obywatelski.

A co pan myśli o zaangażowaniu politycznym ruchów miejskich?

– Taka jest naturalna kolej rzeczy. Ruchy miejskie są formą ruchów społecznych – takich, do jakich należała choćby Solidarność z lat 80. Ludzie organizują się w celu realizacji idei społecznej, reformowania wadliwych struktur. My, obywatele, widzimy, że coś źle działa, i angażujemy się, żeby to zmienić. Kiedy się zaangażujemy, trzeba też wziąć za to odpowiedzialność, także polityczną. Niektórych rzeczy nie da się zrealizować bez wejścia w politykę, bo będzie się jedynie odbijało od ściany. To zresztą kazus choćby Zielonych z lat 60. i 70. zeszłego wieku, którzy zaczynali podobnie, by później współrządzić w niektórych krajach europejskich. Nie ma się czemu dziwić. Z drugiej strony większość ruchów miejskich zdecydowała się nadal odgrywać rolę czwartej czy piątej władzy i pozostać poza strukturami samorządowymi, stając się takimi think tankami wiedzy o mieście. W tego rodzaju działalność włącza się wielu młodych naukowców, ale również urzędników, bo przecież urzędnik nie jest wrogiem. Wielu z nich wnosi do niej swoje doświadczenie. Samorządy też powoli otwierają się na działalność ruchów miejskich.

I bardzo dobrze. A nie jest tak, że ci ludzie muszą iść do polityki, bo nie starają się o nich partie polityczne, które mogłyby skorzystać na włączaniu osób o dużych przecież kompetencjach?

– W Polsce partie polityczne, z pewnymi wyjątkami, są wielkimi biurami pośrednictwa pracy. Z całym szacunkiem dla wyjątków, w większości działacze partyjni to ludzie, którzy w zamian za swoje zaangażowanie czegoś oczekują. Aktyw partyjny niechętnie widzi nowe osoby. Efekt jest taki, że poza celebrytami, którzy potrafią pociągnąć listę wyborczą, partie nie pozyskują nowych ludzi. Najbrutalniejsza walka toczy się przecież o miejsca na listach w obrębie tej samej partii. Nikt nie chce ich oddać.

Niektórzy mówią, że ruchy miejskie to sprawa na chwilę. Szybko się pojawiła i szybko zniknie.

– Wcale nie pojawiły się nagle, tylko media zauważyły je dopiero rok temu. To trwa od co najmniej 10 lat. Teraz nadszedł dla nich moment próby, związanej choćby z tym, że starają się odnaleźć w polityce samorządowej. Jednak większość stanowią w nich ludzie, którzy działają w różnych sprawach od dawna i dalej będą działać, niezależnie od tego, co się stanie. Moim zdaniem zresztą, przełomowe będą nie obecne wybory, ale dopiero te za cztery lata.

Strony: 1 2 3 4

Wydanie: 2014, 48/2014

Kategorie: Wywiady

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy