Wpisy od Agnieszka Wolny-Hamkało
Pamiątki
Zwiedzając obce miasto, ma się często dziwne chętki, które nie zdarzają się we własnym: wejść do fryzjera i zrobić sobie na łbie coś głupiego, zbudować dziwną konstrukcję, położyć jaskrawą farbkę. Albo w „salonie” trzasnąć tatuaż z wierszem Białoszewskiego. Na plerach walnąć Mickiewicza, poprawić Kochanowskim na półdupku. Studia tatuażu są wszędzie, jednak w „obcym mieście” wołają, gwiżdżą, przyzywają jak uparte dziwki. Szczęśliwie istnieje także chętka mniej inwazyjna (i tańsza): w „obcym mieście” ma się ochotę kupić książkę
Mieszczański, czyli jaki?
Jest uśmiechnięty, piegowaty i modnie ubrany. Wielkomiejski luz widać wszędzie: spod czapki (w tej czapce nie chodzi o to, żeby grzała) wystają długie włosy, w uchu uśmiecha się kolczyk. Koszulki są wymięte (ironicznie). Znamy się z teatru i kiedy spotykamy się w wielkomiejskiej, stylizowanej na francuską knajpce, siadamy razem przy stole. Ciekawi mnie, jest dobrym artystą, uważnie go słucham. „Mieszczański spektakl”, mówi. „Moi mieszczańscy rodzice”. „Ojej, jakie mieszczańskie”. To mi się ciągle zdarza – myślę.
Brokat na jajach
Na wrocławskich Jatkach jest rzeźba upamiętniająca rzeź zwierzaków. Na bruku stoją tłusta, złota świnka, koza, gęś, a nawet leży gładziutkie gęsie jajo połyskujące w słońcu – chciałoby się powiedzieć – jak psu jajca. To ulubione miejsce fotograficzne turystów i – ma się rozumieć – frajda dla dzieciaków, które ze wściekłą radością ujeżdżają ów inwentarz. Przechodząc tamtędy ostatnio, usłyszałam skargę jakiegoś młodzieńca, który jęczał: „Mamo, a Wojtuś chce jechać na jajku”. Zbliżały się
Nieudolki
Płonne pomysły, płonne nadzieje – brzmi to trochę sentymentalnie. Gdybyśmy chcieli kogoś obrazić, powiedzielibyśmy „lirycznie”. Kiedy mówimy o roślinach – płonny oznacza bezpłodny. Płonne są te rośliny lub ich części, które nie wytwarzają owoców. Słowo to oznacza zatem nieurodzajny, niedający rezultatów. Może dlatego płonne nadzieje brzmią tak melancholijnie. Znaczy to, że powinniśmy płonnych nadziei unikać, żeby nie czuć się źle? Oto życie znów sprzedało nam kopa w dupsko, jacy byliśmy naiwni!
W kącie z chochlą
Fotograf miał przyjść w południe, wysprzątałam mieszkanie. Krytycznym okiem zerknęłam na półki – należy ukryć drobnomieszczańskie pamiątki. Obrazek od mamy „Anioł strzegący domowego ogniska” w szufladzie, wydruk z tęczowym Chrystusikiem z komunii syna odwrócony, jakby miał karę. Podarowana przez przyjaciół czerwona szklana kura ukryta w szafce między garnkami. Zostawiłam cerkiewny krzyż, wielkiego Buddę i chanukiję, niechże będzie ekumenicznie. Na koniec jeszcze pożegnanie z pleśniejącym kaktusem i jakąś trawą z Ikei. Tak to jest, jak się
Zrób to sam
Przyzwyczailiśmy się już do muzealnych tabliczek i ulotek czekających na nas w eleganckich, przezroczystych pudełkach na ścianach galeryjnych sal. Kiedy wchodzimy do pomieszczenia z abstrakcyjną rzeźbą lub instalacją w rodzaju kotła, szpikulca, wiadra pełnego smoły – odruchowo rozglądamy się za pomocą edukacyjną. I zwykle dostajemy mapkę z kluczem, gotową interpretację, stosowne wyjaśnienie. Że to o głodzie lub przesycie, że to o cywilizacji śmierci lub śmierci cywilizacji. Skoro tę wystawę sfinansowano z pieniędzy podatników – chyba należy się nam
Trudno przyjaźnić się z pisarzem
Kto lepiej zrozumie pisarza niż inny pisarz? Tylko on zna na wskroś lęk przed pierwszym zdaniem i zdaniem ostatnim, drżenie łydek tuż przed oddaniem książki do wydawcy. I drżenie rąk przed spotkaniem autorskim, i tę upiorną myśl: a jak nie przyjdzie pies z kulawą nogą i zostaniemy sami? My plus wydawca – z tymi wszystkimi ciastkami, których nikt nie zje? Dlatego pisarz pisarzowi chętnie pokazuje fragmenty swojej pracy. Pisarz pisarzowi nie odmówi przecież tych kilku chwil wzruszeń, ekscytacji czekania na telefon
Goryle Catherine Deneuve
Filmy o kolonizacji kosmosu i międzygwiezdnych podróżach powinny być chyba filmami o marzeniach. Wizje podboju gwiazd budzą w nas jednak grozę, skutkiem czego oglądamy potem klaustrofobiczne produkcje o kończącym się tlenie, surowych krajobrazach, zagubieniu w kosmosie, zepsutych statkach kosmicznych i nawiedzonych stacjach. I oczywiście o obcych, dla których naturalnym środowiskiem życia są ciepłe wnętrzności członków załogi. Romantyzm NASA polega zwykle na tym, że jakiś Amerykanin poświęca się dla świata i z łezką w oku leci na pewną
W imię kotka i syna
Pierwszy Mikołaj, którego widziałam przez okno małego fiata, był na niezłej bani i spektakularnie przewracał się na śnieg. Miałam pięć lat i właśnie liczyłam choinki w oknach bloków, kiedy mężczyzna w dziwnym kubraku zwalił się na ziemię. Był tłusty i czerwony, z doczepioną brodą. Niósł wór. Pewnie był po prostu złomiarzem i starał się coś zarobić „na Mikołaja”. Bardzo mi się spodobał i od tej pory zapamiętale wierzyłam w św. Mikołaja. Od razu uznałam, że to hybryda klauna z aniołem, powstała jedynie dla
Ostatni tacy bajkopisarze
Wsiadam do zdezelowanej škody, u lusterka dyndają zapachowe choinki. W radiu jakaś stacja nadaje o zbrodni i kamerach przemysłowych, dzięki którym udało się namierzyć podejrzanego. – Ale wie pani, co to znaczy? – zagaja taksówkarz. – To znaczy, że oni widzą i wiedzą wszystko. Że nas śledzą przez te kamery przemysłowe: z kim, gdzie, kiedy. Teraz zero romansów, nie da się! Wie pani, że każdy podjazd pod hotel jest monitorowany? Wiadomo, kto z kim i o której podjechał. A co oni montują w windach? A kto








