Wpisy od Andrzej Leszyk

Powrót na stronę główną
Kraj

Kto zabił Papałę?

Świadek koronny to zawsze przestępca, który myśli o własnej skórze. Dlatego jego zeznania trzeba oceniać szczególnie wnikliwie – To „Patyk” strzelił. Gdy próbował ukraść daewoo espero, doszło do szamotaniny z właścicielem samochodu – oświadczył Robert P., nowy świadek koronny. Te słowa wywróciły do góry nogami śledztwo w sprawie zamordowania gen. Papały. Wcześniej, prawie trzy lata temu, gdy stołeczna prokuratura postanowiła oskarżyć dwóch gangsterów, Andrzeja Banasiaka-Zielińskiego, „Słowika”, i Ryszarda Boguckiego, o współudział w zamordowaniu gen. Papały w 1998 r., najważniejszym świadkiem oskarżenia był inny świadek koronny – Igor M., „Patyk”. Oświadczył on podczas przesłuchania, że na miejscu zbrodni widział mężczyznę, którym, jak się później okazało, był właśnie Bogucki. Boguckiego rozpoznała także wdowa po generale. W wyniku słów „Patyka”, uzupełnionych przez inne zeznania, powstała wersja zmowy „Słowika” i Boguckiego, którzy mieli zorganizować zamordowanie Papały na zlecenie polonijnego przedsiębiorcy Edwarda Mazura. Był to jeden z 11 rozpatrywanych scenariuszy zamordowania gen. Papały, ale zdaniem warszawskich prokuratorów pracujących przy tej sprawie, najważniejszy, bo oparty na zeznaniach skruszonego członka bandy złodziei samochodów, który już od dłuższego czasu współpracował z organami ścigania. Igor M. nazywał się kiedyś Ławrynowicz, ale gdy został

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kraj

Fatalne pomyłki sędziów

W Polsce każdego można posadzić – i sądzić go tak długo, aż zostanie załatwiony Co najmniej 70 tys. zł zadośćuczynienia otrzyma prof. Tomasz Hirnle, szef kliniki kardiochirurgii w Białymstoku, niesłusznie aresztowany i skazany pod zarzutem przyjęcia łapówki. Tę sumę sąd przyznał mu prawomocnym wyrokiem, trwa jeszcze postępowanie dotyczące 20 tys. zł odszkodowania, bo odwołali się i prokuratura, uważająca, że odszkodowanie się nie należy, i kardiochirurg, domagający się jeszcze 312 tys. zł za utracone zarobki. Siedem lat temu jego podwładny, zły za to, że prof. Hirnle nie przyjął go na specjalizację, wynajął mężczyznę i dwie kobiety, by zorganizować prowokację. Mężczyzna wcielił się w rolę pacjenta, jedna z kobiet udawała jego córkę. To ona położyła na biurku kopertę z 5 tys. zł, chwilę później do gabinetu wkroczyli powiadomieni uprzednio policjanci z wydziału antykorupcyjnego. Wydział działał od niedawna, zależało im na spektakularnym sukcesie. Żeby później wszystko wypadło wiarygodnie, policjanci przez telefon ustalali z kobietą, która podłożyła kopertę, jak powinna zeznawać. Kulisy prowokacji wyszły na jaw, bo podwładny ordynatora nie zapłacił wynajętej przez siebie ekipie całej kwoty i ci stopniowo zaczęli sypać. Sytuacji prof. Hirnlego za bardzo to nie poprawiło, policjanci twierdzili, że cała akcja odbyła się lege artis. Kardiochirurg spędził dwa miesiące w areszcie,

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kraj

Plaga zmów cenowych

Nielegalne porozumienia cenowe sprawiają, że za wiele produktów musimy płacić drożej Prawdopodobnie płyn do mycia naczyń Ludwik kosztowałby nas mniej niż obecne 4,80 zł za półlitrową butelkę (ceny mogą się wahać o kilkanaście procent zależnie od sklepu), a 40-gramowa puszka pasty do butów Buwi mniej niż średnio 4 zł, gdyby Inco Veritas, producent tych i wielu innych środków chemicznych, nie ustalał ze sprzedawcami cen, poniżej których nie wolno było sprzedawać jego produktów. Ta zmowa cenowa funkcjonowała w latach 2000-2010. Firma zawarła z dystrybutorami porozumienia, nielegalne w świetle przepisów antymonopolowych, które dotyczyły cen minimalnych artykułów chemii gospodarczej oraz nawozów ogrodniczych. Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów ukarał Inco Veritas sumą 2,07 mln zł (decyzja nie jest prawomocna, firma odwołała się do Sądu Ochrony Konkurencji i Konsumentów). Kara byłaby wyższa, ale w świetle niezbitych dowodów – podczas przeszukań w firmie i u jednego ze sprzedawców wykryto inkryminowane porozumienia – spółka Inco Veritas podjęła współpracę, zaprzestała nielegalnych działań i pomogła w zbieraniu informacji. UOKiK obniżył więc sankcję o 40%. Firma nie od razu jednak poszła na współpracę. Zapewne zachęciła ją do tego inna kara – jeden z szefów Inco Veritas próbował, już podczas

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kraj

Krzysztof Rutkowski. Wszystko na sprzedaż

Sukces jest wtedy, gdy ja jestem na pierwszych stronach Noc z 2 na 3 lutego. Krzysztof Rutkowski jedzie z Katarzyną W., matką nieżyjącej Magdy, na miejsce, gdzie mają spoczywać zwłoki dziecka. Obiecuje jej, że czynności odbędą się w spokoju, bez świadków. W międzyczasie dzwoni do mediów, zawiadamiając, gdzie i kiedy będzie odkrywać ciało Magdy; na miejsce przyjeżdża telewizja TVN, pomagająca mu w przerobieniu tej tragedii w niekończący się spektakl medialny. Wtedy coś się zacina, Katarzyna W. nie chce wskazać dokładnego miejsca ukrycia zwłok, odmawia odegrania swojej roli, wraca do samochodu. Nie szkodzi. Media są najważniejsze, więc Krzysztof Rutkowski sam z powodzeniem ją zastępuje. Zapewnia, że znalazł ciało. Staje przed kamerą i ogłasza: – Ciało dziecka leży na zewnątrz, na wierzchu, pod drzewem. Mamy pewność, widzimy śpioszki, jest smród ciała, tutaj nie ma wątpliwości. TVN może łatwo stwierdzić, czy tak jest w istocie, reporterka ogląda to miejsce. Na tym jednak się kończy, próba odsłonięcia rzekomego ciała nie następuje (przynajmniej na wizji). Czy dlatego, by nie doszło do telewizyjnej klapy i pokazania przez kamery TVN, że nie znaleziono zwłok dziecka? To przecież byłoby kiepskim newsem… Rutkowski tłumaczy, że nie chcieli rozwijać dziecka, by nie zatrzeć śladów. Wkrótce potem okazuje się, że – delikatnie mówiąc – minął

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kraj

Banki łupią jak nigdy

  Banki w Polsce puchną od pieniędzy. Ten rok jest rewelacyjny, ich zyski są już wyższe niż w całym znakomitym, przedkryzysowym roku 2007. Puchną też portfele zagranicznych udziałowców, bo bardzo zyskowny dla banków był również rok ubiegły, po którym ich właścicielom przesłano na konta wysokie dywidendy. I tylko dla klientów naszych banków niewiele się zmieniło. O kredyty coraz trudniej, oprocentowanie depozytów spada, kredytów rośnie, a za minimalne choćby opóźnienie w spłatach rat czy przekroczenie debetu banki boleśnie biją nas po kieszeni. Lektura skarg na banki, nadsyłanych do Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów, Bankowego Arbitrażu Konsumenckiego czy Komisji Nadzoru Finansowego, sprawia nieprzeparte wrażenie, że cały system korzystania z usług bankowych w Polsce jest skonstruowany tak, by jak najdotkliwiej i jak najbardziej niespodziewanie, z zaskoczenia i możliwie podstępnie wyszarpnąć nam jak najwięcej kasy. Liczy się każdy grosz Pan Marek chciał przelać pieniądze kontrahentowi mającemu rachunek w innym banku. Pomylił się w numerze, płatność nie została zrealizowana. Ale z jego własnego konta ubyło 30 zł, które bank mu zabrał jako „opłatę dodatkową za płatność, której nie można było zrealizować, bo nie podano prawidłowo danych banku beneficjenta”. I jeszcze 10 zł, które bank

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kraj

Jak jest za tym murem?

W polskich więzieniach trwa ciągła wojna między skazanymi i funkcjonariuszami To, do czego doszło w Sztumie, nie zdarzyło się dotychczas w żadnym polskim zakładzie karnym ani chyba w całym cywilizowanym więziennictwie. W wyborczą niedzielę przed południem dyrektor sztumskiego więzienia, ppłk Andrzej G., zostawia w domu na stole list. Pisze w nim: „Nie mam już żony. (…) Albo siebie zabiję, albo kogoś innego”. Z domu zabiera nóż kuchenny z 15-centymetrowym ostrzem, chowa go pod ubraniem. Idzie do więzienia – jego dom stoi niezbyt daleko – strażnicy tylko rutynowo pytają, czy nie wnosi broni, dyrektora przecież nikt nie obszukuje. Dyrektor w niedzielę nie pracuje, dyżuruje jego zastępca. Wizyta szefa nie budzi jednak zdziwienia, bo zdarza się, że w weekendy zagląda do zakładu, by sprawdzić, czy nic złego się nie dzieje. Dalej wszystko przebiega zgodnie z procedurami. Dyrektor idzie na oddział, razem z oddziałowym podchodzi do dwuosobowej celi. Poleca mu ją otworzyć i wyprowadzić drugiego więźnia, sam wchodzi do środka, oddziałowy zamyka za nim drzwi i prowadzi współwięźnia do innej celi. Andrzej G. podchodzi do Józefa S., siedzącego prawdopodobnie na swoim wózku inwalidzkim, i zadaje mu kilkanaście ciosów nożem. Jeden okazuje się śmiertelny, przecina tętnicę szyjną. Po kilkunastu minutach dyrektor

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kraj

Z Volkswagenem tylko tu

Konkurencyjne ceny, wysokie rabaty dla klientów, najwyższy poziom obsługi technicznej Tuż obok ul. Puławskiej, jednej z najbardziej uczęszczanych arterii Warszawy, od 2006 r. przy ul. Gruchacza znajduje się okazały obiekt POL-MOT Auto. Mieści się tu salon samochodowy marki Škoda oraz autoryzowana stacja obsługi Škody i Volkswagena. Przez ostatnie pięć lat wykonywano tu przeglądy i naprawy aut marki Škoda, a uruchomienie w 2009 r. serwisu Volkswagena było kolejnym strzałem w dziesiątkę. Nowa stacja obsługi szybko zyskała popularność wśród właścicieli tych pojazdów. – Zadecydowała o tym zarówno lokalizacja – przy ruchliwej arterii, na obrzeżach wielkiej dzielnicy Ursynów – jak i nadzwyczaj konkurencyjne ceny. Mamy bardzo dobrze wyszkoloną ekipę pracowników, którzy z dużą troską traktują naprawiane samochody. Klientów nam przybywa, cały czas zachęcamy, by wybierali właśnie naszą stację – mówi Krzysztof Machera, dyrektor ursynowskiego oddziału POL-MOT Auto. Skuteczną zachętą jest program promocyjny, trwający od 1 września do końca 2011 r. Każdy, kto w tym czasie zjawi się ze swym volkswagenem w serwisie przy ul. Gruchacza 39 (róg Puławskiej), może skorzystać z Promocyjnego Pakietu Usług Serwisowych. Obejmuje on specjalny rabat na wszystkie usługi: 15%

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kraj

Wielka przyszłość małych browarów

Zaczynamy się odwracać od pseudopiwa produkowanego przez zagraniczne koncerny, które opanowały nasz rynek Piwo warzone w małych, regionalnych browarach zdobywa w Polsce coraz liczniejszych zwolenników. Nie chcą oni pić piwa przemysłowego z wielkich zakładów piwowarskich, które zdominowały i podzieliły między siebie rynek złotego trunku. Tę tendencję wyraźnie już widać w statystykach. Pięć lat temu udział piw z niewielkich browarów stanowił zaledwie 3% całej produkcji w Polsce. Dziś – już ponad 8%. Na Profesjonaliach Piwowarów i Barmanów odbywających się 16 i 17 września w Lublinie mniejsi producenci będą już widoczni, choć być może traktowani trochę jak nieproszeni goście, gdyż imprezę organizuje jeden z trzech wielkoprzemysłowych browarów rządzących naszym rynkiem piwnym. Wciąż ok. 90% piwa produkowanego w naszym kraju powstaje w browarach należących do trzech zagranicznych koncernów: SABMiller (browary Dojlidy, Lech, Tychy), Heineken (Elbląg, Leżajsk, Warka, Żywiec), Carlsberg (Bosman Szczecin, Kasztelan Sierpc, Okocim). Tak duży stopień koncentracji rynku nie występuje w innych krajach europejskich. Któryś z tych trzech potężnych producentów powinien wreszcie wypuścić markę „piwo przemysłowe”. Nazwa byłaby jak najbardziej uzasadniona, bo jest to przecież przemysł spożywczy na wielką

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kraj

Kwaśno w kuflu

Czy Polska może się stać kiedyś drugą Belgią? Jeśli tak, to na pewno nie za sprawą wielkich browarów Może niekoniecznie jest tak, że już pierwszy łyk polskiego piwa jest zarazem łykiem ostatnim, ale nie zmienia to faktu, że jakość złocistego trunku rodem z Polski nie wywołuje uznania naszych piwoszy. Gdy wejdzie się na rozmaite fora poświęcone piwu, widać to wyraźnie. Oto kilka pierwszych z brzegu wypowiedzi: „W koncernach piwowarskich różnorodność zastąpiono nijakością”. „Niektóre knajpy kupują piwo w małych browarach, podłączają pod nalewak Żywca i sprzedają. A ludzie się dziwią, co ten Żywiec taki dobry”. „Duże browary zlikwidowały konkurencję i teraz mogą każdy chłam wpychać”. „Na pytanie, czy Tyskie jest dobre, czy aż tak niedobre, odpowiedź jest tylko jedna. Tyskie jest cały czas wstrętne”. „Łomża? Nie smakowało mi. Blee…”. Można powiedzieć, że o gustach i smakach się nie dyskutuje, ale fakt, że praktycznie nie ma żadnej znanej marki polskiego piwa, której internauci by nie krytykowali, powinien dawać producentom do myślenia. I nie są to wulgarne obelgi, tak typowe dla naszej sieci, lecz często wnikliwe i wyważone opinie, w których przejawia się troska o jakość ulubionego trunku. Widać, że ci ludzie rozmawiają o naprawdę ważnych dla siebie sprawach… A zatem to, czy będziemy pić piwo kiepskie, czy dobre,

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kraj

Buszujący w celi

Jak służby zdobywają informacje w aresztach i więzieniach? Gdy przed paroma tygodniami uniewinnieniem zakończył się proces prof. Jana Widackiego, oskarżonego o nakłanianie do składania fałszywych zeznań na na korzyść groźnych gangsterów, sędzia kierująca składem orzekającym stwierdziła: „Sprawa ta ujawniła szereg nieprawidłowości w aresztach, prokuraturze oraz w korzystaniu z zeznań tzw. skruszonych przestępców”. Okazało się bowiem, że w sprawie prof. Widackiego podstawy oskarżenia były nieprawdziwe, nie trzymały się kupy, konstruowano je wedle oczekiwań prokuratorów, nierzetelnie prowadzących postępowanie. Mówiąc ściślej, proces Jana Widackiego ujawnił zaledwie czubek góry lodowej. W aresztach i więzieniach bowiem rozmaite służby – nie tylko policja czy prokuratura, ale i ABW, CBA, straż graniczna, żandarmeria wojskowa, służba celna, kontrwywiad i wywiad wojskowy – praktycznie buszują, jak chcą. Zdobywają informatorów, podsłuchują rozmowy, namawiają do składania zeznań, zastraszają, przekupują, obiecują nagrody i zwolnienia, organizują prowokacje. Słowem, prowadzą pracę operacyjną pełną parą, czego oczywiście żadna ze służb oficjalnie nie ujawnia. (Podobnych operacji nie może podejmować tylko służba więzienna, która żadnych takich uprawnień nie posiada). Te poczynania często są nieuniknione i niezbędne. W końcu nasza policja niemal połowę informacji na temat funkcjonowania świata przestępczego uzyskuje właśnie w zakładach karnych. Zrobił to, o czym pisał Problem

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.