Wpisy od Tomasz Jastrun

Powrót na stronę główną
Felietony Tomasz Jastrun

Mózg rośnie

Kupiłem pierwszy, gruby tom dzienników Wiktora Woroszylskiego. Zabolała mnie kieszeń, a potem dłoń się ugięła, taki jest ciężki. Pisarz, kolega mojego ojca, sztandarowa literacka postać polskiego stalinizmu. Wtedy był bezwzględny i fanatyczny. Budził strach. Napisał w tych czasach tomik wierszy „Śmierci nie ma”, gdzie, jak ktoś powiedział, wszystko było kłamstwem, począwszy od tytułu. Nieprawda, raczej złudzeniem i wiarą. Dlatego w późniejszych czasach był czołową postacią opozycji – zmiana była szczera, odważna i godna szacunku. Kolejny kolega ojca, który potem stał się moim znajomym; to trochę takie przejście na drugą stronę rzeczywistości. Dziennik Wiktora zaskakuje, ale niekoniecznie na korzyść. Autor o swojej fanatycznej przeszłości nie pisze ani słowa. Zawsze miałem wrażenie, że Wiktor jest jakby usztywniony psychicznie, o czym także mówiła mowa jego ciała, to odbija się też w dzienniku. Jest suchy, brakuje w nim emocji, zwierzenia. To bardziej kronika zdarzeń niż opis własnego życia. A wiele traci dziennik bez tonu osobistego, rozbłysków myśli. Poeta nie napisał w tym dzienniku ani jednego zdania, które pachnie poezją. Woroszylski pochodził z żydowskiej rodziny, o czym nie wiedziałem; na czas wojny przypadło jego dzieciństwo,

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony Tomasz Jastrun

Duchowe piekło

Po latach znowu jadę do Kazimierza nad Wisłą. Podróż szosą na Lublin, na poboczach trwają na wielką skalę prace budowlane, powstaje trasa szybkiego ruchu. Dawno tędy nie jechałem i wszędzie widzę wielkie zmiany na lepsze, czyli „Polskę w ruinie”. I pomyśleć, że zaledwie w dwa lata rządów PiS nastąpił taki skok cywilizacyjny. Cud po prostu. W pobliżu Janowca Magiczne Ogrody, park rozrywki dla dzieci. Chłopcy zachwyceni. Antoś był tu kiedyś z klasą, więc z wielką dumą grał rolę przewodnika. A Kazimierz jak zawsze oszałamia urodą, wzgórze z białymi ruinami zamku i wieża, rynek w ramach dwóch kościołów na wzniesieniach, obok lśni Wisła. To na pewno najładniejsze polskie miasteczko. Nietknięte przez wojnę i dzięki zakazowi wznoszenia nowych domów uratowane przed zniszczeniem przez nędzną architekturę minionego półwiecza. Jest piątek, zbliża się wieczór, ale o dziwo nie ma tłumów. Miasteczko zmieniło się w jeden wielki pokój do wynajęcia, rozmnożyły się restauracje i kawiarnie. Ale nadal działa magia tego miejsca. Zwykle przyjeżdżałem tu na krótko, a wszystkie wspomnienia są dobre i słodkie i układają się warstwami, tworząc wielki tort. Po raz pierwszy byłem tu z rodzicami, mając pięć lat. Tego dnia jak zwykle płynęliśmy drewnianą łódką na pych na drugi brzeg Wisły, na piaskową

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony Tomasz Jastrun

Ptaki już fruną na południe

W niewielkim Braniewie na tle wież bazyliki mniejszej dostrzegam nagle na niebie wielki klucz ptaków odlatujących na południe, jak znak od Boga. Ten widok zostanie mi na zawsze w pamięci. Wyczytałem, dlaczego ptaki, gdy mają pokonać wielkie dystanse, lecą w kluczach. Pierwszy tworzy korytarz powietrzny, który ułatwia lot następnym, szybciej się męczy, więc jest co jakiś czas zastępowany przez inne. Identycznie zachowują się kolarze w grupie. Wszystkie zwierzęta są naszymi bliskimi krewnymi, co tylko czasami chcemy dostrzec. A mój sześciolatek Franio pyta, przekręcając słowo: „A czemu najpierw były dinozrały, a dopiero potem Bóg wyczarował człowieka?”. • Naiwni czekali na wystąpienie Dudy z jego poprawkami ustaw, jakby stąd miało przyjść jakieś wybawienie. A okazało się, że tylko Ziobro nadepnął na odcisk Dudzie, stąd cała wrzawa. Czy tylko dlatego? Czasami mam wrażenie, że Duda na własne życzenie wlazł do przerębli i teraz się w niej szamoce. Wygląda na to, że na razie nadal będzie Dudą, a nie prezydentem Dudą. Trudno jednak wykluczyć, że na tej odrobinie samodzielności, którą teraz wyskrobał, coś kiedyś wyrośnie i będą wetowane najdrastyczniejsze pomysły prezesa. Nie jestem prawnikiem – chociaż mam syna prawnika, nie wrodził się we mnie – nie mam zupełnie głowy do prawa i przyznam

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony Tomasz Jastrun

Na kolejne urodziny

Wieczór autorski w miasteczku G. niedaleko Leszna. Wzruszająca niespodzianka. Pod koniec spotkania dyrektorka biblioteki weszła na salę z tortem czekoladowym z płonącymi świeczkami, sala wstała, a była pełna, i odśpiewała mi „Sto lat”. Tak w małym G. uświęcono moje 67 lat. Serdecznością ludzi się chwalę, wiekiem nie. Kiedy zdążyłem przeżyć te lata? Są trzy osoby z tygodnikiem PRZEGLĄD w ręku, proszą o dedykację na felietonie. Zaskakuje, że nawet w takich małych miasteczkach tygodnik, przecież o nakładzie nie tak dużym, ma gorących czytelników. Wielu czytających pismo mówi, że przekazuje potem numer znajomym, a oni dalej, więc czytających jest o wiele więcej, niż wynosi liczba sprzedanych egzemplarzy. W miasteczku nie ma hotelu, więc śpię w domu znajomych dyrektorki. Gospodyni dzieli w gminie pieniądze z Unii, a gospodarz jest geodetą. Kolacja i rozmowy oczywiście głównie o nieszczęściu, jakie spotkało Polskę. Oburzenie, niesmak i lęk, co to będzie. Podobnie jak w dużych miastach pada pytanie: gdzie są ci wyznawcy PiS? A przecież powszechnie się uważa, że małe miasteczka są matecznikiem tej partii. Gospodarze to kolejni ludzie, którzy mi mówią, że zaczęli myśleć o emigracji. Jak tak dalej pójdzie, znowu będziemy mieć falę wyjazdów z Polski z powodów politycznych. I będzie wyjeżdżać elita tak znienawidzona przez prawych i sprawiedliwych. • Zadziwiająca i coraz głębsza cisza

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony Tomasz Jastrun

Kto ruszy kamień

Zawsze po zagranicznych podróżach dziwi mnie, że w Polsce ludzie notorycznie nie mówią sobie dzień dobry. Myślę o nieznajomych, którzy spotykają się na ścieżce w lesie, na klatce schodowej czy w windzie. Ciekawe są tu różnice kulturowe. W Szwecji zwykle wtedy nic się nie mówi, ale daje znak kiwnięciem głowy i oczami, że akceptuje się nieznajomego. W większości krajów następuje głośne powitanie. Te powitania nieznajomych są ważne, gdyż to odruch serdeczny. Nie znamy się, ale widzimy i akceptujemy, nie mamy złych zamiarów. W Polsce przy takim spotkaniu jest milczenie, oczy są spuszczone lub skierowane na bok albo patrzymy na siebie wilkiem. Ta tylko pozornie błaha rzecz ma poważne konsekwencje. Jest u nas przez to zimniej. Potwierdzają to badania, które mówią, że Polacy przodują w Europie w braku zaufania do siebie nawzajem, do instytucji i do państwa. A przecież potrzebujemy znaków braterstwa. Ilekroć wbrew naszemu obyczajowi mówię dzień dobry nieznajomym na leśnej ścieżce czy wchodząc do windy, dostaję skwapliwą odpowiedź. • W pobliżu robotnicy budują dom jednorodzinny. Więc hałasy. I to ich gadanie. Ci ludzie są zanurzeni po uszy w gęstym sosie wulgaryzmów i świntuszenia. I jakby więcej nic. Gdybym ich zapytał o politykę, pewnie by odpowiedzieli, że polityków p… Pan Tomek też jest robotnikiem, przy okazji alkoholikiem, wiele w nim polskiej autodestrukcji, ale czyta książki

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony Tomasz Jastrun

Macki

Znajoma z Siedlec pisze: „Od 20 lat obsługuję stoisko na dorocznych tragach rolniczych. Jest tu scena, stadion sportowy, na scenie wręczają nagrody najlepszym wystawcom, hodowcom zwierząt. Ale teraz jest coś nowego. Dobiegają dźwięki orkiestry wojskowej, hymn państwowy i pieśni patriotyczne. Wszędzie wojskowe ciężarówki i ludzie w mundurach. Wałęsają się jakieś dziewczyniny w buciorach wojskowych i z papierosem w ustach. Potem dowiedziałam się, że to były oddziały obrony terytorialnej. Od razu nasuwa się myśl, że te oddziały mogą być kiedyś wykorzystane przeciwko nam. Co oni tam robili?”. Są tysiące takich zdarzeń we wszystkich dziedzinach naszego życia, nikt nie ma oglądu całości. Widać na razie tylko macki, to pełzający nacjonalizm, w ślad za nim idzie zawsze dyktatura. Ciągle liczę na to, że, jak w Polsce bywa, będzie to raczej dyktaturka. • Na chwilę wpadam na kanał TVP Info, wystrzegam się tego, bo potem jestem chory z niesmaku. Poraża skala kłamstwa i manipulacji. I ten jad. Bruksela jako imperium zła. Cała ta formacja jest nie tylko podła, ale też durna. Wyprowadzą Polskę z Unii i nawet powieka im nie drgnie, będą potem krzyczeć, że nareszcie zrzuciliśmy kajdany. Od biedy rozumiem, że w Turcji Erdoğan jak każdy dyktator szuka wroga i znajduje

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony Tomasz Jastrun

Las Birnam ruszył

To, co zrobiliśmy z rocznicą sierpnia, jest haniebne. Byłem w czasie tego strajku w stoczni, pamiętam, jak niezwykłe było to wydarzenie, jaki dramat, ilu pięknych ludzi, ile niezwykłych zdarzeń. Wracaliśmy z Gdańska samochodem. Jestem prawie pewien, ale głowy bym nie dał, że oprócz mnie byli w wozie Ryszard Kapuściński, Janusz Głowacki i Tomek Łubieński. Ryszarda i Janusza już nie ma, są ich książki. Tomek ciężko ranny na życie. Zanotowałem potem: „Wyjeżdżamy samochodem z Gdańska. Oszołomieni i nie do końca wierzący, że to wszystko było naprawdę. Na granicy miasta patrol milicyjny obserwuje przez lornetkę numery rejestracyjne samochodów. Straszne, wymarłe stacje benzynowe. W małym miasteczku ludzie mówią, że niedawno była branka mężczyzn do wojska. Noc. Wpadamy nagle w oko ulewy, ale jej szaleństwo jest optymistyczne. Po obu stronach szosy wyrósł las. Rozkołysany, groźny, ale nam przyjazny”. Napisałem potem o tym strajku reportaż pod tytułem „Las Birnam ruszył”. • W nowej szkole nie będzie wychowania seksualnego. Bo seks to grzech, im mniej o nim, tym lepiej. Ale nie będzie to miało większego znaczenia w edukacji seksualnej młodych. Wszystko jest już w internecie. Na dobre i na złe. Wiele informacji jest bezpruderyjnych i fachowych. Proponuję choćby wpisać hasło „penis” w Google. Są fotografie

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony Tomasz Jastrun

Ze Szwajcarii do Polski

Małe szwajcarskie miasteczko. Sielsko, anielsko, dostatnio, każdy centymetr tego świata zadbany, ostrzyżony, wymyty i wypieszczony. Kiedy idę na spacer, widzę roboty strzygące trawę, suną bezszelestnie po trawnikach wielu posesji jak żółwie. Wkrótce ten wynalazek dotrze do Polski. Wcześniej w Izraelu uderzyło mnie, że tam prawie już nie ma tradycyjnych rowerów, są te na małych kółkach, z akumulatorem, który napędza elektryczny silniczek, wtedy nie trzeba pedałować. To także wkrótce opanuje Polskę. Oczywiście te akumulatorki są powszechnie kradzione, więc rowerzyści zabierają je ze sobą, kiedy schodzą z roweru. Wiele się zmienia w świecie, ale natura człowieka nie. • Berno, stolica Szwajcarii, niemałe miasto, a taki spokój, nawet tam, gdzie tłok, nie ma napięcia, które jest w Polsce czy we Włoszech. Chciałoby się powiedzieć: tak procentuje brak wojen od stuleci. Ale przecież Niemcy zostały przemielone przez dwie wojny światowe, a ta społeczność wydaje się już zdrowa, duchowo harmonijna i spokojna. Klęska i jej upokorzenia nie muszą prowadzić do choroby duszy, jeśli po traumach następuje czas dobrobytu. Tak się stało w Japonii. Straszne rzeczy się dzieją, gdy klęska i jej upokorzenia łączą się z kryzysem ekonomicznym, jak w Niemczech w latach 20. Polska dostała po zaborach chaos 20-lecia, klęskę wojny, stalinizm, biedę

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony Tomasz Jastrun

Z Toskanii do Szwajcarii

Nasze dzieci nadzwyczaj dobrze zniosły Florencję, chociaż nie są wrażliwe na piękno architektury, tego trzeba się uczyć jak języka. Potrzebne są więc lata. Kiedy patrzyłem na katedrę Santa Maria del Fiore we Florencji, w blasku i w cieniu jej piękna i ogromu byłem bliski, by uwierzyć w Boga, ale niewystarczająco blisko. Potem miasto Lucca – zaułki, stare kościoły i niespodziewanie rzeźba Igora Mitoraja na centralnym placu. Pamiętam, że dwa lata temu jej nie było. Potężna, mocna, jakby stała tu od stuleci. Niezwykły polski znak w tym niezwykłym mieście. Poczułem nagle dumę narodową, chociaż dzięki PiS jestem coraz mniej patriotą. A taka duma jest właściwie idiotyzmem – jaką ja mam zasługę w tym, że Mitoraj miał taki talent. Jego gigantyczne, wydrążone i niekompletne głowy przypominają antyczne posągi okaleczone przez czas, dlatego tak pasują do włoskich miast. Ciekawe, że głowy Mitoraja zawsze mają usta rzeźbiarza, są jak podpis artysty. Do Pizy jedziemy bez GPS, zepsuło się ładowanie. Jak bez ręki. Uzależniliśmy się już od tego cudownego urządzenia. Mijamy granicę miasta, gdy nagle powietrze jakby zgęstniało. Ciemnoskóry osobnik biegnie z dużym pakunkiem, z miną jakby uciekł z więzienia, inni przepychają się z żołnierzami.

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony Tomasz Jastrun

Toskania

Zbliża się wieczór, temperatura ponad 40 stopni, faluje miodowe powietrze. Duży, kamienny dom na wzgórzu, widoki zapierają dech w piersi. Przyjechaliśmy tu kilka godzin temu. Kręta, wąska droga, czasami bardzo stroma, na jeden samochód. Nie wiem, co się robi, gdy ktoś jedzie z naprzeciwka, nie ma gdzie zjechać. Chyba zaciągnąłbym ręczny hamulec i dał nogę. Posiadłość należy do zamożnych Polaków, wynajęli ją nam i naszym miłym warszawskim sąsiadom. Dom stary, gustownie urządzony, wiele pokoi, kilka łazienek. Na terenie posiadłości winnice, sad oliwny i drzewa brzoskwiniowe. Pola czosnku pachną… czosnkiem. Nieco wyżej spory basen z błękitną wodą. Czerwieni się kort tenisowy, ale trzeba poczekać, aż spadnie temperatura. Słyszę stukot, to nasze dzieci grają w ping-ponga. Wielki koncert cykad. Woda w basenie w sam raz, lekkie podmuchy wiatru dają ochłodę. Na pobliskim wzgórzu ruiny zamku. Jakiś paralotniarz jak wielki motyl kołuje nad nimi. Już wieczór, słońce zachodu różowi wzgórza, z drugiej strony lampa pełnego księżyca. I trochę chłodniej, lekkie podmuchy wiatru jak z klimatyzatora. Krótki tenis, bo już nie widać piłek. Basen podświetlony, pływanie w błękicie z widokiem na księżyc i na oświetlone wieże zamkowe. Nietoperze latają

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.