Bandyci i ofiary

Bandyci i ofiary

Wymiar sprawiedliwości zupełnie nie jest zainteresowany ochroną świadków, ochroną pokrzywdzonych Rozmowa z Krzysztofem Orszaghiem – Gdyby nie śmierć Joli Brzozowskiej, siostry twojej żony, byłbyś normalnym człowiekiem zajmującym się swoimi, normalnymi sprawami… – Nadal jestem zwykłym, mam nadzieję, normalnym człowiekiem. Ale rzeczywiście, gdyby nie śmierć Joli, nie byłoby Stowarzyszenia, nie byłoby prawdopodobnie ruchu społecznego, który spowodował zauważenie problemu ofiar przestępstw, przemocy. Stowarzyszenie upodmiotowiło ofiary przemocy. Zwróciło uwagę na ich problemy – od pierwszej chwili po zdarzeniu aż do procesu sądowego i do tego, co jest potem. – Co było wcześniej: dowiedziałeś się, że Jola została zamordowana, czy też wcześniej cię aresztowali? – Dowiedziałem się, że Jola została zamordowana i natychmiast zostałem zatrzymany. – Jako podejrzany? – Tak. Z artykułu 148. – Długo byłeś w areszcie? – Blisko 60 godzin. – Z bandytami? – Sam byłem traktowany jak bandyta. To była zima, był wtedy straszliwy mróz. Zabezpieczono moją odzież do badań i przebrano mnie w więzienny drelich. Ponieważ byłem przetrzymywany w policyjnej izbie zatrzymań na Chodeckiej, a przesłuchiwano mnie na Cyryla i Metodego, więc wożono mnie radiowozem z jednego miejsca na drugie. I tak, w kajdankach, w więziennym drelichu, boso – bo buty też zatrzymano do badań – musiałem iść po ulicy, po schodach. W styczniu. – To była też głupota policjantów, którzy uznali, że to ty byłeś mordercą i nie badali innych śladów… – Oni nie chcieli przyjąć ode mnie żadnych informacji. To wszystko działo się w roku 1996, wtedy w Polsce niewiele osób miało telefony komórkowe. Moja sytuacja materialna w tamtych czasach była dobra i byłem jednym z nielicznych, który miał taki telefon. Bandyci zabrali go z miejsca zbrodni, a także pagery. Więc mówiłem policjantom, że można telefon komórkowy namierzyć, że można sprawdzić, czy ktoś nie korzysta z pagerów. Wtedy młoda pani asesor zbyła mnie pytając: “Na czym panu bardziej zależy, na młodej dziewczynie, która zginęła, czy na tych zabawkach?”. Jak się okazało, sprawcy próbowali korzystać z komórki już w dwie godziny po zbrodni. A ja sam, jeszcze tego samego dnia, w którym mnie wypuszczono, ustaliłem, w jakim kwadracie, a właściwie trójkącie, ulic przebywają sprawcy. Dotarłem do pewnej osoby z Centertelu, która na bieżąco informowała mnie o ruchach tego telefonu. – Policji to nie interesowało? – Nie. Potem, kiedy te informacje zaczęli przyjmować, najbardziej ich interesowało nie to, gdzie jest telefon, tylko kto przekazuje mi informacje na jego temat. – Cały czas uważali cię za podejrzanego? – Cały czas. Mój telefon był na podsłuchu. I w tej chwili, z perspektywy czasu, bardzo to sobie cenię. – Dlaczego? – Bodajże 18 lutego rano powiązałem sobie informacje, które zdobyłem. Już wiedziałem, gdzie mieszka, jak się nazywa, gdzie pracuje jeden ze sprawców morderstwa. Wtedy myślałem, że to zabójca, potem się okazało, że to był paser. Więc zaraz potem zadzwoniłem do mojego kolegi hydraulika. Wpadłem na pomysł, że następnego dnia rano wybierzemy się tam razem. Że on pójdzie jako hydraulik, mówiąc, że coś przecieka. Że pójdziemy od niego do mieszkania i, co tu dużo mówić, zrobimy u niego… -… przeszukanie? – I przesłuchanie. – Nie baliście się? Że zawoła kolegów-bandytów, że zacznie do was strzelać? – Było nas dwóch. A poza tym, byłem zdeterminowany. Byłem w tamtym czasie w stanie pokonać każdego. Przecież już pierwszego dnia po wyjściu z aresztu wiedziałem, w jakim trójkącie ulic na Gocławiu mieszkają sprawcy. Policji to nie przekonywało – mnie tak. Zainteresowałem się również losem skradzionych podczas napadu pagerów. Używano ich! Więc załatwiłem sobie drugi pager, o takim samym numerze przywoławczym co skradziony. W ten sposób ja dostawałem te same informacje, jakie dostawał sprawca. – A policja? – Dopiero dwa tygodnie później poprosili mnie o ten pager… A ja już wiedziałem o bandytach sporo: gdzie mniej więcej mieszkają, że są młodymi ludźmi, że przynajmniej jedno z nich ma studniówkę… Znałem ich pseudonimy – „Osa” i „Gołąb”. Z pagera. Przesyłali sobie informacje… Trzeci, „Yogi”, nic nie przesyłał. Bo jakby to zrobił, od razu byśmy go złapali. Znaliśmy go, pracował wcześniej u nas… W każdym razie, jeden z nich, ten kelner,

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 19/2000, 2000

Kategorie: Wywiady