Baranowska rusza na Kanczendzangę

Baranowska rusza na Kanczendzangę

Próba zdobycia trzeciej góry świata to najpoważniejsze dotychczas wyzwanie, z jakim zmierzy się polska himalaistka Kiedy pod koniec 2008 r. rozmawiałem z Kingą Baranowską o jej planach wspinaczkowych na nadchodzący sezon, wiadomo było, że w grę wchodzą tylko dwa szczyty ośmiotysięczne – Kanczendzanga (bo jeszcze niezdobyta przez żadną alpinistkę z Polski) i Mount Everest (bo najwyższy i jeszcze niezdobyty przez Kingę). – Dlaczego wszyscy namawiają mnie na ten Everest? – mówiła nasza himalaistka, która nie bardzo paliła się do atakowania najwyższego szczytu świata, uważając, że pod względem sportowym jego zdobycie nie jest tak wielkim wyczynem, by należało się do tego śpieszyć. Warto jeszcze dodać, że ekspedycja na Everest jest kosztowna oraz czasochłonna, a i sławy specjalnej nie przyniesie (chyba że wejdzie na niego ktoś znany i niebędący alpinistą, jak dziennikarka Martyna Wojciechowska), bo szczyt już padł łupem czterech pań z naszego kraju, a w ogóle weszło na niego ponad półtora tysiąca ludzi, z których najstarszy miał 76 lat. Aż się nie chce wierzyć, że 30 lat i kilka miesięcy temu Wanda Rutkiewicz była pierwszą Europejką na Evereście (przed nią górę zdobyła tylko Japonka i Chinka). Wejść i bezpiecznie wrócić Stanęło więc na Kanczendzandze, trzecim szczycie świata. Pytanie jednak, z kim atakować tę potężną górę. Na Kanczendzangę wybiera się niewiele wypraw, szczyt jest niebezpieczny i trudno dostępny. Leży we wschodniej części Himalajów, odseparowany od pozostałych dziewięciu himalajskich ośmiotysięczników i najbardziej oddalony od nepalskiej stolicy, Katmandu, skąd startuje większość wypraw w góry najwyższe i gdzie na początku kwietnia przyleciała Kinga Baranowska. Do bazy pod szczytem trzeba wędrować ponad dwa tygodnie. „Droga prowadzi przez bardziej dziki teren niż ten, który przemierza się, idąc pod Lhotse czy Everest”, pisał Jerzy Kukuczka, który wraz z Krzysztofem Wielickim był pierwszym polskim zdobywcą Kanczendzangi, i to od razu w zimie (obaj później zdobyli Korone Himalajów i Karakorum osiagając wszystkie czternaście ośmiotysięczników). Okazało się, że Polka ruszy na trzeci szczyt Ziemi z silną grupą wspinaczy z Hiszpanii. Zna ich bardzo dobrze, bo jesienią ub.r. zdobyła wraz z nimi Manaslu. – Wcale nie musiałam ich namawiać, by towarzyszyli mi w wyprawie. Już mieli w planie wejście na Kanczendzangę w tym roku – mówi Kinga Baranowska. Wśród wspinaczy z Hiszpanii jest Baskijka Edurne Pasaban (ur. w 1973 r.), jedna z najlepszych himalaistek świata, która zdobyła 11 z 14 ośmiotysięczników. Razem z o dwa lata młodszą Kingą tworzyłyby najładniejszy team wspinaczkowy w górach wysokich, ale nie będą szły w jednej parze. Kanczendzanga jest zbyt groźna, by stawiać sobie efektowne cele w rodzaju „pierwsze wejście kobiecej dwójki”. Tu chodzi o to, żeby pokonać górę i bezpiecznie wrócić. Ci, co zostali Polacy mają niemały udział w podboju Kanczendzangi. Jako pierwsi zdobyliśmy jej wierzchołek południowy (8500 m) oraz środkowy (8490 m), no i główny, w zimie. Na zboczach góry został wtedy niestety najlepszy przyjaciel Jerzego Kukuczki, wybitny wspinacz Andrzej Czok (wcześniej w górach zginął także brat Andrzeja Czoka), który dotarł na wysokość 7900 m i wyczerpany zszedł do obozu III (7400 m), gdzie zmarł na obrzęk płuc. „Andrzeja opatulonego w śpiwór i płachtę biwakową przeciągamy na krawędź szczeliny. (…) Andrzej leży, nie potrafię pogodzić się z tym, że już nigdy nie wylezie z tego śpiwora i nie ruszy w górę. (…) Opuszczamy Andrzeja delikatnie na linach w głąb szczeliny, układamy na nim jego czekan z napisem, do kogo należy, zasypujemy to miejsce okruchami lodu i śniegiem”, pisał Jerzy Kukuczka w swojej książce „Mój pionowy świat”, która ukazała się już po jego śmierci. – Pomoc nie przyszła w porę, mimo iż koledzy dwukrotnie ruszali z tlenem w górę. Być może, gdyby były butle z tlenem w obozie III, nie doszłoby do tragedii. Być może, gdyż podanie tlenu wysoko w górach nie gwarantuje powodzenia. Trzeba jeszcze sprowadzić chorego niżej. Jeśli jest w stanie schodzić samodzielnie z butlą na plecach lub ktoś może nieść butlę i schodzić obok, to jest szansa – komentował ten wypadek Krzysztof Wielicki. Ostatnia góra Wandy Rutkiewicz Kanczendzanga, dotychczas tylko dwa razy pokonana przez kobietę, stanowi z pewnością najpoważniejsze jak dotychczas wyzwanie dla Kingi Baranowskiej. W pięknym stylu zdobyła

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 14/2009, 2009

Kategorie: Sport