Bartosz na lokomotywie dziejów

Bartosz na lokomotywie dziejów

Pisanie o książce Juliana Bartosza to zadanie katorżnicze. Wymyka się on bowiem każdemu szablonowi. I nie ma takiej ramy, w którą można by go wkleić i po prostu opisać. Raz, że Bartosz to dziennikarz pełną gębą, ale żeby tylko. Wrocławski redaktor to w jednym ciele niepokorny watażka i wrażliwy humanista. A dwa, że w przeciwieństwie do większości kolegów po fachu potrafi nie tylko zgrabnie i dotkliwie dołożyć, ale ma też ogromną wiedzę w dziedzinie, która zwłaszcza w Polsce powinna być szczególnie doceniana. Bartosz jest bowiem jednym z niewielu dziennikarzy niemcoznawców. Pasjonatem tej tematyki, w której jest dziś niekwestionowanym ekspertem. Gdy więc ktoś taki jak on bierze się do podsumowania drogi zawodowej i puszcza do obiegu książkę „Ostatnie zapiski zgryźliwego dogmatyka”, w której opisuje liczne przypadki, wpadki i wypadki zawodowe w obu dziedzinach, które były i są jego pasją, to zamiast recenzji można tylko napisać tak: Czytelniku, kup to dzieło i sam przeczytaj. Każdy, niezależnie od poglądów politycznych, znajdzie w tej biograficznej autoanalizie wątki ocierające się o własne doświadczenia. Czy to z polskiego Października 1956 r., czy to z karnawału „Solidarności” lub stanu wojennego. A młodsi z czasu już po zmianie ustroju. Książka ma bowiem nie tylko charakter wspominkowy, obejmujący prawie 60 lat Bartoszowego pisania, ale pełna jest dygresji politycznych i społecznych. Autor uważa się za gazeciarza z ambicjami nie tylko do opisywania i objaśniania rzeczywistości, lecz także do tego, by ją choć odrobinę zmieniać. I próbował zmieniać albo jego zmieniali. Do zmiany ustroju musiał zmienić pracę pięciokrotnie, a już w czasach demokracji i wolności prasy eliminowano go z pisania sześciokrotnie. We wrocławskiej „Gazecie Robotniczej” przeszedł drogę od terenowego reportera do redaktora naczelnego. I był nim w najtrudniejszym czasie, bo od jesieni 1980 r. do 14 grudnia 1981 r. Później założył tygodnik „Sprawy i Ludzie”, którym kierował do 1990 r., a przez cztery kolejne lata wydawał go prywatnie jako miesięcznik. Dłużej nie dał rady, poszedł więc pracować dla Niemca, czyli do „Neues Deutschland”, z którym współpracuje do dziś. Jak sam wyliczył, napisał dla nich już ponad 1000 tekstów. W ten sposób procentuje mu więc doktorat z historii Niemiec obroniony na Uniwersytecie Wrocławskim. Bardziej go jednak ciągnęło w stronę polskiej polityki. Był członkiem partii, ale chodził własnymi ścieżkami. Choćby wtedy, gdy publicznie odmówił wejścia do egzekutywy KW PZPR we Wrocławiu, dopóki będą w niej dwaj sekretarze wykorzystujący swoje funkcje do celów prywatnych. Albo wtedy, gdy pisał Alfredowi Miodowiczowi przemówienie na otwarcie obrad Okrągłego Stołu, w którym było żądanie zniesienia cenzury. Powtórzył to później, gdy brał udział w obradach podstolika prasowego przy Okrągłym Stole. Wiedział, jako redaktor naczelny, co mówi. W latach 1982-1990 liczba ingerencji cenzury w tygodniku „Sprawy i Ludzie” przekroczyła 3 tys. Warto też wspomnieć, że książka jest ilustrowana świetnymi rysunkami Marka Polańskiego. I na koniec jeszcze cytat z Bartosza: „Zdecydowana większość obecnego dziennikarstwa moim zdaniem nie chce, nie umie lub nie może skorzystać z wolności. Ta większość poddała się nieformalnej cenzurze wykonywanej przez wydawców i partie polityczne”. I nad tym naprawdę warto się zastanowić. Julian Bartosz, Ostatnie zapiski zgryźliwego dogmatyka, Oficyna Wydawnicza ATUT – Wrocławskie Wydawnictwo Oświatowe, Wrocław 2009 Share this:FacebookXTwitterTelegramWhatsAppEmailPrint

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2009, 46/2009

Kategorie: Książki