Bestseller prof. Kępińskiego

Bestseller prof. Kępińskiego

Dzieła genialnego uczonego i lekarza znów wzbudzają
poważną dyskusję naukową

40 lat temu, w maju 1972 r., zmarł prof. Antoni Kępiński, wybitny krakowski psychiatra – lekarz i uczony, uznany twórca szkoły naukowej. Był postacią budzącą niezwykłe zainteresowanie w swoim środowisku – lekarzy i studentów oraz pacjentów składających się na zbiorowisko ludzkie w szczególny sposób twórcze w swym cierpieniu. Wśród byłych więźniów obozów koncentracyjnych, zwłaszcza „oświęcimiaków”, wypełniał obowiązki lekarza i badacza. Ale sławny i powszechnie uznawany stał się jako autor kilkunastu pośmiertnie wydanych książek naukowych i eseistycznych, które, wznawiane przez Wydawnictwo Literackie, zdobyły nieprawdopodobną popularność i do dziś znajdują nowych odbiorców.
Postać, działalność i dzieło profesora stały się także ostatnio, w rocznicę śmierci, przedmiotem kilku interesujących sympozjów i spotkań środowiskowych. Wzbudziły znowu poważną dyskusję naukową i – co charakterystyczne – debatę wśród aktywnych intelektualnie dawnych i obecnych pacjentów klinik psychiatrycznych.
Uczestniczyłem w tych spotkaniach jako człowiek, który dość blisko znał się z Antonim Kępińskim, ale nie jako pacjent ani nie jako człowiek z jego kręgu przyjacielskiego, ani też, oczywiście, jako ktoś kompetentny w przedmiocie dyskusji.

PATRIOTYCZNY ŻYCIORYS

W rozważaniach autorów uczonych referatów oraz dyskutantów wyczuwało się czasem podskórne niedomówienia czy raczej ukryte spory, nie tylko o naukowe i lekarskie metody profesora. Raczej o to, w czym niemało ludzi nauki, zwłaszcza na Uniwersytecie Jagiellońskim, lubi się pogrążać – o osobiste poglądy bohatera spotkań i jego postawę w czasach Polski Ludowej. Nie mam ani odpowiedniej wiedzy, ani ochoty, aby w tych sporach brać udział, ale mogę przedstawić kilka informacji, które nie ujawniły się w ostatnich dyskusjach lub przybrały postać bałamutną, a które powinny być publicznie zaprezentowane.
Zetknąłem się z profesorem (a wcześ-
niej docentem) Antonim Kępińskim najpierw jako człowiek zaangażowany w pierwszej połowie lat 60. w popaździernikowe życie publiczne Krakowa.
Antoni Kępiński, człowiek z wielkim patriotycznym życiorysem – więzień hiszpańskiego obozu koncentracyjnego i żołnierz Polskich Sił Zbrojnych w Anglii – zwykle stroniący od publicznych deklaracji politycznych, czynnie uczestniczył (wraz z wybitnym chirurgiem, a w przeszłości żołnierzem AK, prof. Józefem Boguszem) w życiu środowiska byłych więźniów KL Auschwitz. Obaj zajmowali się nadzwyczaj ofiarnie nie tylko stanem zdrowia psychicznego i fizycznego ludzi, którzy przeszli piekło, lecz także utrwalaniem ich wspomnień oraz organizowaniem badań naukowych nad zagadnieniem obozu koncentracyjnego i jego ofiar. A ponieważ hermetyczne środowisko „oświęcimiaków” skupiało się głównie wokół swego obozowego lidera i powojennego opiekuna, premiera Józefa Cyrankiewicza, profesorowie też mieli bliski z nim kontakt. Siłą rzeczy rzadziej, choć dość regularnie, był to kontakt bezpośredni, zwykle na przyjacielskich, zamkniętych spotkaniach „oświęcimiaków” w Krakowie, częsty natomiast za pośrednictwem najbliższych krakowskich przyjaciół Cyrankiewicza, m.in. Lucjana Motyki, Wandy Marossányi i dr. Stanisława Kłodzińskiego (seniora), także dzielnych uczestników obozowego ruchu oporu.
Spotkania „oświęcimiaków” i ich życiowa solidarność wywoływały zainteresowanie działaczy politycznych Krakowa i różne opinie, nieraz niechętne, ze strony komunistów, nieprzyjaznych Cyrankiewiczowi jako przedwojennemu, okupacyjnemu i powojennemu liderowi krakowskich socjalistów – Polskiej Partii Socjalistycznej.
Lucjan Motyka nieraz zabierał mnie na takie spotkania, jednak chyba nigdy z udziałem Józefa Cyrankiewicza. I na nich zetknąłem się po raz pierwszy z doc. Antonim Kępińskim. (Byłem wtedy najbliższym współpracownikiem Motyki, jako 30-latek, I sekretarz krakowskiego Komitetu PZPR).
W wielu spotkaniach „oświęcimiaków” brał też udział mój przyjaciel z polonistyki UJ, Jan Masłowski, który spisywał i redagował ich wspomnienia i sam pisał na ten temat interesujące książki. Jest zresztą współautorem (razem z Andrzejem Jakubikiem) pionierskiej książki „Antoni Kępiński – człowiek i dzieło”. Jaś Masłowski często później mawiał do mnie: „Jesteśmy ostatnimi ofiarami Oświęcimia. Ja, bo spisuję te wspomnienia, i ty, bo je wydajesz”.

REKORDOWE TEMPO

Po raz drugi zetknąłem się z Antonim Kępińskim zaraz po moim powrocie do Krakowa, na początku 1971 r., kiedy objąłem dyrekcję Wydawnictwa Literackiego. Jedną z pierwszych spraw, w których podjąłem decyzję, była inicjatywa wydawnicza ówczesnej szefowej sekretariatu WL, niezapomnianej, wielkiej damy, Wandy Marossányi, która podobnie jak
dr Stanisław Kłodziński była długoletnią, bo od przedwojnia, przyjaciółką Antoniego Kępińskiego. Proponowała, ba, wręcz domagała się szybkiego wydania jego książki – zbioru niezwykłych esejów o życiu i psychice człowieka. Argumentacja Wandy Marossányi była następująca: jest to rzecz znakomita, choć nie całkiem mieści się w profilu Wydawnictwa Literackiego. Kępiński to uczony i człowiek wybitny (o czym nie trzeba było mnie przekonywać), oryginał wielkiej mądrości i odwagi, ale mający na Akademii Medycznej także spore grono ludzi niechętnych, nierozumiejących jego sposobu traktowania pacjenta, sprzeciwiających się jego profesurze, intrygujących przeciw niemu również pod płaszczykiem ideologicznym. Różnymi też sposobami próbuje się utrącić wydanie jego pierwszej książki naukowej, złożonej od dawna w Państwowym Zakładzie Wydawnictw Lekarskich w Warszawie, a będącej warunkiem mianowania go profesorem. Wanda Marossányi proponowała więc, abyśmy błyskawicznie wydali inną jego książkę w WL, co także pozwoliłoby formalnie wypełnić ten warunek awansu. Dodała przy tym, że może to być wyścig z życiem. Kępiński bowiem był już śmiertelnie chory.
Szybko przeczytałem książkę, zachwyciłem się jej mądrością i społeczną wartością. Wydawało mi się, że może wielu ludziom pomóc żyć. Zleciłem, jeżeli dziś dobrze pamiętam, redaktorowi Józefowi Pociesze, wybitnie zdolnemu edytorowi erudycie, używanemu w WL do zadań niecodziennych, szybkie przygotowanie książki do druku. Termin określiłem na początek roku 1972, co w ówczesnych warunkach było tempem rekordowym. Żeby formalnie zmieścić książkę w profilu wydawniczym WL, powołałem specjalną serię eseju naukowego, nazwaną od stylu okładki serią „z móżdżkiem”. Znalazły się w niej później m.in. oryginalne i wybiegające śmiało w przyszłość rozprawy naukowe prof. Jana Trąbki z pogranicza biologii i psychologii czy niezwykle zdolnego fizyka z dramatyczną przeszłością wojskowo-polityczną, gen. dr. Juliusza Hübnera.
Kiedy w PZWL dowiedziano się, że WL umieściło Kępińskiego w planie wydawniczym na 1972 r. i nie ma z tym żadnych kłopotów, odblokowano i tam prace nad jego „Psychopatologią nerwic”. Oficjalna informacja, że dwie książki znajdują się w fazie produkcji, pozwoliła przewodniczącemu Rady Państwa, a był nim wówczas odsuwany już stopniowo od władzy Józef Cyrankiewicz, na podpisanie nominacji profesorskiej. Cyrankiewicz podjął także przysługującą jego urzędowi decyzję o wysokim odznaczeniu dla już profesora Antoniego Kępińskiego, które wręczono mu w marcu 1972 r.

PIERWODRUK

W kwietniu 1972 r., miesiąc przed śmiercią, przebywający już trwale na szpitalnym łożu profesor zadedykował kilku przyjaciołom pierwsze egzemplarze „Psychopatologii nerwic”.
Trzy dni przed jego śmiercią Wanda Marossányi zaniosła mu do szpitala pierwodruk, jeszcze nieoprawiony, „Rytmu życia” i położyła na jego piersi. Powiedziała mi po powrocie ze szpitala, połykając łzy (a była to jedna z najdzielniejszych kobiet, jakie znałem, odznaczona Orderem Virtuti Militari), że przyjął książkę bez słowa, ale w jego oczach ukazała się iskierka radości. Kilka godzin po śmierci Antoniego Kępińskiego goniec z drukarni UJ przyniósł do kliniki pierwsze, już oprawione, autorskie egzemplarze książki. Tak więc chyba możemy powiedzieć, że za życia profesora wyszły dwie (a nie jedna) jego książki.
Kiedy ówczesny, bardzo młody kierownik Wydziału Kultury KC PZPR, Jerzy Kwiatek, przeczytał „Rytm życia”, który mu posłałem, zadzwonił do mnie i powiedział: „Mam do ciebie pretensję – dlaczego tak niezwykłą i potrzebną ludziom książkę wydałeś w nakładzie zaledwie 5 tys. egzemplarzy?”. Gdybym porwał się na większy nakład, druk musiałby czekać na swą kolejkę co najmniej rok dłużej. Drukarnia UJ wykonywała mi zamówienia poza planem, ale tylko w niewielkich nakładach.
W czerwcu następnego roku ukazało się drugie wydanie „Rytmu życia”, już w 10 tys. egzemplarzy, aby natychmiast zniknąć z księgarni, więc wydrukowano w następnych latach znowu
10 tys., i znowu 10 tys… Tak zaczął się żywot bestselleru, a równocześnie otworzył się sezam innych rękopisów przygotowywanych już od dawna przez tego niezwykłego, obdarowanego geniuszem uczonego i lekarza, wielkiego naszego Współczesnego.

Wydanie: 2012, 38/2012

Kategorie: Książki
Tagi: Andrzej Kurz

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy