Bezprawie

Kuchnia polska

Wiadomość, że Związek Artystów Scen Polskich stracił na obligacjach Stoczni Szczecińskiej 9 mln zł, stała się wiadomością sensacyjną. Nie dlatego, że artyści sceniczni stracili, bo traci teraz prawie każdy, ale dlatego, że aktorzy zajmują się czymś takim jak zakupywanie obligacji plajtującej stoczni. „My nie znamy się na pieniądzach, znamy się na sztuce”, powiedział prezes ZASP, Olgierd Łukaszewicz, i przynajmniej w tym pierwszym ma niewątpliwą rację.
Sytuacja ZASP-u jest jednak tylko drobnym odpryskiem patologii, jaka drąży system finansowania kultury. Teraz słyszymy, że bankructwo ZASP-u może pociągnąć za sobą upadek domu aktorów weteranów w Skolimowie, a także zniszczenie działu dokumentacji teatralnej – bezcennego źródła wiedzy o teatrze, utrzymywanego również przez ZASP. I dopiero plajta ZASP-u ożywiła w tej sprawie resort kultury, który dotąd pozostawiał owe instytucje na garnuszku nieznających się na pieniądzach aktorów.
Nie winię panów Łukaszewicza i Kaczora za to, że zajmują się spekulacjami pieniężnymi, o czym nie mają pojęcia, ponieważ zmusił ich do tego rząd. Najpierw prawicowy, a teraz lewicowy, mówiące wszak jednym głosem, że kultura niewiele je obchodzi i musi radzić sobie sama.
I rzeczywiście istnieją pola, na których kultura potrafi radzić sobie sama, byle jej tylko nie przeszkadzać. Takim polem są, a przynajmniej były dotąd, ochrona praw autorskich i zbiorowe zarządzanie tymi prawami, czym od lat zajmuje się założony jeszcze przy udziale Stefana Żeromskiego ZAiKS – organizacja ludzi kultury strzegąca ich pieniędzy. Ale jest to organizacja, w której z upoważnienia autorów ich interesami zajmuje się sztab prawników i finansistów pilnujących, aby każda złotówka zarobiona przez Wojciecha Młynarskiego czy Wojciecha Kilara trafiła nie tylko na ich konto, ale wspomogła także nieco ich kolegów. Z tego też powodu w czasach tak zwanej komuny ZAiKS uchodził za jedyną organizację kapitalistyczną od Łaby aż po Władywostok i z tego samego powodu jest on obecnie, podejrzewam, jedną z nielicznych organizacji, w których kołacze się jeszcze duch społecznej odpowiedzialności za kulturę i jej twórców, którzy, aby cokolwiek tworzyć, muszą jednak cokolwiek jeść.
Niestety, podstawowe prawa materialne autorów do owoców ich pracy stały się obecnie – powiedzmy to bez ogródek – pionkiem w grze politycznej toczonej przez rząd wokół środków masowego przekazu i ustawy o radiofonii i telewizji.
Początkowo bowiem, jak pamiętamy, rząd wystąpił butnie, twierdząc, że nie można, w imię pluralizmu, dopuścić do tego, by w jednym ręku koncentrowały się zarówno potężne media drukowane, jak i media elektroniczne, i postanowił wzbogacić obowiązującą dotąd ustawę o taki właśnie zapis. Był w tym nawet jakiś sens, jaki jednak, przedstawiciele rządu zapomnieli natychmiast, gdy ze strony wielkich mediów elektronicznych – TVN, Polsatu i innych – a także wielkich mediów drukowanych w postaci Agory rozległ się złowróżbny pomruk sprzeciwu. Aby więc ugłaskać zagniewanych nadawców telewizyjnych i radiowych, obiecano im skrzętnie, że w zamian za zgodę na ustawę sprzeda się im interesy autorów, za których utwory nadawane w radiu i telewizji nadawcy ci muszą płacić za pośrednictwem ZAIKS-u i innych organizacji ochrony praw autorskich. W projekcie nowelizacji ustawy pojawił się więc zapis zwany autopoprawką, że tytułem wykorzystania praw autorskich do filmów, utworów muzycznych, piosenek, sztuk teatralnych i wszystkiego w ogóle, co strzeżone jest przez prawo autorskie, nadawcy telewizyjni i radiowi płacić będą odtąd nie więcej niż tylko 3% swoich zysków.
Jest to zapis zarówno łupieżczy, jak i bezprawny. Łupieżczy dlatego, że w odniesieniu do radia na przykład organizacje autorskie wynegocjowały sobie opłatę w wysokości 4% wpływów, co do praw telewizyjnych zaś, to w świetle nowelizacji prawa autorskiego z 2000 r. doszły tu tak zwane prawa wykonawcze – aktorów, śpiewaków czy operatorów filmowych – z którymi autorzy tekstów, sztuk, scenariuszy czy muzyki muszą się teraz dzielić w ramach owych gwarantowanych 3%. W sumie więc to, co przypada obecnie autorom, ma się zmniejszyć w myśl propozycji rządowych o jedną trzecią co najmniej, a może i o połowę. I o tyle więcej zarobią oczywiście nadawcy – TVN, Polsat, TVP, Radio Zet i tak dalej.
Bezprawność tego zapisu jest oczywista w warunkach gospodarki rynkowej. Oznacza on po prostu wprowadzenie cen regulowanych przez państwo. Cena bowiem, jak uczą nas ekonomiści, jest wynikiem dokonującej się każdego dnia negocjacji pomiędzy producentem a nabywcą. Dlaczegóż więc cena symfonii Pendereckiego, którą koniecznie zapragnie nadać radio, albo cena sztuki Józefa Hena, którą koniecznie zapragnie nadać telewizja, ma być nie ceną negocjowaną, lecz urzędową, skoro nie są nimi ceny masła, majtek lub kawioru? Dlaczego też ustawa o radiofonii i telewizji ma regulować kwestie zastrzeżone dla prawa autorskiego?
Otóż na to ostatnie mamy już właśnie odpowiedź. W parlamencie trwają prace nad nowelizacją prawa autorskiego. Ich wspólny sens jest taki, aby to, czego zapewne nie uda się przepchać w ustawie o radiofonii i telewizji – ponieważ czarno widzę losy tej „autopoprawki” przed Trybunałem Konstytucyjnym – a więc zubożenie autorów, zamieścić w prawie autorskim.
Obecne prawo autorskie uchwalone zostało w 1996 r., jego nowelizacja odbyła się w roku 2000. Jest to więc prawo nowoczesne i niewymagające zmian. Ale nasze wyobrażenie o państwie prawa polega na tym, że prawa trzeba zmieniać co dwa, najwyżej co cztery lata, zależnie od koniunktury, czego efekty widoczne są zresztą na każdym kroku w postaci afer, korupcji i przekrętów, z których każdy opiera się przecież na jakimś kruczku ze zmieniających się błyskawicznie przepisów.
To, o czym piszę, choć po części wyjaśnia, dlaczego Kaczor z Łukaszewiczem handlują obligacjami, aby utrzymać starych aktorów lub teatralne archiwum. Ale czym mają handlować, skoro w ich właściwym zawodzie czyni się wszystko, aby obedrzeć ich ze skóry? A że czynią to nieumiejętnie, to sami przecież przyznają.

 

Wydanie: 2002, 36/2002

Kategorie: Felietony

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy