Bieszczadzkie pułapki

Bieszczadzkie pułapki

Po raz pierwszy od 44 lat nie będzie dyżurki GOPR pod Tarnicą. Ratownicy wystawią tylko piesze patrole. Turyści są zdani sami na siebie W tym roku pierwszy raz od 44 lat pod Tarnicą w Bieszczadach nie ulokowała się letnia dyżurka GOPR. Pół biedy, gdyby chodziło tylko o to. Ale bieszczadzki GOPR ma więcej problemów, a ich końca nie widać. Dyżurka na Przełęczy Goprowskiej, mówią ratownicy, nie została zlikwidowana, lecz zawieszona. Jeśli w przyszłym roku wystarczy pieniędzy – wznowi działalność. Pewnie nadal pod wojskowym namiotem, choć to już nie czasy, by w ten sposób pracować. – Wiele zależy od Bieszczadzkiego Parku Narodowego – twierdzi Grzegorz Chudzik, naczelnik Grupy Bieszczadzkiej GOPR. – Od trzech lat jesteśmy w konflikcie, współpraca nie układa się najlepiej. Stąd obawy, czy park zechce zaangażować się w poprawę bezpieczeństwa turystów w górach i postawić pod Tarnicą drewniany schron, który latem można by zaadaptować na dyżurkę. W razie wypadku i burzy Zgodnie z rozporządzeniem Rady Ministrów z 1997 r. za bezpieczeństwo turystów przebywających w górach odpowiada administrator danego terenu, w tym przypadku BdPN. GOPR jedynie szuka zaginionych piechurów, zwozi z połonin tych, którzy złamali nogę lub zostali ukąszeni przez żmiję, reanimuje zawałowców. Ale też, o czym mało kto pamięta, pomaga straży granicznej ratować wycieńczonych nielegalnych imigrantów, których coraz więcej przedziera się z Ukrainy z zamiarem dotarcia do Niemiec lub dalej. Decyzję o zawieszeniu dyżurów na Przełęczy Goprowskiej podjął zarząd Grupy Bieszczadzkiej GOPR. – Niejednomyślnie, po gorącej dyskusji – przyznaje Chudzik – i od razu zaznacza, że ta sezonowa placówka odgrywała istotną rolę nie tylko wtedy, gdy w okolicy wydarzył się wypadek, ale była też psychicznym oparciem dla turystów przemierzających połoniny. Wiedzieli, że w razie potrzeby szybko dotrze do nich pomoc. A w czasie burzy (te występują w wysokich Bieszczadach często) będą mieli gdzie się schronić. Bo to był jedyny dach nad głową między Tarnicą a Haliczem. Więc teraz, gdy kogoś zaskoczy ulewa lub gradobicie, będzie zdany wyłącznie na siebie. Biorąc pod uwagę, że wielu wędrowców nie zadowala się jedynie wejściem na Tarnicę i wybiera dłuższe wycieczki, np. w kierunku Bukowego Berda lub na Krzemień i Halicz, będą zupełnie odcięci od jakiejkolwiek infrastruktury i cywilizacji. – Na szczęście w większości miejsc jest zasięg telefonii komórkowej i w razie konieczności bez problemu można zadzwonić po pomoc – tłumaczy Hubert Marek, szef wyszkolenia w bieszczadzkim GOPR. Ratownicy jako alternatywę dla zawieszonej dyżurki pod Tarnicą wymyślili piesze patrole. – Będą wychodzić z naszej bazy w Ustrzykach Górnych na najbardziej uczęszczane szlaki – wyjaśnia naczelnik Chudzik. – Ułożyliśmy dyżury, tak by codziennie dwójka goprowców była obecna na trasach. Oczywiście inni ratownicy cały czas będą czuwać w Ustrzykach Górnych i w innych naszych stałych bazach. Na szlaku czy na ścieżce? GOPR od lat boryka się z problemami finansowymi. Jedną z przyczyn sporych niedoborów w kasie jest właśnie konflikt z Bieszczadzkim Parkiem Narodowym. Wedle ustawy o ochronie przyrody z 2004 r. (art. 12) parki narodowe zobowiązane są raz na kwartał przekazywać dla GOPR 15% z wpływów uzyskanych ze sprzedaży biletów na szlaki. W ubiegłym roku Bieszczadzki Park Narodowy odnotował ok. 350 tys. wejść. Bilety na szlak kosztują od 3 zł do 6,80 zł, tańsze są wejścia na czterodniowe karnety. Biorąc za podstawę te dane, rocznie GOPR w Bieszczadach powinien dostać minimum 120-150 tys. zł. Dostał zaledwie 20 tys. zł. – Gdzie reszta? – pyta Grzegorz Chudzik i dodaje, że za te brakujące pieniądze mógłby znacznie lepiej wyekwipować ratowników, kupić nowocześniejszy sprzęt czy choćby wyremontować od lat niedoinwestowane dyżurki, zwłaszcza tę w Ustrzykach Górnych, położoną w obrębie BdPN. Dr Ryszard Prędki, kierownik działu udostępniania w BdPN: – Nie jesteśmy goprowcom nic winni. Raz na kwartał przekazujemy im 15% ze sprzedaży biletów na szlaki, rocznie to ok. 20 tys. zł. Na więcej GOPR nie może liczyć. Grzegorz Chudzik wyjaśnia, skąd wzięła się tak duża różnica: – Park zrobił taki nieładny zabieg. Pobiera opłaty osobno za wstęp na szlaki i osobno za wstęp na ścieżki przyrodnicze. One się ze sobą pokrywają, ale wstęp na ścieżkę jest tańszy. To absurd. Dr Ryszard Prędki

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2010, 30/2010

Kategorie: Kraj