Spalonym mostem trudno wracać

Spalonym mostem trudno wracać

Takie treści, jakie głosi PiS, w Niemczech propaguje skrajna, neonazistowska prawica Prof. Klaus Bachmann – politolog, Uniwersytet SWPS Po co Angela Merkel przyjechała z wizytą do Polski? – Aby ustalić, czy można liczyć na Polskę, jeśli Trump osłabi albo zniszczy NATO i Europejczycy będą musieli sami się zbroić. I by dowiedzieć się, czy po Brexicie będzie Polexit, czy obecny polski rząd ma jakieś koncepcje dalszego rozwoju UE, które są zbieżne z niemieckimi. Krótko mówiąc, czy w UE po Brexicie można liczyć na Polskę, czy lepiej ją omijać szerokim łukiem. Jak to wyszło, pana zdaniem? Dowiedziała się czegoś? – Tak, ale ona tego nie zdradza. Nigdy tego nie robi, nie dezawuuje rozmówców publicznie, aby nie nadwyrężyć ich zaufania. Może nie mieć zaufania do premier Szydło albo prezesa Kaczyńskiego, ale, po pierwsze, nie może zawieść ich zaufania, a po drugie, oni się nie dowiedzą, że ona im nie ufa. Polscy politycy prowadzą takie rozmowy, aby dobrze wypaść w oczach swoich zwolenników, mediów, świata. Angela Merkel prowadzi je, aby coś osiągnąć lub dostać informacje z pierwszej ręki. Gdyby w Warszawie wystąpiła „mocno, ostro i stanowczo” albo, jak to się teraz mówi na polskiej prawicy, „zaorała, zmiażdżyła i stłamsiła” swoich rozmówców, być może dobrze by wyglądała w oczach niemieckiej (i części polskiej) publiczności, ale niczego by się nie dowiedziała i niczego nie mogłaby już osiągnąć. Spalonym mostem trudno wracać. A może ta wizyta była już elementem kampanii wyborczej? – Była sondowaniem, co jest możliwe i z kim. Z kampanią wyborczą nie miała nic wspólnego. To, co się dzieje w Polsce, interesuje tylko kilkunastu specjalistów i dziennikarzy w Niemczech. Widać to po gigantycznej dysproporcji uwagi mediów – polskie są pełne komentarzy i analiz na temat przyjazdu Merkel, choć ona była tu z wizytą roboczą, zaledwie kilka godzin, a w mediach niemieckich to zaledwie jeden z wielu tematów. Niemiecka Europa Jeżeli mieliśmy do czynienia z sondowaniem, narzuca się oczywiste pytanie, czy Niemcy czują się odpowiedzialne za Europę. – Nie wiem, czy Niemcy, ale obecny niemiecki rząd na pewno. Bierze na siebie odpowiedzialność, aby ograniczyć szkody po Brexicie. Dba też o to, aby nikt inny nie opuścił tego naszego statku, aby był on w miarę dobrze przygotowany na nadchodzące burzliwe czasy. Nie mówiąc o tym, że Niemcy płacą za tę Europę sporo pieniędzy – nie tylko za budżet UE, ale też za ratowanie euro i oddłużanie Grecji i innych państw. Porównał pan Unię do statku. Niemcy zajmują na nim najlepsze, najbardziej luksusowe kajuty. – Owszem, wiem, że bardzo dobrze na tym zarabiają. Jeśli protekcjonizm Trumpa jest dla Niemiec mało groźny, to m.in. dlatego, że najwięcej eksportują do innych krajów UE. Co w warunkach strefy euro pogłębia deficyty płatnicze w krajach na południu i tworzy nadwyżki w Niemczech. Niemcy to także część problemów, z którymi borykamy się w Europie. Jak Niemcy chcieliby skonstruować Europę? – Jako spójny, sprawny statek 28 państw członkowskich, z silnymi instytucjami europejskimi, zapewniającymi, że poszczególni członkowie przestrzegają zobowiązań, które na siebie wzięli. Obecna Unia jest mniej więcej taka, jak Niemcy by chcieli, choć rządy w Berlinie też czasami marudzą, kiedy Komisja daje im po łapach albo skarży do ETS za naruszenie traktatów. To się zdarza? – Ostatnio zmusiła Niemcy do zmiany koncepcji opłat drogowych dla samochodów, bo uznała, że system, w którym każdy płaci za jazdę po niemieckich autostradach, ale państwo niemieckie zwraca to potem swoim obywatelom, narusza zasadę równości. Takich rzeczy nie lubi żaden rząd, również niemiecki. Wtedy mówi, że Komisja miesza się w nie swoje sprawy. Czy Polska wie, czego chce? A jakie jest w tej Unii miejsce dla Polski? – Nie wiem! Nikt tego nie wie, bo nie wie przede wszystkim obecny polski rząd. Oficjalnie mówi, że chce takiej Unii, w której „parlamenty narodowe” mają więcej do powiedzenia (i mogą blokować inicjatywy Komisji), państwa narodowe grają pierwsze skrzypce i gdzie obowiązuje prawo weta w każdej dziedzinie. To zawsze było popularne na polskiej prawicy, ale w czasach AWS politycy rządowi tak mówili, a potem jechali do Brukseli i podpisywali wszystko, co trzeba, nawet jeżeli było to całkowitym zaprzeczeniem takiej wizji. Później wracali do domu, ogłaszając wszem

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 07/2017, 2017

Kategorie: Kraj, Wywiady