Biznesmen wysokiego ryzyka

Biznesmen wysokiego ryzyka

Czyżby Marek Falenta nie wiedział, że każdego, kto w Polsce chce na wielką skalę zająć się surowcami i energią, czekają poważne kłopoty? Pod koniec lat 90. drogi północnych województw naszego kraju przemierzały wypełnione węglem ciężarówki z wymalowanym na burtach agresywnym rosyjskim niedźwiedziem i hasłem „Halex – dużo energii i ciepła”. Należały one do elbląskiej spółki Romana Niemyjskiego, który w tamtych latach był tym, kim dziś jest Marek Falenta – człowiekiem handlującym na wielką skalę węglem zza wschodniej granicy. Interes Niemyjskiego był tak dochodowy, że wkrótce został on właścicielem stadniny koni i okazałego pałacu w Kadynach oraz głównym sponsorem klubu piłkarskiego Stomil Olsztyn. Ku wściekłości prezesów kopalń. Nic dziwnego, że gdy oferowany przez Halex rosyjski tani węgiel zaczął wypierać z rynku rodzimy produkt, do akcji wkroczył rząd premiera Jerzego Buzka i natychmiast okazało się, że działalność Niemyjskiego nie do końca jest zgodna z prawem. Na nic się zdały wysiłki znamienitych adwokatów i niemałe pieniądze. Kilka lat temu dowiedziałem się, że pan Roman został właścicielem kopalni w Indonezji i starannie unika państw, z którymi Polska ma podpisaną umowę o ekstradycji. Nie zdziwię się, jeśli wkrótce dołączy do niego Marek Falenta. Z władzą każdy przegra W naszym kraju polityka energetyczna jest nie mniej ważna niż polityka obronna, a może i ważniejsza. O czym w różnych latach boleśnie przekonało się kilka osób z listy 100 najbogatszych Polaków tygodnika „Wprost”. Jan Kulczyk, Marek Dochnal, nieżyjący już Aleksander Gudzowaty, Grzegorz Jankilewicz i Sławomir Smołokowski, Ryszard Krauze, wspomniany Roman Niemyjski, a teraz Marek Falenta… Chcieli oni zarobić wielkie pieniądze na obrocie surowcami energetycznymi i energią elektryczną. I wszyscy w pewnym momencie mieli przykrą okoliczność z przedstawicielami kompetentnych organów oraz organów ścigania. Lobbysta Dochnal snuł plany budowy połączenia energetycznego między Polską a Litwą, Białorusią lub Ukrainą, by móc handlować tanią rosyjską energią elektryczną. Od 28 września 2004 r. do 31 stycznia 2008 r. stosowano wobec niego środek zapobiegawczy w postaci aresztu. Zarzucono mu korupcję i przekręty finansowe. Podobne plany miał Jan Kulczyk, który w roku 2001 zaangażował się w projekt – jak wówczas pisano – konsolidacji środkowoeuropejskiego sektora paliwowego. Najbogatszy z Polaków został wówczas liczącym się akcjonariuszem Orlenu. Gdy wybuchła tzw. afera orlenowska, a Sejm powołał komisję śledczą, szybko wyszło na jaw, że dr Jan spotkał się w Wiedniu ze słynnym rosyjskim agentem Władimirem Ałganowem. I choć Kulczyk nie trafił do aresztu, na 10 lat ograniczył aktywność biznesową w Polsce. Właściciele cypryjskiej spółki J&S – Grzegorz Jankilewicz i Sławomir Smołokowski – zaliczyli w 2006 r. „wjazd” funkcjonariuszy ABW do biur w Warszawie w poszukiwaniu dokumentów dotyczących tzw. mafii paliwowej. Media i politycy sugerowali, że są oni rosyjskimi „śpiochami”. Spółka J&S była w tamtych latach największym dostawcą rosyjskiej ropy dla PKN Orlen. Dziś mało kto pamięta tę nazwę. Prezesi Jankilewicz i Smołokowski, którzy do perfekcji opanowali zasadę tisze jediesz, dalsze budiesz, nigdy nie trafili przed surowe oblicze prokuratora i ocalili majątek, zmieniając nazwę spółki i przenosząc interesy za granicę. Z kolei Aleksander Gudzowaty, dorobiwszy się majątku na pośrednictwie w handlu gazem z rosyjskim koncernem Gazprom, w pewnym momencie został wypchnięty z biznesu zarówno przez wschodnich, jak i rodzimych rządowych partnerów. Przypomnę, że w roku 2006 okazało się, że ochrona Gudzowatego nagrywała jego gości, o czym przekonał się były premier Józef Oleksy. Ryszard Krauze marzył, że zostanie jednym z naftowych chanów w Kazachstanie. W lipcu 2007 r. za jedną akcję spółki Petrolinvest, która miała koncesje na poszukiwania surowca, płacono na Warszawskiej Giełdzie Papierów Wartościowych 636,08 zł. Gdy kilka tygodni później wybuchła tzw. afera gruntowa, pojawiły się przecieki i nagrania, w których wspominano o „Dużym Rychu” i „najlepszym płatniku”. To był początek długiego upadku jednego z najbogatszych Polaków. Ryszard Krauze w jednym z wywiadów popełnił błąd, mówiąc, że jeśli znajdzie ropę, niekoniecznie będzie ją eksportował do Polski. Było to wielkim nietaktem, spółka bowiem otrzymała wówczas znaczący kredyt z PKO BP, a prezydent Lech Kaczyński wkładał wiele energii w budowę

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2014, 27/2014

Kategorie: Kraj