W polskim górnictwie i energetyce wiele musi się zmienić, by wszystko zostało po staremu By ratować polskie kopalnie, rząd Prawa i Sprawiedliwości najpierw z entuzjazmem realizował pomysł Platformy Obywatelskiej łączenia ich z grupami energetycznymi, a teraz – znów by je ratować – równie entuzjastycznie planuje przeniesienie ich do nowego tworu, Narodowej Agencji Bezpieczeństwa Energetycznego. Tak historia transformacji polskiego górnictwa i energetyki zatoczyła koło (zapewne nie po raz ostatni). Dlaczego? Pod koniec 2015 r. Grupa Enea za 1,46 mld zł kupiła pakiet ponad 65% akcji kopalni Lubelski Węgiel Bogdanka. Enea to spółka giełdowa z przeszło 52-procentowym udziałem skarbu państwa, zajmująca się m.in. wytwarzaniem i dystrybucją energii elektrycznej. Dostarcza prąd 2,6 mln klientów. Ma też dwie wielkie elektrownie: w Kozienicach i Połańcu. W praktyce było to przekładanie akcji i pieniędzy z jednej kieszeni do drugiej w tych samych spodniach. Pod koniec sierpnia br. minister aktywów państwowych Jacek Sasin powtórzył numer, tylko w odwrotną stronę. Skarb państwa złożył Enei ofertę nie do odrzucenia – odsprzedaży wspomnianych 65% akcji Bogdanki za 988 mln zł. Transakcja ma zostać sfinalizowana w najbliższych miesiącach. Zapłata zostanie uregulowana nie w gotówce, ale w obligacjach skarbowych. To kolejny element realizacji planów transformacji polskiego górnictwa i energetyki w związku z unijnymi programami ograniczenia w Europie do połowy XXI w. emisji dwutlenku węgla. W Polsce idzie to jak po grudzie. Niespełnione obietnice O tym, że energetyka oparta na węglu kamiennym i brunatnym nie ma na Starym Kontynencie przyszłości, wiadomo od lat. Bogate europejskie społeczeństwa nie chcą oddychać zanieczyszczonym powietrzem i mierzyć się z coraz gwałtowniejszymi zmianami klimatu wywołanymi efektem cieplarnianym. Rada Unii Europejskiej już na początku marca 2007 r. przyjęła założenia dotyczące przeciwdziałania zmianom klimatycznym. Mówiły one, że do 2020 r. UE dokona 20-procentowej redukcji emisji gazów cieplarnianych, zwiększy zaś, również o 20%, udział w zużyciu energii pochodzącej z odnawialnych źródeł i efektywność energetyczną, a o 10% udział biopaliw w ogólnym zużyciu paliw transportowych. Parlament Europejski przyjął te propozycje w roku 2009. Polski rząd i nasi eurodeputowani byli „za”. W lipcu 2021 r. Komisja Europejska zaproponowała kolejny pakiet – nazwany „Fit for 55”, którego celem była redukcja emisji gazów cieplarnianych o 55% do roku 2030. Rząd Mateusza Morawieckiego był oczywiście „za”, choć w kraju przedstawiał pakiet jako brutalny gwałt Niemców na Polsce, plan służący zniszczeniu naszej gospodarki. Jeśli uważnie wczytać się w założenia owego pakietu, jest jasne, że polski system energetyczny, oparty dziś w 65% na węglu kamiennym i brunatnym, musi przejść głęboką transformację. Zamykanie kopalń i ich likwidacja, która rozpoczęła się w latach 90. XX w., będą realizowane albo planowo, w sposób uporządkowany, albo chaotycznie. Zakłada się, że po roku 2050 zakończą działalność takie elektrownie jak Kozienice, Połaniec, Bełchatów, Turów czy Dolna Odra, zastąpione przez elektrownie atomowe i odnawialne źródła energii. Już teraz dolegliwy jest wzrost kosztów importu surowców energetycznych. W 2022 r. wydaliśmy na ten cel rekordowe 193 mld zł. Rok wcześniej – ok. 100 mld zł. Systematycznie spada wydobycie węgla energetycznego, a potrzeby uzupełniane są importem, który w ubiegłym roku wyniósł prawie 17 mln ton. W efekcie produkcja energii elektrycznej z węgla kamiennego spadła o 6% w porównaniu do roku 2021. Wywołany wojną w Ukrainie niespotykany wzrost cen gazu ziemnego wymusił w ubiegłym roku zmniejszenie produkcji polskich elektrowni gazowych o 25%. Ratował nas wzrost produkcji energii elektrycznej z odnawialnych źródeł energii – produkcja z fotowoltaiki wzrosła w stosunku do roku 2021 o 102%, a z lądowych farm wiatrowych o 19%. Jednocześnie premier Mateusz Morawiecki, prezes Jarosław Kaczyński, minister Jacek Sasin i inni politycy PiS solennie obiecywali, że będą bronili polskiego węgla jak niepodległości, na przekór wrażym knowaniom Berlina i Kremla. Nic z tego. Warszawa będzie w przyszłości godziła się na wszystkie propozycje urzędników Komisji Europejskiej oraz przedstawicieli Berlina i Paryża dotyczące ograniczenia emisji dwutlenku węgla. Dlaczego? Po pierwsze – bo nasi politycy liczą na dziesiątki, a nawet setki miliardów złotych z unijnych dotacji, które ułatwią odejście od energetyki opartej









