Cały był teatrem

Cały był teatrem

Zbigniew Zapasiewicz – wieczny docent, który chciał zagrać Papkina Za niecałe dwa miesiące, 13 września, obchodzono by hucznie jego 75. urodziny. Szykowano już ordery, przemówienia, okolicznościowe programy w telewizji. – Nie zdążyliśmy – powiedział z goryczą w głosie minister kultury Bogdan Zdrojewski, a Sejm uczcił śmierć aktora minutą ciszy. To najlepszy dowód rangi, jaką Zbigniew Zapasiewicz osiągnął w polskiej kulturze, bo choć nie piastował szczególnie ważnych funkcji, nie był politykiem i nawet specjalnie nie zdradzał się ze swoimi politycznymi poglądami, nie występował też w serialach ani reklamach, to odczuliśmy jego nagłe odejście jako wielką stratę. Wszyscy intuicyjnie wyczuwali, że w tym sympatycznym aktorze drzemie jakaś niezwykła moc kreowania świata wraz z jego ludzkimi problemami i zarazem nietuzinkowa szlachetność charakteru. Aktorstwo nie na żarty W ostatnich latach w „Przeglądzie” zamieszczaliśmy dwukrotnie (w 2001 i 2007 r.) obszerne wywiady z artystą. Pozwoliły nam one wniknąć nieco w Zapasiewiczowskie pojmowanie sztuki i posłannictwa aktora. Jawił się nam zawsze jako człowiek szalenie serio traktujący swoją pracę, do której był bez wątpienia stworzony. Choć pochodził z rodziny z tradycjami teatralnymi – jego wujami byli Jan Kreczmar – aktor, prezes SPATiF i rektor szkoły teatralnej, a także reżyser Jerzy Kreczmar – to jednak szykował się początkowo do zawodu chemika – studiował na Politechnice Warszawskiej. Jednak tę naukę szybko zamienił na studia aktorskie i pracowite wchodzenie w scenę teatralną, filmową i telewizyjną. Powierzchowność Zapasiewicza nie była szczególnie charakterystyczna, raczej pospolita – mógł więc grać wszelkie role, tragiczne i komiczne, amantów i królów, nieszczęśników i błaznów, ale najbardziej upodobał sobie chyba inteligentów, bo potrafił nawet najtrudniejszą kwestię wypowiadać jasno i zrozumiale. Wiedział, że umie to robić perfekcyjnie, i nie udawał fałszywej skromności. To, że świetnie gra, było dla niego oczywiste, nie widział w tym żadnej tajemnicy ani zrządzenia losu. – Nie mają w tym udziału moje zalety osobiste. Po prostu mam dobrą szkołę, świadomość tradycji teatralnej i umiejętność dochowania wierności zasadom, które we mnie wpojono. A dzięki nieustannym kontaktom z młodymi ludźmi rozumiem współczesny świat – mówił Jadwidze Polanowskiej w 2001 r. – Wszystkiego nauczyłem się w teatrze, który był dla mnie zawsze bazą. Dopiero nabyte tam umiejętności mogłem przenosić przed kamerę. Bez doświadczeń teatralnych nigdy nie zagrałbym w filmie. Nie umiałbym – podkreślał. – Pamiętam, że kiedyś, dawno temu, gdy byłem jeszcze bardzo młody, Aleksander Bardini powiedział mi: „Jeżeli nie przestaniesz tak pracować jak dotychczas, to dopiero na starość będziesz naprawdę dobrym aktorem”. Wtedy nie wiedziałem, o co mu chodzi. Ale potem doskonale zrozumiałem. Już jako dojrzały człowiek zrobiłem ogromny skok w rozwoju wewnętrznym. Widocznie wszystko, co w życiu przeżyłem, zsumowało się i nagle ten bagaż doświadczeń ujawnił się w moich rolach. Ten zawód niezwykle rozwija wewnętrznie, jeśli poświęcić mu się bez reszty. I tylko wtedy ma sens. Uprawiany niepoważnie jest zaledwie głupią błazenadą, na którą szkoda życia. Nowoczesność się wpycha… Zbigniew Zapasiewicz na pierwszym miejscu stawiał więc teatr, ale doskonale rozumiał także nowocześniejsze media, film i telewizję. – W filmie nie wiemy – mówił – jak sala reaguje, a jeszcze gorzej jest z telewizją, którą ogląda się w małym gronie domowników. Nie ma obowiązku specjalnego skupienia, można swobodnie wymieniać uwagi z mężem albo z córką. Niestety, to wpływa na zachowanie w teatrze. Ludzie zaczęli na teatr patrzeć telewizyjnie. Nieraz głośno dogadują: „O! zasnął”, „Zobacz, co on robi”, „O! kocha ją”. Te komentarze są wyniesione z nawyku oglądania telewizji w domu. Choć spotykał się z najróżniejszymi reakcjami teatralnej publiczności, nigdy nie pozwolił sobie na jej lekceważenie. – Wiem, że nie zrobię niczego takiego, po czym nie mógłbym sobie spojrzeć w oczy. Jedno czy drugie może mi się nie udać, ale staram się zawsze robić wszystko, na co mnie stać. I obojętne, czy mówię wiersz na koncercie, czy gram rolę. A jeżeli się nie spodoba, trudno. Ja zrobiłem najlepiej, jak mogłem. Widocznie lepiej nie mogłem. Niekiedy boleśnie rejestrował zmiany, jakie następują w społeczeństwie i w kraju, w którym kultura przestała być wizytówką władzy i przeszła na własny garnuszek. – Odczuwam żal – mówił

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2009, 29/2009

Kategorie: Kultura