Cały naród buduje swoje media

Cały naród buduje swoje media

Warszawa, 05.11.2018. Prezes TVP Jacek Kurski (2P), szef "Wiadomości" Jarosław Olechowski (3P) i dziennikarka Edyta Lewandowska (P) podczas prezentacji nowego studia TVP Info, 5 bm. w Warszawie. Studio rozpocznie działalność jutro, 6 bm., o godzinie 5.30. Pozostali - dziennikarz Michał Rachoń (L), dziennikarz Adrian Klarenbach (2L) oraz dziennikarka Agnieszka Oszczyk (5L). (mr) PAP/Tomasz Gzell

Nie prywatne, nie państwowe – tylko media publiczne Od lat oglądamy paroksyzmy mediów, zwanych publicznymi: radia i telewizji. Narzekają wszyscy, choć przeważnie nie w tym samym czasie i nie z tego samego powodu. Jasno trzeba powiedzieć: to, co nazywamy mediami publicznymi, po prostu nimi nie jest i – tak zarządzane, tak umiejscowione w systemie – nigdy nie będzie. A są nam one do życia w demokracji i do przeżycia w świecie cywilizacyjnego kryzysu niezbędne. Mamy do nich prawo. My – społeczeństwo; nie państwo, nie partie, nie politycy, nie grupy interesów. Media publiczne (zasadniczo telewizja i radio, nie sądzę, żeby prasa, ale może jakieś byty cyfrowe) są naszym prawem obywatelskim, częścią systemu politycznego, bez której trudno mówić o respektowaniu reguł demokracji. Muszą służyć kilku fundamentalnym, nierynkowym, nieweryfikowalnym krótkoterminowo celom: edukacji, informacji, uczciwej publicystyce, propagowaniu najszerzej definiowanych przestrzeni kultury i sztuki. Winny być awangardą popularyzacji nauki, wiedzy o mechanizmach władzy, żywą agorą polityki, rozumianej jako poszukiwanie nowych i najlepszych rozwiązań systemowych budujących wolnościowy dobrobyt dla jak największej części społeczeństwa, w skrócie dla wszystkich. To na mediach publicznych, tworzonych i funkcjonujących wedle transparentnych, najwyższych standardów dziennikarskich, spoczywa obowiązek zapewnienia uczciwej debaty politycznej, kontroli świata polityki rządowej i instytucji państwa. Dwa główne czynniki od 30 lat w różnym stopniu uniemożliwiają wypełnianie tych funkcji: polityczny nadzór i wpływ na kierownictwo mediów oraz niestabilne, zależne od widzimisię władzy, finansowanie. Trzeba zatem powiedzieć z całą mocą: media publiczne powinny być przez państwo bezwarunkowo utrzymywane i traktowane z najwyższą pieczołowitością, a władza nie może mieć na nie żadnego formalnego przełożenia, wpływu. Polskie media tzw. publiczne (określenie ustawowe, choć całkiem nieadekwatne wobec ich charakteru, celów i praktyki), przejęte po 1989 r. od poprzedniego systemu wedle reguły „nasz prezes, dobry, uczciwy człowiek, równa się odrodzenie instytucji”, ulegały radykalnej dewastacji ideowej, zawężały grono adresatów (albo je poszerzały, jeśli musiały zdobywać pieniądze), generalnie miotały się w nowym świecie bez ładu i składu na pożytek innych graczy – prywatnych nadawców ogólnopolskich i regionalnych. Z ustawową misją i innymi szczytnymi regułami zawsze wygrywała konieczność walki o pieniądze z reklam. Co z jednej strony wpływało na ofertę programową, a z drugiej tworzyło z TVP i Polskiego Radia instytucje quasi-rynkowe i – co najważniejsze – niemal bezpośrednio zależne od świata polityki, będące pod bezustannym naciskiem politycznym, choć ze zmieniającymi się konfiguracjami. Owe konstelacje były na dodatek oderwane od realnego układu sił, ponieważ miały zapewnioną kontynuację już po kolejnych zmianach wyborczych, były zahibernowaną historią układów politycznych, które w rzeczywistości nie działały. Degrengolada mediów publicznych postępowała stopniowo. Można powiedzieć, że po okresie transformacyjnego wsparcia dla zmian i „nowego” w kolejnym okresie ich główną identyfikacją było państwo polskie, jego szeroko rozumiana racja stanu. Potem coraz częściej interes państwa zaczynał być rozumiany jako pogląd rządu na interesy państwa (bardziej interesy niż obowiązki i znacząco mniej niż prawa obywateli). I niewiele trzeba było, żeby główny przekaz mediów publicznych nie tylko podryfował w stronę obrony i wsparcia interesów partyjnych, ale także ustawił je jako propagandową tubę partii rządzącej. Im szybciej uda się zamknąć ten nieudany 30-letni eksperyment, za który płacimy bardzo wysoką cenę ucieczki od demokracji, braku uczciwych reguł debaty, zaniku poszukiwania metod rozwiązywania problemów społecznych i stawiania czoła wyzwaniom cywilizacyjnym, tym lepiej. Co dalej? Nową konstytucję dla mediów powinniśmy napisać my sami, my – społeczeństwo. Nie politycy, nie partie, nie dziennikarze, nie naukowcy, nie artyści, nie sportowcy, nie nauczyciele… Choć każda z tych grup powinna móc zabrać głos na temat tego, jakich mediów publicznych chcemy. Istnieje taka metoda procedowania, nazywa się panel obywatelski. Opiera się na zbudowaniu odpowiednio licznej reprezentacji społecznej, wybranej losowo, w miarę możliwości z zachowaniem podstawowych cech reprezentatywności pod względem demograficznym. Możliwość wzięcia udziału w panelu powinni mieć wszyscy chętni. Grupa koordynatorów/rek organizuje prace panelu, konieczne jest powołanie gremiów eksperckich, doradczych, zaprasza się organizacje społeczne, wszyscy chętni powinni mieć szanse zaprezentowania pomysłów i projektów, zanim dojdzie do decydującej fazy

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji "Przeglądu", która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.
Wydanie: 2020, 22/2020

Kategorie: Kraj