Wojciech Kuczok
Pojedynek na memy
Najpewniej, wedle wszelkiego prawdopodobieństwa, a ściślej – jeśli wierzyć kompetencjom badaczy opinii publicznej – dzisiejszego ranka obudziliśmy się między turami. Dwa tury pozostały na placu boju i będą musiały się trykać, dym z nozdrzy, kurz spod kopyt, bluzgi z trybun – skończyły się mizdrzostwa Polski (każdy się mizdrzył do „wszystkich Polaków”; ile wymizdrzył, to jego), teraz wkraczamy w etap brudnej kampanii. Nie wystarczy już przekonywać, że się uwielbia pierogi tudzież
Jedenastka roku
Obejrzałem debatę prezydencką na żywo, z emocjami kibicowskimi, ba, żaden mecz dawno nie sprawił, że tak przygryzałem paznokcie. To miało być polityczne Wembley, mecz wyjazdowy w jaskini lwa, na terenie pyszałkowatego faworyta, któremu sprzyjać miały ściany i stronniczy sędziowie. Co więcej, oglądałem to z Żoną, której emocje się udzieliły i z którą w trakcie programu reagowaliśmy jednako, a po jego zakończeniu wyciągnęliśmy zgodne wnioski. Muszę tu dodać, że z Żoną przekomarzamy się, a nawet kłócimy o każdy wspólnie obejrzany mecz (przekornie zawsze kibicuje tym
Pisownia oryginalna
Odwiedziłem jedną z podwarszawskich hal produkcyjnych, aby przyjrzeć się scenografii noweli telewizyjnej, którą mam przyjemność współtworzyć jako członek zespołu piszącego. Produkcja właśnie ruszyła; szef „działu literackiego” nakazał scenarzystom zaznajomić się z układem pomieszczeń. Chodzi o to, żeby piszącym nie zdarzały się pewne lapsusy przestrzenne, kiedy to np. postać w przedsionku sypialni umieszczonej na piętrze otwiera gościom drzwi wejściowe. Wędrowanie po labiryntach mieszkań bez sufitu przypominało jako żywo wizytę w Ikei, gdzie z dziecięcą
Pilch utracony bezpowrotnie
Umarł w przeddzień piątej z rzędu porażki Cracovii. Nie sądzę, by żywił jakieś nadzieje, że pandemiczne zamrożenie rozgrywek tę feralną serię przerwie – był zbyt doświadczony niedolą fana klubu, który „zawsze przegrywa”. Gdyby przegrywał często, można by Jerzemu Pilchowi współczuć, ale Cracovia zgotowała mu los, którego właściwie należałoby zazdrościć. Kto wie, czy to nie wyniki drużyny, która za jego życia niemal nigdy nie wzlatywała, a jeśli się wznosiła, to tylko po to, żeby upaść z jeszcze większej wysokości, uczyniły go mistrzem literackiej mizerabilistyki. Wszystko, co napisał
Pojutrze płakałem
Mdli mnie już od nadmiaru toksycznej polskości, od narodu, który zatruwa myślą, mową, uczynkiem i zaniedbaniem każdą porę roku, w każdym stanie, zwyczajnym czy wyjątkowym. Nie jestem w stanie tego znieść; polskość jest jak wino pomieszane z piwem, kiedy kac wyprzedza upojenie. Jan Hartman, mój ulubiony nestbeschmutzer polskiej felietonistyki, niedawno wnikliwie zdiagnozował genezę narodzin narodu w bystrym, prowokacyjnie zatytułowanym tekście „Polacy nie kochają wolności”. Pisze w nim m.in., że „naród polski został stworzony na podłożu
Pandemiczne próchno
Epidemia 16-wersowego rapu udzieliła mi się jako natręctwo. Zacząłem nadużywać rymów wewnętrznych nawet w monologu wewnętrznym, wręcz złorzeczyć w myślach do rymu, a to już był sygnał alarmowy – czas stawić czoła pandemii z nieco większym rozmachem niż dotąd. Od zasiedzenia rozum się plącze. Rozmarzony powszechnym rozmrażaniem rozmnożyłem preteksty podróżne i po różne z nich sięgając, poróżniłem się z żoną – wyjechałem samotnie na Śląsk. Z tęsknoty za: góro-dołami (Mazowsze i owszem, ale to płaski dowcip), przyjaciółmi,
Polisa na zużycie
Syndrom pandemiczny weryfikuje związki, zwłaszcza te „zdalne”, w których małżonków wiązał już tylko dach nad głową. Nagle okazuje się, że zaprogramowani ewentualnie na wspólne śniadania (szybka kawa i wepchanie w dziecko owsianki) i kolacje („robimy coś czy zamawiamy?”) oraz incydentalne podtrzymywanie pożycia (chyłkiem, bo dzieci śpią, i od wielkiego dzwonu, bo jednak rutyna wykańcza libido), stają przed sobą na nowo. W całodobowej okazałości, bez możliwości ucieczki, wpadają na siebie i nijak wyminąć się nie mogą, oboje w tę samą stronę robią krok, nieuniknione jest czołowe
Blokada pedałów
No dobra, kupię sobie ten rower. Miło już było. Przez lata się najeździło za darmochę; stacje wyrastały w centrach i na obrzeżach, w dodatku zsynchronizowane, teoretycznie można było całą Polskę objechać za friko (nie licząc nikłej wpłaty inicjacyjnej), jak się człowiek postarał i przesiadał co 20 minut. O tak, jako cwany veturilowiec miałem nawet w planie darmową podróż wokół ojczyzny naszej gorejącej, śladem stacji rowerów miejskich, taki przesiadkowy Tour de Pologne na tysiąc rowerów i jednego
Sowem w mór
Niby truizm, ale trudno z nim się spierać: człowiek jest zdrowy, póki się nie dowie, że jest chory. A jak już choruje, koniecznie chce wiedzieć, na co. Z psychologicznego punktu widzenia można to uznać za coś w rodzaju „syndromu Rumpelstilzchena” (wszelkie zesłowiańszczenia brzmią raczej śmiesznie niż złowrogo, jak czeski dubbing horroru – Rumpelsztyk, Rupieć-Kopeć lub Hałasik, dajmy więc im spokój). W baśni Grimmów demoniczny pokurcz obiecuje odstąpić od planu uprowadzenia niemowlęcia w plugawe zaświaty, pod warunkiem
Przedwojnie
Miałem zamiar otworzyć felieton cytatem z Ciorana, albowiem w czasie zarazy ten papież mizantropów smakuje jak nigdy, powszechna kwarantanna zdaje się najdoskonalszą przyprawą do Cioranowskich lamentacji – ale akurat natrafiłem na przestrogę, by „nie ufać myślicielom, których umysły wprawia w ruch dopiero cytat”. Oto więc, samemu do siebie zaufanie utraciwszy, stwierdzam, że żarty się skończyły, zarazem chciałbym o tym powiedzieć żartobliwie. Nigdy nie czułem się patriotą, bo na pytanie: „Czy oddałbyś życie za Ojczyznę?”, dotąd








