Chiny – renesans i modernizacja

Chiny – renesans i modernizacja

Prof. Bogdan Góralczyk, znany szerszej publiczności ze swoich znakomitych, pogłębionych i zarazem doskonale klarownych komentarzy na temat spraw chińskich, opublikował dzieło pt. „Wielki Renesans. Chińska transformacja i jej konsekwencje”. Była o tej książce mowa w wywiadzie, jakiego Góralczyk udzielił PRZEGLĄDOWI, ale warto do niej wracać i niejeden raz. Zauważyłem, że w niektórych czasopismach z niej się korzysta bez wymieniania tytułu i autora. Czułbym się zadowolony, gdybym był na miejscu prof. Góralczyka. Przecież nam, piszącym, o to chodzi, żeby nasze prace stały się własnością publiczną. O którym „pokomunistycznym” kraju europejskim można powiedzieć, że zmiana ustrojowa, jaką przeszedł, była renesansem, a zwłaszcza wielkim? O żadnym i żaden tak swojej transformacji nie definiuje i nie nazywa. Ralf Dahrendorf dywagował kiedyś, czy zmiany ustrojowe w Europie Środkowo-Wschodniej były rewolucją, czy kontrrewolucją. Kwestia może wydawać się akademicka, ale w istocie jest praktyczna i ma konsekwencje polityczne i kulturowe. Nie jest rzeczą obojętną, czy obala się dany ustrój po to, by wprowadzić nowy, czy by przywrócić poprzedni, w tym wypadku przedsocjalistyczny czy „przedkomunistyczny”. Weźmy za przykład Polskę: w naszej transformacji istniał moment wahania, ostatecznie, jak widzimy, za główny cel obrała restaurację, odtworzenie stosunków własnościowych, symboli, systemu wartości, jaki panował przed „komunizmem”. Nasza część Europy nie miała i nie ma możliwości wzbogacenia swojej teraźniejszości i przyszłości renesansem, ponieważ w swojej przeszłości nie miała niczego, co posiadałoby siłę odrodzenia się w jakikolwiek sposób i co by na renesans zasługiwało. Nasza relatywnie krótka historia ma charakter ruchu ku lepszemu, okresy wsteczne miały miejsce, ale trwały niedługo. Inaczej przebiegała historia Chin. Bogdan Góralczyk wymownie objaśnia możliwość Wielkiego Renesansu. W wiekach, a raczej w tysiącleciach cesarskiego panowania Chiny posiadały cywilizację, jakiej nie znały inne rejony świata, czyniły wynalazki, które nas do dziś zdumiewają. Żeby pobudzić wyobraźnię potrzebną do objęcia tej historii i zilustrować ją jakoś, przypomnijmy sobie – bo prawie wszyscy coś o tym wiemy – ów dziw nad dziwy, jakim jest „armia terakotowa”. Do tej pory odsłonięto 8 tys. figur wojowników, z których każda jest jakimś celowym szczegółem odmienna od pozostałych (i nieco wyższa od naturalnego wzrostu). Według przypuszczeń naukowców prace nad tym grobowcem trwały 36 lat, zatrudniały 700 tys. ludzi, którzy musieli być artystami lub doskonałymi rzemieślnikami. Według prostego objaśnienia „armia terakotowa” miała odzwierciedlać potęgę cesarza i przepych, jaki go otaczał. Niech to będzie niebotyczna próżność albo szaleństwo despoty, fakt, że tego dokonano, dowodzi niezwykle wysokiej cywilizacji. Naród, który w swoim poczuciu tożsamości ma taką cywilizację, został pokonany przez „barbarzyńskich” Europejczyków i możemy sobie wyobrazić upokorzenie, jakie cierpiał przez sto lat. Nie jest łatwo zdać sobie sprawę z roli komunizmu w historii Chin. Najpierw była rewolucja chłopska, podczas której pojęcie „rewolucji” nabrało niemal mistycznej treści, stało się bezosobowym bogiem. Następnie w imię tego boga wprowadzono komunizm. Gdy wystąpiły trudności, Mao Zedong odpowiadał na nie taką lub inną nową rewolucją. „Wielki skok” ze swoim przysłowiowym wytapianiem stali w piecach zrujnował kraj i pociągnął za sobą śmierć dziesiątków milionów ludzi. Mao, który miał powody obawiać się, że będzie ukarany, wyszedł z trudności, ogłaszając nową rewolucję, „kulturalną”, kolejną katastrofę. Nigdy i chyba nikt nie cieszył się taką sławą na świecie wśród ludzi modnych, jak Mao w tamtym czasie. Honor intelektualistów ratował Leszek Kołakowski, pisząc: „dokumenty ideologiczne maoizmu i w szczególności pisma teoretyczne Mao (…) muszą wydawać się niezmiernie prymitywne i nieudolne, a często wręcz dziecinne; nawet Stalin wydaje się w tym zestawieniu tęgim teoretykiem”. Żywotność mitu rewolucji dotrwała do wielkich manifestacji na placu Tiananmen, o których tyle się naczytaliśmy, iż nam się zdaje, że wszystko wiemy. Góralczyk pisze, że władze nie paliły się do zastosowania przemocy i prowadziły rozmowy z przedstawicielami manifestantów, jak pokojowo wyjść z trudnej sytuacji. Liu Xiaobo, niedawno zmarły laureat pokojowego Nobla, o którym jeszcze przed Noblem pisaliśmy w PRZEGLĄDZIE, grający na placu jedną z czołowych ról, był skłonny do ugody, ale więcej poparcia zdobyli zwolennicy rozlewu krwi: „dopiero wtedy, gdy dojdzie do rozlewu krwi na Placu, mieszkańcy Chin wreszcie otworzą oczy”. Ile tej krwi się polało? Według wiarygodnie sprawdzanych

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 08/2019, 2019

Kategorie: Bronisław Łagowski, Felietony