Chirurgia jak z gwiezdnych wojen

Na świecie wiele operacji wykonuje się niemal wyłącznie przy użyciu da Vinciego. W Polsce jest jeden taki robot i ze względu na koszty pracuje raz w tygodniu Roboty medyczne nie potrafią jeszcze zastąpić lekarzy, ale na pewno przyszłość należy do takich urządzeń. Są niezwykle precyzyjne i mało inwazyjne. Za pomocą da Vinciego, najnowocześniejszego robota chirurgicznego na świecie, lekarz może operować m.in. klatkę piersiową pacjenta bez jej otwierania i uszkadzania żeber, precyzyjnie rozdzielić nerwy, naczynia i mięśnie oraz zszyć tkanki nicią o grubości włosa. Na świecie wiele operacji wykonuje się niemal wyłącznie przy użyciu da Vinciego. W Polsce jest jeden taki robot i z powodu braku pieniędzy pracuje raz w tygodniu. Rodowód z NASA Pomysł na budowę robotów chirurgicznych oraz tzw. inteligentnych sal operacyjnych powstał w amerykańskiej agencji NASA w latach 80. i 90. XX w. Miały one stanowić wyposażenie statków kosmicznych i baz orbitalnych biorących udział w programach podboju kosmosu i „gwiezdnych wojnach” realizowanych przez Pentagon. Chociaż programy upadły, naukowcy z Intuitive Surgical nadal pracowali nad robotami chirurgicznymi, a ich działania finansowały prywatne firmy. W efekcie powstał da Vinci, którego po raz pierwszy zaprezentowano w 1999 r. w Kalifornii. Ten najbardziej zaawansowany technologicznie robot medyczny na świecie, wspomagający różne operacje, stanowi szczytowe połączenie osiągnięć m.in. sensoryki i układów sterowania. – Cztery ramiona da Vinciego zakończone narzędziami wchodzą w ciało pacjenta przez małe nacięcia powłok ciała. Maszyną steruje chirurg siedzący przy konsoli, wyposażony w system wizyjny, dzięki któremu ogląda operowane miejsce w trójwymiarze, w rozdzielczości HD, naturalnych barwach i 10-krotnym powiększeniu – wyjaśnia Paweł Golus z firmy MEDIM dystrybuującej roboty w Polsce. Na razie lekarze i dyrektorzy polskich szpitali oglądają da Vinciego, ale sprzęt jest za drogi (2,2 mln dol., do tego osprzęt) i nie ma chętnych do kupna. Tak zaawansowana technika pozwala na całkowite usunięcie chorych tkanek, zwłaszcza zaatakowanych przez komórki nowotworowe, i obejrzenie trudno dostępnych miejsc, np. w obrębie miednicy mniejszej albo podstawy czaszki. Doskonałe efekty są również widoczne w urologii. Niemal 90% pacjentów zoperowanych za pomocą da Vinciego bez problemu oddaje mocz już po trzech miesiącach od operacji. Po operacji tradycyjnej lub laparoskopowej wyniki są gorsze. Inni lekarze mogą obserwować operacje wykonywane za pomocą da Vinciego nawet w miejscach oddalonych o kilka tysięcy kilometrów. Pozwala to na przeprowadzenie zaawansowanych zabiegów chirurgicznych przy wykorzystaniu wiedzy największych autorytetów, bez sprowadzania ich do sali zabiegowej. Da Vinci bez funduszy W grudniu 2010 r. da Vinci rozpoczął pracę w Wojewódzkim Szpitalu Specjalistycznym we Wrocławiu. Wtedy też odbyła się pierwsza operacja w jego „asyście”, zakończona sukcesem. Pacjentem był 71-letni mężczyzna chory na raka odbytnicy. – Robota wykorzystujemy m.in. w diagnostyce i leczeniu operacyjnym ludzi leżących na oddziałach: chirurgii ogólnej, naczyniowej, onkologii, urologii, ginekologii i transplantologii. Operacje wykonywane przy użyciu da Vinciego zapobiegają występowaniu różnych powikłań, znacznie skracają czas powrotu do zdrowia, minimalizują ból, a na ciele pacjentów pozostają niezauważalne blizny – wylicza prof. Wojciech Witkiewicz, dyrektor wrocławskiego szpitala. Jednak mimo wielu zalet robot, który kosztował ok. 9 mln zł, nie jest w pełni wykorzystywany. Pracuje tylko raz w tygodniu. Przykładowo dwa paryskie szpitale mają po cztery takie roboty, które pracują non stop. NFZ nie refunduje operacji przeprowadzanych z da Vincim, gdyż twierdzi, że są bardzo kosztowne. Cena w zależności od operacji wynosi ok. 15-30 tys. zł, a po ok. 10 zabiegach trzeba zakupić nowy zestaw narzędzi. Prof. Witkiewicz stara się więc uzyskać granty naukowe i znaleźć sponsorów. Obecnie na świecie używa się już 2132 tych robotó, m.in. 1548 w USA, 58 we Włoszech i w Niemczech, 55 we Francji, 40 w Japonii, 15 w Turcji, 10 na Tajwanie. Dziewięć operuje w Rumunii, osiem w Czechach, sześć w Singapurze, trzy w Chile. W tych krajach często operacje są refundowane przez towarzystwa ubezpieczeniowe. Urzędnicy liczą nie tylko koszty samej operacji, lecz także oszczędności wynikające z wyleczenia chorego – m.in. krótszy czas pobytu pacjenta w szpitalu, minimalne zużycie krwi, mniejszą liczbę powikłań, zakażeń oraz szybszy powrót do zdrowia i pracy. Usłużna HelpMate

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 19/2012, 2012

Kategorie: Zdrowie