Jako nastolatek kupowałem „Sztandar Młodych”. Przyczyna była prosta – drukowano tam „Listę Przebojów Studia Rytm” W Szadku, kiedy byłem chłopcem, jak wszystkie ówczesne nastolatki, czytałem i kolekcjonowałem „Tytusy”. Ale już niekoniecznie jak wszystkie nastolatki kupowałem „Sztandar Młodych”. Przyczyna była prosta – drukowano tam „Listę Przebojów Studia Rytm”. To działo się w latach 1968–1973. Przeżywałem katusze, bo kusiło mnie, żeby podejrzeć, co jest na Liście – audycja była w sobotę od 18.00 do 19.00, a „Sztandar Młodych” kupowało się rano. Ćwiczyłem samodyscyplinę. Choć czasami, przyznam się ze skruchą po latach, brałem do ręki „Sztandar” i patrzyłem, ale tylko na to, co będzie np. na dziesiątym miejscu. Zazwyczaj jednak wytrzymywałem bez podglądania. Bo najistotniejsze było dla mnie, żeby wysłuchać tego na żywo, dać się zaskoczyć przez jakiś skok czy spadek na liście, liczyło się wyczekiwanie i napięcie. Później kupowałem „Głos Robotniczy”, bo w maju był Wyścig Pokoju, a tam drukowali wszystkie wyniki. To była fascynacja, nawet tacy jak ja, którzy na co dzień w ogóle nie interesowali się sportem, czekali na to wydarzenie, jeden z najważniejszych momentów w roku. Emocje sięgały zenitu – jechali Szurkowski, Szozda, Mytnik. Potem kupowałem regularnie pismo muzyczne „Non Stop”. Ale to już robiłem – mimo mojego młodego wówczas wieku – raczej z powodów zawodowych. Nieczęsto się zdarza, że zawód i życie prywatne są tak ściśle ze sobą związane. Że pasję, osobiste zainteresowania można przekuć w pracę, a w dodatku że przez to niestety stajesz się rozpoznawalnym człowiekiem. O tym zresztą wtedy wcale nie myślałem. To jest chyba szczęście. Znam wielu ludzi, którzy męczą się, kiedy muszą wstać i iść do pracy. Jest ona dla nich czymś, co trzeba odbębnić, a potem dopiero zaczyna się właściwe życie. A ja na skrzydłach pieśni wstawałem rano, wsiadałem w samochód – jechałem do pracy tak, jakbym jechał do drugiego domu. Zresztą tak ją traktowałem – miałem tam wiele swoich płyt, wiele swoich rzeczy. To nigdy się nie zmieniło. To znaczy zmieniło się teraz, bo jestem już na emeryturze i powinienem pomału pozbywać się nadmiaru rzeczy. Obecnie rozdaję – płyty, których mam tysiące, i szklanki do piwa z Hard Rock Cafe, które od dziesiątków lat zbierałem, nie bardzo wiem po co, skoro nigdy nie byłem „piwiakiem”. Wolę wino. * Mam w domu 15 tys. płyt. Mniej więcej. Szczerze mówiąc, raczej pewnie więcej niż mniej. Są u mnie wszędzie – jest płyciarnia w przedpokoju, w sypialni i w drugim pokoju, balkon też przerobiłem na płyciarnię. Tylko w kuchni nie trzymam płyt. Stolarz, który ostatnio robił mi szafkę, zapytał: „Panie Marku, to kiedy pan nas poprosi, żebyśmy zrobili panu półkę nad łóżkiem?”. No nie, to już by była przesada – mieć płyty nad głową, kiedy śpię. Czułbym się trochę osaczony. To jest typowe uzależnienie. Tak jak inni od zakupów czy używek – ja jestem uzależniony od kupowania płyt. Nic nie pomaga powtarzanie sobie, że przecież teraz wszystko jest w necie. Na iTunes czy gdziekolwiek indziej mogę sobie posłuchać płyty Julii Fordham, która wyszła wczoraj – na CD dostanę ją dopiero za miesiąc, więc właściwie po co mi wtedy? Dzisiaj muzyka istnieje głównie w postaci cyfrowych plików. Myślałem, że się do tego nie przyzwyczaję i się temu nie poddam, ale czasami było jakieś nagranie, którego nagle potrzebowałem, więc kupowałem je przez internet. Radio musi szybko reagować. Teraz to działa tak – piosenka Billie Eilish do nowego „Bonda” pojawia się w nocy z piątku na sobotę, a w poniedziałek ma już 30 mln odsłon. Mimo to nadal kupuję płyty! Muszę je mieć, dotknąć, powąchać, przeczytać książeczkę. Sam plik z muzyką mi nie wystarcza. Mam płyty, których nigdy nie rozpieczętowałem. Jeszcze całkiem niedawno miałem nieodfoliowany krążek Phila Collinsa „Face Value” (z 1981 r.). Nie ja jeden tak mam. Pytam kiedyś Wojtka Manna, pokazując na spory stosik: – Wojtek, a co tam leży? – No, płyty. – I nie otwierasz tego? – Nie, skoro już mam… Pamiętam, jak na początku lat 90. wracałem z Chicago, miałem w bagażu 200 nowych płyt i na Okęciu celnik pyta: – Dzień dobry, panie Marku, to ile tam pan
Udostępnij:
- Kliknij, aby udostępnić na Facebooku (Otwiera się w nowym oknie) Facebook
- Kliknij, aby udostępnić na X (Otwiera się w nowym oknie) X
- Kliknij, aby udostępnić na X (Otwiera się w nowym oknie) X
- Kliknij, aby udostępnić na Telegramie (Otwiera się w nowym oknie) Telegram
- Kliknij, aby udostępnić na WhatsApp (Otwiera się w nowym oknie) WhatsApp
- Kliknij, aby wysłać odnośnik e-mailem do znajomego (Otwiera się w nowym oknie) E-mail
- Kliknij by wydrukować (Otwiera się w nowym oknie) Drukuj
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety








