Chodzi o to, że nie chodzę

Chodzi o to, że nie chodzę

Pomóżmy Bogusi Wińskiej Bogusia ma 22 lata. Od urodzenia choruje na postępujący zanik mięśni, ale pomimo choroby jest młodą kobietą, która chce się uczyć, malować, pisać wiersze. Chce żyć. Przed paroma laty Bogusia przeszła operację wszczepienia implantów, które miały skorygować kręgosłup. Niestety, polskie implanty doprowadziły do zakażenia. Specjaliści twierdzą, że Bogusia musi przejść trzy operacje. Pierwsza to wymiana złych implantów, dwie następne – wszczepienie kolejnych. Pierwszą sfinansuje kasa chorych, następne są pod znakiem zapytania. I właśnie na te dwie, kolejne operacje Bogusia zbiera pieniądze. “Przegląd” chce ją wesprzeć. “Proszę więc choćby o cień nadziei, a moja wdzięczność – bo tylko tyle mogę zaoferować w zamian – nie będzie miała granic” – tak Bogusia pisze w swoim apelu. Oto konto, na które można wpłacać pieniądze: B.Ś. Ciechanowiec – “Caritas C – c” 87490006-4330-27016-11-4/0/1 Hasło: “Na operację Bogusi Wińskiej” Miała przeżyć parę lat. Dziś jest 22-letnią, młodą kobietą. Ale uratować mogą ją tylko kosztowne operacje Dwa razy przeżyła najsilniejszą nadzieję, która jest pewnością. Raz, gdy sześcioletnią dziewczynkę rodzice zawieźli do uzdrowiciela w Oławie. – Nie mów wujkowi, gdzie pojechałam – pouczyła Beatę, starszą siostrę. – Jak wrócę, to pójdę i sama mu wszystko opowiem. Pójdę. Gdy uzdrowiciel ją dotknął, czekała, aż jakaś siła uniesie ją z wózka. No bo jak inaczej zrobiłaby pierwszy krok. Drogi powrotnej nie pamięta. Druga nadzieja to operacja w Zakopanem. Ponad cztery lata temu powiedziano jej, że choć o chodzeniu nie ma mowy, to wszczepione implanty wyprostują kręgosłup, który bez mięśni krzywi się i boli coraz bardziej. Radość trwała pół roku. Ze zdjęć uśmiecha się promienna Bogusia. Na wózku, ale wyprostowana. Ale po paru miesiącach przerażona dziewczyna poczuła, że jej ciało znowu zaczęło przypominać pochylone wiatrem drzewko. Wróciły potworne bóle kręgosłupa. Nie wiedziała, gdzie szukać pomocy. Pewnego wieczoru mama, pani Jadwiga, oglądała jakiś medyczny dokument. Pogodny lekarz z warszawskiego szpitala opowiadał o wszczepianiu implantów. O chorobie jej córki. Przypadek. Zadzwoniła do niego natychmiast. Badania wykazały, że operacja w Zakopanem przeprowadzona była starannie, tyle że wszczepiono jej polskie implanty, a te prowadzą do infekcji. Przypadek. Wszystko, co wiąże się z leczeniem Bogusi, wynikało z czegoś zasłyszanego, podpowiedzianego. Czasem między jednym zasłyszeniem a drugim podpowiedzeniem mijały lata. Dopiero teraz, gdy ma 22 lata, powiedziano Bogusi, jakie operacje musi przejść, by kręgosłup pozbawiony mięśni nie rozchwiał się całkowicie. “Nadziejo moja, ty stara, poczciwa, niewierna nadziejo. Usiądź tu, proszę, koło mnie i powiedz: Jestem”. Duża, ponad czterokilogramowa dziewczynka. Tyle można było powiedzieć o Bogusi, gdy się urodziła. Zwyczajne dziecko. Ale po paru miesiącach okazało się, że siada tylko, gdy się ją posadzi, po paru następnych rodzice wiedzieli, że nie może stać. W Centrum Zdrowia Dziecka lekarz poinformował, że to zanik mięśni, dziewczynka nie będzie chodzić. – W nerwy wpadłam – wspomina pani Jadwiga – myślałam, że wszystko porozbijam. I ciągle tylko pytałam, dlaczego ja mam takie życie. No, ale do domu wrócić musiałam, czekała starsza córka, Beatka. Jan i Jadwiga. Rodzice Bogusi mają gospodarstwo w Starej Winnej, pod Ciechanowcem. Osiem hektarów, pięć krów, pierwsza jakość mleka. Nadbużański, łagodny krajobraz. Dziś są dumni z córki, bo maluje, pisze wiersze, ale przez lata wmawiano im, że poza życiem niczego dla córki nie powinni od losu wymagać. Lekarze z Ciechanowca, do których zawieziono malutką Bogusię wraz z diagnozą, skupili się nad ustaleniem terminu komunii, bo ich zdaniem, dziewczynka nie dożyje dziesięciu lat. Żadnej rehabilitacji nie zaproponowano. Wtedy rodzice zaczęli szukać znachorów. – Chyba u wszystkich byliśmy – wspomina pani Jadwiga. – Lekarze nie chcieli nam pomóc, a oni dawali nadzieję. Był taki z Białegostoku, wziął trzysta złotych za dziesięć seansów. Ale pamiętamy tylko strome schody, po których dziecka wnieść nie mogłam. Był i Harris, który dotykał, i inni, jeden robił znak krzyża, drugi czymś poił. Nie chciałam stracić żadnej szansy. Nad głową wisiała inna “złota myśl” lekarzy. Że Bogusia nie przeżyje trzeciego zapalenia płuc. Szpitale były złe. Albo przerzucały ją jak worek

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2000, 39/2000

Kategorie: Kraj