Cichy front

Cichy front

This handout photograph taken on August 11, 2022 and released by the Etat Major des Armees (The french Defence Staff) shows soldiers of the French military mission in the Sahel known as "Barkhane" folding a French flag at an undisclosed military installation, amid the French military drawdown with troops leaving the last bases in Mali. - France's military pullout from Mali is nearing completion, with around 2,500 Barkhane anti-jihadist forces remaining in the Sahel, just under half of the deployment at its peak, say French officers. (Photo by Handout / Etat Major des Armées / AFP) / RESTRICTED TO EDITORIAL USE - MANDATORY CREDIT "AFP PHOTO / ETAT MAJOR DES ARMEES " - NO MARKETING NO ADVERTISING CAMPAIGNS - DISTRIBUTED AS A SERVICE TO CLIENTS

Francja wycofuje swoje siły z Mali, robiąc miejsce dla coraz aktywniejszych tam rosyjskich najemników Koniec tej misji majaczył na horyzoncie od dawna. Trwała dziewięć lat – Francuzi weszli do Mali w 2013 r., jeszcze za rządów François Hollande’a, zasadniczo z jednym tylko celem: zapewnić w kraju relatywną stabilność polityczną. Na papierze zadanie trywialne, w praktyce okazało się nie do wykonania. Miało być łatwo, bo to przecież dawna kolonia, państwo frankofońskie, w dodatku utrzymujące silne związki gospodarcze z byłą metropolią. Nie przez przypadek zresztą władze w Paryżu, gdy wysłały prawie dekadę temu 2,5 tys. swoich żołnierzy i całą masę sprzętu wojskowego w sam środek Sahelu, oskarżane były o neokolonializm w czystej postaci. Zwłaszcza lewica nad Sekwaną krzyczała, że u Hollande’a budzi się tęsknota za imperium, że Francja po raz kolejny daje dowód, że nigdy się nie pogodziła ze stratą zamorskich posiadłości. Eksperci jednak raczej chwalili ówczesnego prezydenta za decyzję o wysłaniu wojska do Afryki. Głównie dlatego, że Mali, podobnie jak większość republik regionu, chwiało się jak drewniana chatka w czasie trzęsienia ziemi. A chętnych do ratowania go przed totalną rozsypką jakoś nie było. Na przemytniczym szlaku W zrozumieniu znaczenia francuskiej misji dla układu sił właściwie na całej półkuli północnej pomoże rzut oka na mapę. Mali, siódmy co do wielkości kraj Afryki, chociaż nie ma dostępu do morza, jest kluczowym przystankiem na trasie między Atlantykiem a Morzem Śródziemnym. Dokładniej chodzi o to, co przez oba akweny się przewozi. I nie mówimy tu o eksporcie opisywanym w corocznych statystykach ekonomicznych czy wchodzącym w skład PKB. Mali to środek ciężkości Sahelu. Prowadzi tamtędy jeden z najważniejszych szlaków przerzutu narkotyków z Ameryki Łacińskiej do Europy. Również coraz więcej migrantów znad Zatoki Gwinejskiej próbuje się przedostać tą drogą na Stary Kontynent. To nigdy nie była podróż bezpieczna, już choćby ze względu na warunki klimatyczne. Na południu dżungla, niebezpieczeństwo chorób zakaźnych, potem pustynia, która w Mali się zaczyna, a ciągnie się (w zależności od szlaku) nawet do wybrzeży Morza Śródziemnego. W ostatnich latach zrobiło się jeszcze trudniej, bo do listy potencjalnych zagrożeń doszedł afrykański oddział Państwa Islamskiego. ISIS – lub, jak wolą Francuzi, Daesh – po serii klęsk w swojej bliskowschodniej kolebce przeniosło się do Afryki, sadowiąc się przede wszystkim w rozdartej przez kacyków Libii i właśnie w Mali. W tym drugim kraju islamiści zaczęli dokonywać nalotów na wioski, zamykać szkoły, dopuszczali się zbrodni na „niewiernych” cywilach. Jeśli doda się wszystkie te zjawiska do i tak długiej listy problemów strukturalnych, m.in. konfliktów pomiędzy grupami etnicznymi, przemocy wobec kobiet i niespecjalnego przywiązania tutejszych elit do idei demokratycznych, widać, że Mali było krajem tyleż ważnym, co trudnym do ustabilizowania. Społeczność międzynarodowa długo była wdzięczna Francuzom, że wzięli to zadanie na swoje barki, przymykała nawet oko na ewidentny neokolonializm Paryża w regionie Sahelu. Mali oprócz żołnierzy znad Sekwany gości też misję ONZ, znaną pod akronimem MINUSMA i powszechnie uważaną za najniebezpieczniejszą misję z mandatem Narodów Zjednoczonych na całym świecie – 15 tys. osób, w tym 13 tys. żołnierzy pod bronią, oczywiście używaną jedynie w celach defensywnych. MINUSMA powstała kilka miesięcy po francuskiej misji stabilizacyjnej i razem z Francuzami walczyła przede wszystkim z terrorem islamskich ekstremistów. Wtedy, na początku drugiej dekady XXI w., ryzyko utworzenia quasi-suwerennego kalifatu w północno-zachodniej części Mali było całkiem realne. Silna jeszcze Al-Kaida sprzymierzyła się z miejscowymi grupami Tuaregów, grożąc secesją. Zostali wówczas odepchnięci przez sojusz obecnych już w Mali Francuzów, jednostek malijskiej armii lojalnych wobec rządu oraz misji AFISMA, ochotniczej inicjatywy innych państw afrykańskich. Błękitne hełmy zastąpiły właśnie afrykańskich ochotników i natychmiast musiały wkroczyć do akcji, bo sytuacja pogarszała się błyskawicznie. Jak podaje telewizja Al-Dżazira, w pierwszych latach operacji terroryści mordowali po kilkuset cywilów, w 2016 r. liczba ofiar zbliżała się już do tysiąca, a w 2019 r. przekroczyła 4 tys. Nikt nie był bezpieczny, co zresztą pokazują statystyki po stronie samych aliantów. Od uruchomienia MINUSMA śmierć poniosło 209 członków tej misji, a Francuzi przez dziewięć lat obecności w Mali stracili dodatkowo 59 żołnierzy. Dyplomatyka

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2022, 36/2022

Kategorie: Świat