Co nas czeka?

Co nas czeka?

Zarówno w kręgach profesjonalnych ekonomistów, jak i polityków gospodarczych rozstrzelenie opinii co do perspektyw gospodarczych jest olbrzymie Nie wiadomo. Chociaż niektórzy uważają, że akurat dokładnie wiedzą, czego można spodziewać się w nadchodzących latach. A to ponownego przyspieszenia tempa wzrostu gospodarczego i poprawy warunków życia ludności, a to kompletnej katastrofy gospodarczej i przedłużania się stagnacji – w zależności od tego, kto co zakłada albo w co kto wierzy. Skrajnie niekiedy odmienne opinie co do przyszłości biorą się bowiem stąd, że jedni w coś wierzą, podczas gdy inni coś zakładają. A wierzy się w różne rzeczy (acz polityka gospodarcza powinna opierać się na wiedzy, a nie na gusłach) i czyni rozmaite założenia (co skądinąd jest uzasadnione). Stąd też nic dziwnego, że zarówno w kręgach profesjonalnych ekonomistów, jak i polityków gospodarczych rozstrzelenie opinii co do perspektyw gospodarczych jest olbrzymie. Widać to gołym okiem także w odniesieniu do ocen formułowanych w instytutach naukowych i lansowanych przez popularne media. Rozstrzelenie to nie jest cechą tylko chwili obecnej, gdyż podobnie było również w przypadku oczekiwanego tempa wzrostu w latach dopiero co minionych, nie tylko w Polsce zresztą. Tak właśnie było w stosunku do całego czterolecia 1998-2001 – kiedy to zamiast faktycznie odnotowanego drastycznego zwolnienia, niektórzy zapowiadali wręcz przyspieszenie tempa wzrostu produkcji – jak i w zeszłym roku. Co ciekawe, nawet szacunki skądinąd wydawałoby się profesjonalnych i apolitycznych centrów analitycznych okazały się wyjątkowo chybione. Przykładowo, jeszcze w maju Citibank zakładał tempo wzrostu PKB w minionym roku na 3,5%, podczas gdy wskaźnik ten okazał się ostatecznie ponadtrzykrotnie mniejszy i wyniósł zaledwie 1,1%. Ale w bankach też w różne rzeczy wierzą (choć nie powinni) i czynią czasami błędne założenia (choć nie wypada). Mając takie doświadczenia z niedawnej przeszłości, teraz wielu autorów – rządu nie wykluczając – stara się zachować dużą powściągliwość w przy formułowaniu ocen co do przyszłości bądź też kreśli alternatywne scenariusze rozwoju z pasmem dopuszczalnych wahań dynamiki gospodarczej na tyle szerokim, aby się w nim zmieścić i się nie pomylić. Zanim będziemy martwi Najwybitniejszy ekonomista XX wieku – John Maynard Keynes – zasłynął między innymi powiedzonkiem, że oto „w długim okresie wszyscy będziemy martwi”. Jego głęboki sens sprowadza się do tego, że ekonomiści – a już szczególnie politycy gospodarczy – mają naturalną skłonność do wydłużania perspektywy czasowej, w której sytuacja materialna ludności powinna się poprawić. Czyniąc przeto pewne założenia co do sekwencji różnych etapów w rozwoju społeczno-gospodarczym jakże często musimy słuchać, że oto tylko przejściowo borykamy się z trudnościami gospodarczymi, ale za to „w długim okresie” sytuacja ulegnie zmianie na lepsze. Rzecz w tym, jak długi jest ten okres. Z jednej strony, w rezultacie działania naturalnego mechanizmu biologicznego wielu nie doczekuje tych „lepszych czasów”, z drugiej natomiast, wskutek międzypokoleniowej redystrybucji dochodów i zasobów kto inny ponosi koszty „trudnych czasów”, a ktoś inny korzysta później z owoców ponoszonych wyrzeczeń. Oczywiście, o ile tylko owoce te się rodzą i są zdrowe. A jak widać w wielu krajach posocjalistycznej transformacji – w tym w Polsce w 13 już lat po Okrągłym Stole – jest ich niewiele i bynajmniej sprawiedliwie dzielone nie są. Prowadząc w swoim czasie naszą politykę gospodarczą, nigdy nie mawiałem, że „jest dobrze” (bo nie było), lecz iż „jest lepiej” (bo sytuacja wyraźnie i sukcesywnie się poprawiała). To odnośnie do „krótkiego okresu”. Co do długiego zaś – mierzonego na dekady czy wręcz pokolenia – mawiałem, w odróżnieniu od Keynesa, że jesteśmy skazani na sukces. Obecnie wypada ponownie zadać sobie pytanie, czy była to tylko wiara naiwna, bo zrodzona pod wpływem krótkotrwałej poprawy sytuacji społeczno-ekonomicznej na fali szybkiego wzrostu produkcji i bardziej sprawiedliwego podziału dochodu dzięki pomyślnej realizacji „Strategii dla Polski”, czy też był to sąd oparty na racjonalnych założeniach co do trwałych możliwości rozwojowych polskiej gospodarki, społeczeństwa i państwa. Dziś odpowiem, że na żaden sukces nie jesteśmy skazani. Podobnie zresztą jak inne kraje i społeczeństwa. To zależy. Od obranej polityki gospodarczej. Od tempa wzrostu gospodarczego. Od sposobów podziału dochodu narodowego. Od sposobów integracji coraz bardziej zliberalizowanej gospodarki z układem nie tylko europejskim, ale światowym. Od skuteczności państwa i efektywności jego instytucji. Sukces wszakże – pomimo piętrzących

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 12/2002, 2002

Kategorie: Opinie