Co powiem Komisji Śledczej

Co powiem Komisji Śledczej

Kulczyk, Ałganow, Dochnal, J&S, służby specjalne: politycy, szpiedzy i nafta Zbigniew Siemiątkowski, były szef UOP i Agencji Wywiadu – W tym tygodniu ma pan zeznawać przed sejmową komisją ds. Orlenu… – W tej komisji nikomu chyba nie chodzi o wyjaśnienie istoty sprawy, tylko o pognębienie przeciwników. Roman Giertych chce pognębić Aleksandra Kwaśniewskiego, Zbigniew Wassermann – prokuraturę, Konstanty Miodowicz chce pognębić służby specjalne i mnie. To jest dosyć jasne. Nie widzę natomiast, by komisja zbliżała się do wyjaśniania tego, do czego została powołana – do wyjaśnienia istoty tego wszystkiego, co dzieje się na rynku paliwowym. Myślę tu o wątkach, które jeszcze się nie pojawiły, a które muszą się pojawić – kontraktu na dostawę ropy dla Orlenu, obsługiwanego przez firmę J&S. Tak naprawdę, jeżeli chcemy dosięgnąć istoty problemu, powinniśmy spróbować odpowiedzieć na pytanie, w jakich okolicznościach spółka J&S, dwóch dżentelmenów nieznanych bliżej nikomu, weszła w posiadanie kontraktu na, de facto, wyłączność dostaw ropy z Rosji dla Orlenu. Tajemnica J&S – A pan zna odpowiedź? – J&S to firma tradingowa, która bierze prowizję za dostarczanie ropy. Do początku lat 90. taką rolę odgrywał Ciech. Z różnych powodów przegrywał przetargi na dostawę i był krok po kroku rugowany z obsługi Orlenu. Tymczasem firma J&S na początku lat 90. weszła w tzw. spoty, czyli zakupy na wolnym rynku, a w 1997 r. podpisała kontrakt na dostawę ropy do Petrochemii Płockiej, na ponad 50% jej zapotrzebowania. W 2002 r. ówczesny prezes Orlenu, Andrzej Modrzejewski, chciał podpisać drugi kontrakt, pięcioletni, na 75%. – Pierwszy kontrakt J&S podpisała w 1997 r. Przed wyborami czy po? – W sierpniu 1997 r., na miesiąc przed wyborami. Podpisał go ówczesny prezes Petrochemii, Konrad Jaskóła. Temu kontraktowi próbował zapobiec ówczesny prezes Ciechu. Ale gdy zaczął głośno o tym mówić i chodzić do różnych ministrów, został zdymisjonowany przez ministra skarbu, którym był Mirosław Pietrewicz z PSL. J&S otrzymała również od Petrochemii pełnomocnictwa na tzw. koordynację dostaw. – Co to znaczy? – To znaczy, że każdy, kto chciał kupić dla Petrochemii jakąkolwiek ilość ropy w Rosji, był odsyłany do J&S, gdyż tylko ta firma miała wyłączność na koordynację na obsługę tego kontraktu. Tego dotyczył m.in. anonim wysłany w roku 2000, który trafił na biurko Lecha Kaczyńskiego. Została w nim opisana cała procedura. Tymczasem Lech Kaczyński sprawę zlecił prokuratorowi krajowemu, panu Wassermannowi, ten zlecił to prokuraturze apelacyjnej, ta z kolei prokuraturze rejonowej w Płocku. Ta zaś po dwóch tygodniach umorzyła śledztwo. – Chciałby pan przesłuchać Wassermanna, dlaczego w 2000 r. nie zajął się do końca notatką? – Jeżeli wszystkich pytamy, nawet tych, którzy ze sprawą nie mają nic wspólnego, jakże nie pytać osoby, która ze sprawą miała wiele wspólnego? Wszystkich trzeba przesłuchać. Ale to pytanie do komisji. Po drodze czeka ją kilka testów wiarygodności. – Jakie? – Życie co chwila dostarcza nam nowe fakty. – Nie badaliście, dlaczego J&S tak pięknie się w Polsce rozwinęła? – To pytanie do płk. Nowka, szefa UOP w latach 1997-2001. Za jego czasów J&S przeżyła rozkwit. – On jest ekspertem komisji ds. Orlenu, trudno go będzie przesłuchać… – Jeżeli chce się przesłuchać gen. Czempińskiego, jeżeli chce się przesłuchać mnie, to nie rozumiem, dlaczego ktoś, kto był najdłużej z nas w UOP, w tym newralgicznym okresie rozkwitu potęgi J&S, ma dziś występować w roli eksperta. – Dlaczego firma J&S budziła taki niepokój UOP? – Myślenie UOP było takie: Polska powinna starać się o alternatywne źródła dostaw ropy. Jeżeli jest to w tej chwili niemożliwe, powinniśmy mieć przynajmniej kilku pośredników. Gdyż sytuacja, że mamy tylko jednego pośrednika, nie jest normalna, to złe rozwiązanie nawet z przyczyn ekonomicznych. Do tego ten pośrednik był dla nas nietransparentny – firma zarejestrowana na Cyprze, która odprowadza tam podatki, nieznani w branży właściciele, mający swoje tylko dojścia za wschodnią granicą… UOP zaczął więc wysyłać alarmujące raporty do najwyższych władz. I za moich czasów, i za czasów mojego poprzednika, kiedy stosowny raport trafił na biurko ówczesnego wicepremiera Janusza Steinhoffa. – I? – Steinhoff nic nie zrobił. Mało tego, zbyt mało energiczny nadzór

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2004, 44/2004

Kategorie: Wywiady