Tytuł, wzięty od klasyka, jest nieprzypadkowy. Zwycięstwo opozycji to wspaniały, ale dopiero pierwszy krok do celu – poprawy sytuacji w Polsce i Polski. Zostawiam na boku sprawy światopoglądowo-obyczajowe. Obawiam się skądinąd, że szanse na konsensus są tutaj minimalne. Zajmę się pożądanym modelem społeczno-ekonomicznym. Tu ponownie sięgam do klasyka, ale innego, i powiadam: mam marzenie (I have a dream). Marzy mi się mianowicie zgoda co do potrzeby zbudowania w Polsce systemu przypominającego model skandynawski. A już bardziej konkretnie – sytuacja, w której premier nowego rządu udaje się z wizytą oficjalną do krajów skandynawskich. Także po to, aby zasięgnąć tam rady, jak wprowadzić system nordycki w kraju nad Wisłą. Wiem, że to prawdopodobnie marzenie ściętej głowy. Wszak Donald Tusk (naturalny pretendent do stanowiska premiera, a piszę to 19 października) wywodzi się z zupełnie innej tradycji myślenia o dobrym systemie społeczno-gospodarczym. To tradycja anglosaska, wyznaczona nazwiskami Friedricha Augusta von Hayeka (Austriaka, ale zakorzenionego w USA) i Miltona Friedmana. Takie przecież było zaplecze ideowe gdańskich liberałów, z których Tusk się wywodzi. A jednak… Mam nieco nadziei, że jego poglądy faktycznie ewoluowały i dzisiaj jest on bliższy tej skandynawskiej opcji ideowej niż wtedy, gdy liberałowie utożsamiali ją z socjalizmem i całkowicie odrzucali. Że nie jest to już neoliberalizm, który nie sprawdził się ani w Polsce, stanowiąc główną przyczynę ostatnich klęsk Platformy Obywatelskiej, ani nigdzie na świecie. Powrót do niego to przepis na katastrofę dla całego obozu opozycyjnego. Wydaje się, że pewne przesunięcie się na lewo partii kiedyś ortodoksyjnie prawicowej (choć to inna prawicowość niż ta pisowska) oraz konieczność układania się w nowym rządzie z lewicą zapobiegną recydywie neoliberalizmu. Pewności jednak nie mam. Śledząc powyborcze wypowiedzi różnych działaczy związanych w ten czy inny sposób z obozem Platformy, dostaję gęsiej skórki. Neoliberalizm nie chce zejść ze sceny. Wciąż kusi swoimi prostymi, by nie rzec prostackimi receptami (jak najwięcej rynku, jak najmniej państwa; sprywatyzować wszystko). Boję się, że jego nieco stłumiony w ostatnich latach głos za chwilę zabrzmi z całą mocą. Będzie to wstęp do ostatecznej katastrofy obozu Koalicji Obywatelskiej. Polacy rozwiązań neoliberalnych już nie chcą. (Czy kiedykolwiek chcieli? Nikt ich nie pytał o zdanie). Z badań wynika, że najbliżej jest im do akceptacji nordyckiego modelu społeczno-ekonomicznego. Dlaczego zatem nie zacząć go wprowadzać w Polsce na dużą skalę? Tym bardziej że można odnieść wrażenie, iż zgodę na to wyraziłyby wszystkie partie przyszłej koalicji rządowej. Wiem, że zaraz odezwą się głosy, że u nas to się nie uda, bo inna kultura, inna religia itd. Nie przyjmuję tych argumentów i proponuję, abyśmy chociaż spróbowali. Nie ma tutaj miejsca, abym szkicował zarysy tego systemu. Z grubsza chodzi o taki, w którym efektywności gospodarczej towarzyszy silne państwo opiekuńcze. Najważniejsze decyzje podejmuje się po szerokich konsultacjach, w których wielką rolę odgrywają rady pracownicze, związki zawodowe, stowarzyszenia pracodawców oraz środowiska naukowe. Gdzie np. poszczególne gminy przysyłają obywatelom szczegółowe dane na temat tego, na co poszły ich podatki. Gdzie demokratyczne mechanizmy podejmowania zbiorowej decyzji występują na wszystkich poziomach życia społecznego. Nikt nie jest pozostawiony swojemu losowi, a doskonała jakość usług publicznych to „zapłata” za wysokie podatki. Podstawą tego systemu są zaufanie społeczne, równość oraz poczucie wspólnotowości. Ktoś od razu powie: to właśnie rzeczy, których nam najbardziej brakuje. Tak, ale m.in. dlatego, że wilczy kapitalizm, na który skazaliśmy siebie w pierwszych dziesięcioleciach transformacji, wykształcił w nas nieufność do państwa i do innych oraz ogromnie spolaryzował klasowo. Skądinąd w państwo nie wierzyli sami politycy, czego kapitalnym przykładem był idiotyczny pomysł prywatyzacji Poczty Polskiej z końcówki rządów Platformy. W innych ludzi przestaliśmy zaś wierzyć, naciągani i oszukiwani na każdym kroku (to opisywany przeze mnie od lat „kapitalizm drobnego druku”), upokarzani i poniżani (co z kolei opisywałem jako „kulturę upokarzania”). To są rzeczy do naprawy. Nie jesteśmy skazani na samotność i brak zaufania. Na bezlitosną konkurencję aż po grób (współpraca jest zawsze lepsza od konkurencji, Skandynawowie to doskonale rozumieją). Musimy tylko chcieć wymyślić siebie na nowo, trzymać się wysokich standardów moralnych, szczególnie w polityce i życiu ekonomicznym, oraz porzucić egoizm (w tym egoizm klasowy) wdrukowany w nas przez posttransformacyjny system. Aż tyle i tylko tyle. Udostępnij: Kliknij, aby udostępnić na Facebooku (Otwiera się









