Cyjanek i profesor z Pittsburgha

Cyjanek i profesor z Pittsburgha

Jako narzędzie zbrodni trucizna ta łączona jest z najgorszymi zagładami w historii

Najsłynniejsza trucizna

Cyjanek jest jedną z najlepiej znanych trucizn. Złą sławę zyskał za sprawą powieści szpiegowskich i seriali kryminalnych jako substancja, która powoduje niemal natychmiastową śmierć. Królowa kryminału Agatha Christie dobrze znała skutki działania cyjanku. Uśmierciła za jego pomocą 18 postaci w swoich książkach. Twórca czarnego kryminału Raymond Chandler w swojej najsłynniejszej powieści, „Głęboki sen”, wykorzystał whisky z dodatkiem cyjanku, aby pozbyć się Informatora (…).

Równie fascynujące i przerażające są przykłady prawdziwych morderstw i samobójstw popełnionych z użyciem cyjanku. Jako narzędzie zbrodni trucizna ta łączona jest z najgorszymi zagładami w historii. Podczas II wojny światowej cyjanowodór wykorzystywany był do uśmiercania tysięcy więźniów w hitlerowskich obozach zagłady Auschwitz-Birkenau i Majdanek w ramach tzw. ostatecznego rozwiązania.

Gdy stało się jasne, że Niemcy tę wojnę przegrają, szklana ampułka z cyjankiem potasu stała się preferowaną metodą samobójstwa wśród nazistowskich oficerów. Skorzystali z niej m.in. Heinrich Himmler, szef budzącego postrach Schutzstaffel (SS), oraz Hermann Göring, dowódca niemieckiego lotnictwa wojskowego Luftwaffe. Adolf Hitler był świadkiem samobójstwa swojej żony, Evy Braun, która zażyła cyjanek. Sam również połknął tę truciznę, a następnie się zastrzelił, ostatecznie kończąc marzenie o Trzeciej Rzeszy.

W bliższej nam historii, na początku lat 70. XX w. w San Francisco charyzmatyczny kaznodzieja Jim Jones zebrał spore grono wyznawców swojego Kościoła. Na siedzibę zgromadzenia wybrał Redwood Valley w stanie Kalifornia i zaczął głosić, że jest wcieleniem Gandhiego, Jezusa, Buddy i Lenina. W połowie lat 70. za jego namową setki osób, w tym całe rodziny, przeniosły się do Gujany, do nowej osady dla członków Świątyni Ludu – miejsca, które na cześć przywódcy sekty nazwano Jonestown. W 1978 r. zaczęto mówić o łamaniu praw człowieka i surowych karach stosowanych w tamtejszej świątyni. W listopadzie tego samego roku kongresmen Leo Ryan wraz z przedstawicielami rządu i dziennikarzami zorganizował wyprawę do Gujany, aby zbadać prawdziwość tych zarzutów.

Jones serdecznie powitał delegację w swojej osadzie, wydając na cześć przybyłych przyjęcie w głównym pawilonie Jonestown. Tam Ryana nagle zaatakował jeden z członków świątyni, kilkakrotnie raniąc kongresmena nożem. Mimo odniesionych ran Ryan zdołał wraz z członkami delegacji uciec na lądowisko w pobliżu Jonestown, gdzie czekały na nich dwa samoloty. Kilka sekund po tym, jak wsiedli na pokład, zostali zaatakowani przez uzbrojonych mężczyzn, którzy zabili Ryana i cztery inne osoby. Jeszcze tego samego dnia Jones zebrał wszystkich 913 mieszkańców osady, w tym 304 dzieci, i nakazał im dokonać „rewolucyjnego czynu”, jak to określił. Obecnym rozdano kubki z winogronowym napojem Kool-Aid, do którego dodano cyjanek. Rodzice napoili nim dzieci, a pielęgniarki strzykawkami podały śmiertelną miksturę do buzi niemowlętom. W sumie śmierć poniosło 909 osób, z czego jedną trzecią stanowiły dzieci. (…)

Kolor cyjanku

Nazwa „cyjanek” wywodzi się od greckiego słowa, które oznacza „niebieski”, a substancja, do której się odnosi, zyskała to miano nieco okrężną drogą. W epoce renesansu niebieskie pigmenty otrzymywano z półszlachetnego minerału lapis-lazuli. Pozyskiwany w ten sposób barwnik był niebywale drogi – wart pięciokrotności swojej wagi w złocie – dlatego artyści oszczędnie używali tego koloru.

Na rozwiązanie „problemu z niebieskim” zupełnie przypadkiem natrafił w 1704 r. malarz i wytwórca farb Heinrich Diesbach, który żył i pracował w Królestwie Pruskim. Diesbach musiał szybko przygotować partię karminowego pigmentu, pozyskiwanego z gotowania czerwców koszenili, ałunu, siarczku żelaza i potażu. Brakowało mu jednak

tego ostatniego składnika, a ponieważ kończyły mu się pieniądze, postanowił kupić tańsze materiały. W oszustwie skwapliwie dopomógł mu alchemik Johann Konrad Dippel, wyznawca zasady, którą 150 lat później przyjął P.T. Barnum: „Co minutę rodzi się jakiś frajer!”. Dippel miał u siebie zapas potażu, ale zanieczyszczonego olejami zwierzęcymi (ohydną mieszanką krwi i różnych zwierzęcych resztek), i zamierzał go wyrzucić. Skoro jednak mógł uniknąć strat finansowych, postanowił skorzystać z szansy i sprzedał zanieczyszczony potaż Diesbachowi. I jeden, i drugi uważali, że zrobili świetny interes.

W domu Diesbach przystąpił do gotowania składników na pigment z siarczkiem żelaza i tanio nabytym potażem, ale zamiast czerwonego barwnika, jaki spodziewał się otrzymać, wyszedł mu okropny mętny kolor rdzy. Uznał, że jeśli będzie dłużej podgrzewał mieszankę w celu koncentracji pigmentu, uzyska pożądany odcień czerwieni. Tymczasem barwa najpierw stała się lekko fioletowa, a w końcu ciemnoniebieska. Diesbach pognał z powrotem do Dippela, aby się dowiedzieć, co dokładnie zostało mu sprzedane.

Obaj zdawali sobie sprawę, ile mogą zyskać na nowym syntetycznym barwniku, natychmiast więc połączyli siły i zaczęli produkować kolejne partie niebieskiego pigmentu dla artystów z pruskiego dworu. Diesbach nazwał ten kolor błękitem berlińskim, ale angielscy chemicy przemianowali go później na dobrze nam znany błękit pruski, ponieważ niebieskiego barwnika było już wtedy tyle, że ufarbowano nim mundury armii Prus.

Późniejsze analizy chemiczne pokazały, iż w samym sercu każdej cząsteczki niebieskiego pigmentu znajduje się cyjanek. Dlaczego więc członkowie pruskiej armii nie zmarli z powodu zatrucia tą substancją? Otóż cyjanek w czystej postaci jest bardzo niebezpieczny, kiedy jednak zostaje włączony do większej molekuły, traci trujące właściwości, a niebieski pigment zawierał właśnie takie bezpieczne cząsteczki. (…)

80 lat od wynalezienia błękitu pruskiego dwaj chemicy, Francuz Pierre-Joseph Macquer oraz Szwed Carl Wilhelm Scheele, pewnego popołudnia najwyraźniej się nudzili i dla rozrywki postanowili dodać go do kwasu, a potem mieszankę podgrzać i sprawdzić, co się stanie. Otrzymali tlenek żelaza, lepiej znany pod nazwą rdza, oraz dziwną bezwonną parę, prawie niewykrywalną, gdyby nie zapach migdałów. Był to cyjanowodór, który po schłodzeniu i rozpuszczeniu w wodzie dał bardzo słaby kwas. Stał się znany jako kwas pruski, ale chemicy później woleli określać go właściwą nazwą chemiczną: kwas cyjanowodorowy. (…)

Trujące cyjanki występują w postaci stałej, ciekłej i gazowej. W tej pierwszej cyjanek ma formę białych kryształków i często łączy się z sodem lub potasem, dając odpowiednio cyjanek sodu i cyjanek potasu. Połączony z wodorem tworzy cyjanowodór, który po schłodzeniu jest bladoniebieską cieczą posiadającą silne właściwości wybuchowe i nawet w temperaturze pokojowej ma postać lotną oraz nikły zapach gorzkich migdałów. Wszystkie formy cyjanków są śmiertelnie niebezpieczne: 50 do 100 miligramów (jedna setna objętości łyżeczki do herbaty) cyjanku potasu może zabić dorosłego człowieka.

O dziwo, kiedy cyjanek nie występuje oddzielnie, tylko stanowi część większej cząsteczki, niektóre jego postacie są zupełnie nieszkodliwe. Na przykład w błękicie pruskim jest on całkowicie bezpieczny, dzięki czemu Thomas Gainsborough nie padł trupem zaraz po namalowaniu „Błękitnego chłopca”. Brak zagrożenia ze strony cyjanku obecnego w większych cząsteczkach oznacza również, że każdy, kto codziennie przyjmuje multiwitaminę, najprawdopodobniej łyka cyjanek mocno (i bezpiecznie) połączony z witaminą B12 (cyjanokobalamina). Leki na depresję i refluks, zażywane przez miliony ludzi na całym świecie, również zawierają bezpiecznie „powiązany” cyjanek.

Cyjanek w żywności

Pomimo oczywistych niebezpiecznych właściwości cyjanek jest obecny w zaskakująco wielu produktach żywnościowych, m.in. w migdałach, fasoli limeńskiej (półksiężycowatej), soi, szpinaku oraz pędach bambusa. Nasiona i pestki roślin zaliczanych do rodziny różowatych, do której należą brzoskwinie, wiśnie, jabłka i migdałowce, również zawierają cyjanek. Spożycie niewielkiej ilości tej substancji nie stanowi zagrożenia dla zdrowia. Każdemu zdarzyło się przecież połknąć pestkę jabłka i nic się nie stało. Jest tak dlatego, że ludzie posiadają pewien mechanizm, który umożliwia radzenie sobie z niewielką ilością cyjanku w pożywieniu. Niemal każda komórka naszego organizmu zawiera enzym zwany rodanazą, który szybko pozbawia cyjanek toksycznych właściwości, przekształcając go w tiocyjanian, nieszkodliwy związek odfiltrowywany przez nerki i wydalany wraz z moczem. Człowiek jest w stanie pozbyć się w ten sposób około jednego grama cyjanku w ciągu doby. Problemy pojawiają się tylko wtedy, gdy organizm zostaje nagle przeciążony dużą dawką cyjanku – zwłaszcza kiedy jej celem jest morderstwo.

Większość zabójców podaje swoim ofiarom cyjanek sodu lub potasu w formie krystalicznej. Choć rozpuszczalność obu jest dobra, cyjanek potasu rozpuszcza się dziesięć razy lepiej od cyjanku sodu. Niewielka porcja jednego lub drugiego dodana do kawy lub wina wystarczy, by zabić. Ponieważ mowa o naprawdę małej ilości, ofiary nie zaalarmuje zapach ani smak. Po połknięciu cyjanek wchodzi w reakcję z sokiem żołądkowym, dając kwas pruski, który powoduje poważne oparzenia chemiczne. Brak śladów takich oparzeń w przełyku wskazuje, że ofiara nie wypiła nic żrącego, a przyczyna powstała w samym żołądku – co jest kluczową oznaką obecności cyjanku. Kiedy kryształki cyjanku – w postaci stałej bądź rozpuszczonej – napotykają sok żołądkowy, wydziela się również cyjanowodór. Ten gaz może się przedostać do krwi i wraz z nią zostać rozprowadzony po organizmie. Zatem ofiarę zabijają stała, ciekła i lotna postać cyjanku. (…)

Śmierć na Allegheny

Między rzekami Allegheny i Monongahela, przed ich zbiegiem, który daje początek rzece Ohio, znajduje się Centrum Medyczne Uniwersytetu Pittsburskiego (University of Pittsburgh Medical Center, UPMC), znany na całym świecie szpital i jeden z najlepszych medycznych ośrodków badawczych. W maju 2011 r. dwoje słynnych bostońskich neurologów, dr Robert Ferrante zwany „Bobem” i jego żona, dr Autumn Cline, rozpoczęło pracę na wydziale medycyny Uniwersytetu Pittsburskiego. Nakłonienie ich do przenosin z Massachusetts z pewnością było nie lada osiągnięciem administracji pittsburskiej uczelni, ponieważ za Ferrante’em szły miliony dolarów grantów na jego projekty badawcze. Był profesorem neurochirurgii, a jego badania dotyczyły przede wszystkim chorób neurodegeneracyjnych, takich jak stwardnienie zanikowe boczne. Niecałe pół roku po przeniesieniu się na wydział w Pittsburghu Ferrante został pierwszym laureatem nagrody im. Leonarda Gersona dla wybitnych naukowców.

Dr Cline również zaaklimatyzowała się w nowym miejscu jako szefowa działu neurologii kobiet. Była powszechnie lubianą lekarką, posiadała specjalizację z neurologii klinicznej, a zajmowała się głównie leczeniem zaburzeń padaczkowych u kobiet w ciąży. Przenosiny do Pittsburgha, oprócz awansu i własnego programu badań, dawały Autumn możliwość decydowania o godzinach pracy, a niewielka odległość od domu, którą mogła pokonać pieszo w kwadrans, pozwalała jej spędzać więcej czasu z sześcioletnią córką. Ale akurat w środę, 17 kwietnia 2013 r., pracowała wyjątkowo długo. Właśnie minęła 23.15 i Autumn czuła się wykończona po 15-godzinnym dyżurze. Zanim opuściła szpital, aby pieszo pokonać 800 m dzielące ją od domu, wysłała mężowi wiadomość, że zaraz będzie. Pół godziny później Robert Ferrante zadzwonił na pogotowie.

Wyjaśnił, że Autumn wróciła do domu z pracy i zasłabła w kuchni. Telefonistka 911 zaczęła zadawać pytania, próbując uzyskać więcej informacji. W tle słyszała jęki Autumn. Co dziwne, choć dom znajdował się zaledwie kilkaset metrów od głównego szpitala uniwersyteckiego, w którym on i jego żona pracowali, Ferrante chciał, aby pogotowie zabrało Autumn do oddalonego o ponad 2 km Shadyside Hospital. 12 minut od wezwania ambulans dotarł na miejsce. Pracownicy pogotowia wpadli do kuchni, gdzie Autumn leżała nieprzytomna na podłodze.

– Po powrocie do domu skarżyła się na ból głowy, a potem zasłabła – poinformował jej mąż.

Wstępne badanie pokazało, że Autumn wciąż oddycha i ma wyczuwalny puls. Ratownicy medyczni zapytali o leżącą na blacie plastikową torebkę z białym proszkiem, próbując ustalić, czy ma ona jakiś związek ze stanem kobiety. Ferrante wyjaśnił, że to kreatyna, którą jego żona leczy niepłodność.

Stan Autumn gwałtownie się pogarszał, puls i ciśnienie szybko spadały. Chorą przeniesiono do karetki. Ratownicy medyczni zignorowali prośbę Ferrante’a i zawieźli ją na najbliższy oddział ratunkowy UPMC Presbyterian Hospital. Trafiła tam niewiele ponad godzinę po wyjściu z tego samego budynku. Może Ferrante liczył, że szanse na uratowanie jego żony będą mniejsze, jeżeli zostanie przewieziona do dalej położonego szpitala. Autumn przyjęto na oddział pomocy doraźnej. Miała wyraźne trudności z oddychaniem. Jej ciśnienie wciąż spadało i wynosiło już 48/36. W celu podtrzymania funkcji oddechowych została zaintubowana i podłączona do respiratora. Objawy sugerowały udar krwotoczny mózgu, ale tomografia nie pokazała żadnych nieprawidłowości. Tętno miała niewiarygodnie niskie, jednak nic nie wskazywało na zaburzenia aktywności elektrycznej serca. Pacjentce podano adrenalinę w celu podtrzymania pracy serca.

Lekarze nie mieli pojęcia, co się dzieje z Autumn. Wykonano wkłucie centralne do żyły szyjnej, aby ułatwić podawanie leków i pobieranie krwi do badań. O dziwo, zamiast ciemnoczerwonej barwy, wynikającej z braku tlenu, krew pacjentki miała jasnoczerwony kolor krwi tętniczej. Okazało się, że poziom tlenu w jej żyłach jest dwukrotnie wyższy od prawidłowego. Komórki Autumn nie były w stanie wykorzystać dostarczanego im tlenu.

Pomimo heroicznych prób ratowania życia pacjentki w sobotę, 20 kwietnia, 31 minut po północy, Autumn zmarła. Śmierć 41-latki, która wcześniej nie miała kłopotów ze zdrowiem, nie jest normalna, dlatego zwrócono się do Ferrante’a z prośbą o zgodę na przeprowadzenie sekcji zwłok w celu ustalenia przyczyny zgonu. On jednak stanowczo się sprzeciwił. Tak bardzo obstawał przy swojej decyzji, że kilku lekarzy zanotowało jego odmowę w karcie Autumn.

Rzecz w tym, że w takich wypadkach prawo Pensylwanii nakazuje przeprowadzenie sekcji zwłok, i brak zgody Ferrante’a nie miał tu znaczenia. Autopsja oraz badania krwi pobranej pacjentce w szpitalu wykryły coś zupełnie nieoczekiwanego i szokującego: obecność cyjanku. I to nie ilości śladowych, ale takich, które w ciągu kilku sekund są w stanie powalić człowieka. Skąd wziął się cyjanek w organizmie Autumn? Istniały tylko trzy możliwe wyjaśnienia: przypadkowe zatrucie, samobójstwo lub morderstwo.

Tak duża ilość cyjanku raczej nie mogła być wynikiem przypadkowego kontaktu z tą substancją, a samobójstwo wydawało się mało prawdopodobne. Współpracownicy Autumn opisywali ją jako troskliwą matkę i pełną pasji badaczkę, która z entuzjazmem mówiła o czekających ją projektach. Co ważne, żaden z tych, nad którymi pracowała, nie wymagał użycia cyjanku.

Naukowcy na większości uniwersytetów zwykle kupują potrzebne im substancje chemiczne oraz sprzęt za pośrednictwem uczelnianego działu zaopatrzenia, przy czym standardowo realizacja zamówienia zabiera od czterech do siedmiu dni. Bob Ferrante skorzystał z innej metody, a mianowicie z P-card, czyli purchasing card, która jest uniwersytecką kartą kredytową umożliwiającą badaczom bezpośrednie telefoniczne składanie zamówień, zwykle z 24-godzinnym czasem realizacji. Według współpracowników dr. Ferrante’a skorzystał on z P-card tylko raz, 15 kwietnia, dwa dni przed zasłabnięciem jego żony. Otóż jedynym zakupem dokonanym przy użyciu karty przez znakomicie wykształconego badacza mózgu – zakupem potwierdzonym własnoręcznym podpisem tego badacza – był cyjanek.

Kiedy w komputerze Ferrante’a sprawdzono historię jego wyszukiwań w internecie, natrafiono na hasła „rozwód w Pittsburghu” oraz „wykrywanie zatrucia cyjankiem”. To przekonało śledczych do aresztowania doktora i postawienia mu zarzutu zamordowania żony. W trakcie trwającego 11 dni procesu oskarżenie podkreślało, że w nowo zakupionej butelce z cyjankiem w laboratorium Ferrante’a brakowało ponad 8 gramów tej substancji. (…)

W mowie końcowej oskarżyciel nazwał Ferrante’a mistrzem manipulacji i zapewnił przysięgłych, że wystarczy ułożyć wszystkie elementy układanki, aby zrozumieć, iż to właśnie naukowiec zamordował swoją żonę. Zrobił to, ponieważ sądził, że zamierza ona od niego odejść. Tamtej feralnej nocy Ferrante dał Autumn do wypicia zatruty napój, zadzwonił po pogotowie, a potem stał i patrzył, jak ona cierpi. Przysięgli naradzali się dwa dni – w sumie 15,5 godziny – zanim w końcu uznali oskarżonego za winnego otrucia żony cyjankiem. Ferrante odsiaduje wyrok dożywocia bez możliwości ubiegania się o wcześniejsze zwolnienie warunkowe.

Fragment książki Neila Bradbury’ego Smak trucizny, przeł. Agnieszka Jacewicz, Rebis, Poznań 2022

Fot. Shutterstock

Wydanie: 2022, 46/2022

Kategorie: Nauka

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy