Czarne łzy

Czarne łzy

Brzeszcze były pierwszą kopalnią w Polsce upaństwowioną po I wojnie światowej. Przetrwały wiele zawirowań dziejowych. Teraz umierają Od momentu gdy poszła informacja o likwidacji czterech kopalń, pod każdą z nich trwa nieustanny ruch. Wjeżdżam do Brzeszcz, w tle bloki, jakiś ciąg sklepików i brama kopalni. I mnóstwo osób – mężczyzn, kobiet – w kamizelkach z napisem Solidarność. Rozłożono dwa namioty – czerwony i ciemnozielony. Protest trwa nie tylko pod ziemią, gdzie od kilku dni przebywa prawie 500 górników. Pod bramą kopalni, która od 1907 r. jest miejscem pracy kolejnych pokoleń, niemal całe Brzeszcze stanęły w jej obronie. Co parę godzin grupa ludzi blokuje główną drogę, nieustannie przechodząc przez pasy. Na twarzach widać całą gamę emocji: złość, rezygnację, podniecenie i znużenie. Nic dziwnego, podobnie jak górnicy na dole od kilku dni nie opuszczają tego miejsca. Zorganizowano koksowniki – palące się przypominają obrazki ze stanu wojennego. Była wtedy mroźna zima i koksowniki stały na każdym przystanku autobusowym, tramwajowym i na dworcach. Teraz stoją przed bramą kopalni i ogrzewają protestujących. Drewno dała gmina, ale ludzie palą też węglem – w końcu mają go pod dostatkiem. Leży na hałdach, bo sprzedaż została wstrzymana. – Jestem taka zmęczona i skołowana, śpię na ławce od zeszłego czwartku (8 stycznia – przyp. BZS) – mówi pani Halina, przecierając co chwila oczy. Jedziemy razem do Oświęcimia. Grupa mieszkańców chce złożyć petycję w urzędzie gminy. – Na kopalni pracował mój ojciec, potem mąż, a teraz syn. Pracuje już osiem lat, a zarabia na rękę 2,4 tys. zł. Ojciec już nie żyje, ale matka ciągle płacze – mówi, że jak żyje 78 lat, nie pamięta takiej sytuacji, żal jej młodych. Halina Szalony z mężem od początku strajku są na miejscu. Wraz z innymi matkami, żonami, sąsiadami, emerytowanymi górnikami wspierają tych, co zostali na dole. Organizują posiłki – kanapki, czekolady, napoje – które regularnie są zwożone na dół. Ciepłe dania związkowcy zamówili w stołówce i też zwożą je strajkującym. Syn prosił panią Halinę przez telefon dwa dni temu: „Mamo, czekaj tam na mnie, jak wyjadę”. Petycja, z którą jedziemy do urzędu gminy, jest zupełnie spontaniczna. Protestujący prosili władze gminy o określenie stanowiska w sprawie likwidacji kopalni. Nie podpisały się pod tym żadne związki, po prostu pikietujący mieszkańcy postanowili wziąć sprawy w swoje ręce. W ślad za tym na stronie internetowej pojawił się apel burmistrza Brzeszcz, Cecylii Ślusarczyk, z prośbą do wszystkich okolicznych gmin o poparcie protestu przeciwko likwidacji kopalni. „Biorąc pod uwagę fakt, że kopalnia dla wszystkich naszych samorządów jest kluczowym zakładem, dającym miejsca pracy i poczucie bezpieczeństwa wielu mieszkańcom naszego regionu, zwracam się z prośbą o poparcie Gminy Brzeszcze i jej mieszkańców, w celu utrzymania kopalni i miejsc pracy”, pisze pani burmistrz. „Umarta” kopalnia – Chce pani zobaczyć umartą kopalnię, niech pani jedzie do Jawiszowic. Tam też przed zamknięciem wszystko wyremontowano, a potem w kilka miesięcy zamknięto. Jestem elektrykiem, pracowałam na kopalni w warsztacie prawie 30 lat, teraz jestem już na emeryturze – mówi Danuta Chrobak. – Najpierw na kopalni Jawiszowice. Zlikwidowano ją pod koniec lat 90. Wtedy nie było masowych zwolnień, bo część osób przeszła na emeryturę, resztę wchłonęły Brzeszcze. Teraz po Jawiszowicach zostało tylko wspomnienie. Pamiętam, jak burzono płot, budynki. Tak się wtedy przejęłam, że straciłam przytomność. A teraz syn pracuje na dole, najmłodszy. Dwójka starszych dzieci ma na szczęście pracę, ale co będzie z nim? Denerwuje nas to, co się mówi w mediach na temat zarobków górników. Mój syn zarabia ok. 2 tys. zł; jeśli pracuje w soboty i niedziele, dociąga do 3 tys. Musi pracować cały tydzień, bez odpoczynku, aby więcej zarobić. A jeszcze studiuje, więc część pieniędzy idzie na naukę. Nie jest mu lekko. Lucyna i Andrzej żyją tylko z jednej pensji. Utrzymują  dorosłą córkę, która kilka lat temu skończyła studia prawnicze i nie może zdobyć pracy. Synowi się udało – po studiach znalazł pracę w Katowicach. – Mąż pracuje na powierzchni, w zakładzie przeróbki. To bardzo ciężka

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 04/2015, 2015

Kategorie: Reportaż